Serafin Szota: Z Kubą Moderem razem pisaliśmy nawet kartkówki

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Serafin Szota
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Serafin Szota
zdjęcie autora artykułu

- Kuba Moder miał już odchodzić z Lecha na wypożyczenie, ale ktoś z podstawowego składu wypadł, Kuba wskoczył na to miejsce, zagrał dobry mecz, strzelił bramkę i poszło z górki. Trzeba czekać na swoją szansę - mówi Serafin Szota z Wisły Kraków.

[tag=61964]

[/tag]Serafin Szota jest wychowankiem Lecha Poznań, uczestnikiem MŚ U-20 2019, byłym zawodnikiem Zagłębia Lubin, a dziś jest związany z Wisłą Kraków. Biała Gwiazda to jego trzeci ekstraklasowy klub w karierze, ale 21-latek wciąż czeka na debiut w najwyższej lidze.

Do Wisły trafił już latem 2019, ale do tej pory zagrał w jej barwach tylko jeden mecz - w Pucharze Polski z Błękitnymi Stargard. Po kompromitującym odpadnięciu Wisły, Maciej Stolarczyk zupełnie go odsunął, a ostatnie miesiące Szota spędził na wypożyczeniu do Stomilu Olsztyn.

Teraz młody obrońca liczy na nowe otwarcie w ekipie Petera Hyballi. Młody defensor opowiada WP SportoweFakty o piłkarskim dojrzewaniu u boku Jakuba Modera i innych wielkich talentów z Lecha, życiu w internacie poznańskiego klubu, a także o tym, dlaczego w polskiej piłce powinno być więcej takich ludzi, jak Jacek Magiera. - Byliśmy w Lechu jak rodzina i tak się traktowaliśmy. Nawet razem pisaliśmy kartkówki w szkole - wspomina.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękny gol piłkarki FC Barcelona. Trafiła idealnie!

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Jak zareagował pan na potwierdzenie, że wraca pan do Wisły z wypożyczenia do Stomilu? Były obawy, że skończy się regularna gra, a zacznie mozolna walka o skład z bardziej doświadczonymi graczami czy jednak nadzieja?

Serafin Szota, obrońca Wisły Kraków: Poszedłem do Stomilu, by powalczyć o minuty w I lidze, ale z tyłu głowy cały czas miałem trochę wyższy cel. Jest nim gra w Ekstraklasie. Nie ukrywam więc, że cieszyłem się na powrót do Wisły. Mam bardzo duże ambicje i jestem pozytywnie nastawiony. Patrzę wysoko i mam nadzieję, że moje marzenia się niedługo spełnią.

Pana wypożyczenie do Stomilu okazało się korzystnym rozwiązaniem dla wszystkich stron. Grał pan od deski do deski, kibice też zadowoleni, bo nawet w prezencie rysowali pana portrety.

Stomil będę wspominać świetnie, może jeszcze kiedyś drogi moje i tych ludzi się połączą. To bardzo fajne miejsce dla rozwoju dla młodych zawodników, niczego nie brakuje. Sztab, zarząd, działacze - wszystko z wysokiej półki. W swojej krótkiej przygodzie z piłką miałem już okazję być w kilku klubach i Stomil z czystym sumieniem mogę pochwalić. Czułem się tam jak w domu, zarówno pod względem piłkarskim, jak i pod względem atmosfery. Będę miał ten klub w sercu.

Z dobrej ręki do rozwijania młodych zawodników znany jest też trener Hyballa. Inna rzecz, że zdążył on sobie też wyrobić opinię bardzo wymagającego pod względem pracy na treningach. Ma pan obawy przed tą intensywnością zajęć?

Ja już niestety nie należę do tych najmłodszych zawodników, jestem tak "na pograniczu". Ale mam nadzieję, że trener wyciśnie ze mnie maksimum. A co do treningów, to rzeczywiście po tych kilku, które już odbyłem u Petera Hyballi, widać, że ta intensywność jest zdecydowanie wyższa. Trener jest jednak mega pewny siebie i my jako zawodnicy mu ufamy. Trzeba powiedzieć, że jest to pewna nowość, bo w Polsce zawodnicy tak raczej nie trenowali, na takiej intensywności. Natomiast nie chcę zapeszać, ale mnie to odpowiada. Ja lubię intensywność w treningu, zawsze miałem zdrowie do tego. Miejmy nadzieję, że wyjdzie to z korzyścią dla mnie.

Podobno za młodu z sukcesami rywalizował pan nawet w biegach przełajowych, więc pod tym względem nie powinien pan mieć problemu...

To prawda, zawsze byłem blisko biegów. Miejmy więc nadzieję, że odnajdę się dobrze w tym wszystkim.

W Stomilu grywał pan regularnie w systemie z trójką obrońców. Dla polskich zawodników jest często problemem przestawienie się na ten system gry, bo jak słusznie zauważył Marek Papszun, nawet w dobrych akademiach nie naucza się często gry w ten sposób. Jak było w pana przypadku, szybko się pan z tym oswoił?

Bardzo ważną kwestią jest tu odpowiednie podejście trenera w komunikacji z zawodnikami. Jeżeli szkoleniowiec potrafi wytłumaczyć zawodnikom schematy, ustawienie i to, jak się w tej formacji w praktyce gra, to jest dużo łatwiej. Uważam, że trener Adam Majewski w Stomilu, wraz ze swoim sztabem, zrobili to bardzo dobrze. Trenerzy cały czas nam podpowiadali, tłumaczyli. Widać było, że w każdej minucie treningów chcieli dla nas jak najlepiej. Mogę powiedzieć, że ja się odnalazłem w tym systemie gry z trójką obrońców bardzo dobrze. Miałem wcześniej styczność z grą z trójką "z tyłu" za trenera Jacka Magiery w kadrze U-20, więc mniej więcej ten sposób gry znałem, choć każdy trener ma swoje spostrzeżenia. Nie ukrywam, że taka gra mi pasuje i uważam, że ten system to przyszłość piłki nożnej.

W kadrze U-20 grywał pan nie tylko na stoperze, ale i na prawej stronie obrony. Może to będzie dla pana jakaś alternatywa również w Wiśle? Tam też ma pan konkurencję, ale może łatwiej rywalizować z 20-letnim Dawidem Szotem niż doświadczonymi stoperami Wisły?

Ja tam konkurencji się nie boję, jestem na to przygotowany. Zdrowa rywalizacja to nic złego i zawsze podejmę rękawicę. A przy tym, czy mam występować na prawej obronie czy na środku defensywy, to akurat nie ma dla mnie większego znaczenia. Mam wysokie cele i chcę do nich dążyć.

Bardzo chwalił pan sobie współpracę z trenerem Magierą w kadrze U-20, ponoć nauczył pana wielu rzeczy, począwszy od zwracania uwagi na takie detale jak punktualność?

Za trenera Magiery uczyniłem największy postęp. I to nie tylko pod względem piłkarskim, ale też mentalnym. Zresztą z trenerem Jackiem cały czas mam kontakt i nieustannie pracujemy nad tym, bym się rozwijał. To naprawdę dobry szkoleniowiec. Widać na każdym kroku, że był w przeszłości bardzo dobrym piłkarzem, ma charyzmę. Wie kiedy mocniej zawodnika docisnąć, a kiedy odpuścić. A najważniejsze jest to, że przy nim można dostrzec takie sprawy, na które wcześniej się nie patrzyło. Trener Jacek mocno zwraca uwagę na detale, które mogą potem zaważyć na tym, czy dany piłkarz będzie grał na wyższym, czy niższym poziomie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś gdzieś przyjdzie nam się spotkać.

Magiera ma opinię świetnie pracującego z młodzieżą, ale od dłuższego czasu nie ma go w piłce seniorskiej. Trochę przykleiła się do niego łatka człowieka "od młodzieży". Może brakuje go w Ekstraklasie?

Myślę, że ogólnie takich ludzi brakuje w polskiej piłce - z takim pojęciem o rzeczy, z taką inteligencją. Rzadko się spotyka takie osoby. Tak naprawdę trener Magiera byłby potrzebny i tutaj, i tutaj - w piłce seniorskiej i młodzieżowej. Miejmy nadzieję, że kiedyś dożyjemy takich czasów, że takich osób, jak on w polskiej piłce będzie więcej.

Większość przygody z piłką spędził pan w Lechu Poznań, w mającej świetną renomę klubowej akademii. Z perspektywy czasu, cieszy się pan, że to właśnie tam trafił?

Wspomnienia z juniorskich czasów w Lechu mam super. Poznałem tam wspaniałych ludzi, w tym zawodników, z którymi mam kontakt do dziś. Mocno się tam rozwinąłem za sprawą Przemysława Małeckiego, z którym potem miałem okazję współpracować w Zagłębiu Lubin. Trochę ubolewam, że później moja przygoda z poznańskim klubem nie potoczyła się tak, jak oczekiwałem na samym początku. Ale uważam, że w życiu nie ma przypadku i nic się nie dzieje bez przyczyny. Może potrzebowałem zmiany klubu? Poszedłem do Zagłębia Lubin, widocznie tak miało być.

W czasach, gdy był pan w Lechu, tamtejsza drużyna juniorów była naprawdę mocna, widać to zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy. W ówczesnym zespole był m.in. Jakub Moder, Tymoteusz Puchacz, sporo chłopaków, którzy dziś nie tylko przebili się na poziom ekstraklasy, ale - jak Moder - sięgają już wyżej.

Byliśmy skazani na siebie 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Byliśmy w praktyce jak rodzina i tak się traktowaliśmy. Nawet razem pisaliśmy kartkówki w szkole. Mieszkaliśmy razem w internacie. We Wronkach za wiele do roboty nie ma, więc tak naprawdę każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. To był bardzo dobry okres. Moder już wyjechał na Zachód, ale jakbyśmy spojrzeli na nazwiska innych graczy, z którymi byłem w CLJ czy juniorach młodszych, to wszyscy gdzieś teraz grają, nie przepadli. Czy to na poziomie ekstraklasy, czy I ligi, czy za granicą. Widać więc, że to był bardzo mocny rocznik.

Pan miał przyjemność być kapitanem tej ekipy, co też świadczy o pewnych predyspozycjach charakterologicznych.

Nawet przez dłuższy czas byłem kapitanem tego zespołu, ale myślę, że nie jest to aż tak ważne. Najbardziej wspominam to, że byliśmy niesamowitą ekipą, a nie to, że miałem opaskę kapitańską.

Skoro mieszkaliście taką ekipą w internacie, to na pewno jest co wspominać.

Ale to musielibyśmy chyba 40 dni rozmawiać, żeby to wszystko opowiedzieć! To by musiała być zupełnie inna rozmowa...

A jak te kartkówki razem pisaliście to bardziej Kuba Moder od pana ściągał, czy pan od niego? Bo teraz w temacie podpatrywania sprawa jest raczej jasna: pan będzie podpatrywał Kubę, jak radzi sobie na Zachodzie.

Była jedna mądra osoba w klasie i akurat nie była związana z piłką nożną... I tak się składało, że wszyscy od niej braliśmy, co trzeba było.

Ostatecznie Moder czy Puchacz przebili się w Lechu, a pan wciąż czeka na ten debiut ekstraklasowy, teraz w barwach Wisły. Co o tym zadecydowało, rzeczywiście detale?

Gdy młody zawodnik próbuje się przebić do podstawowego składu seniorskiej ekipy, to czeka na jakąś kontuzję innego gracza, czy pauzę za kartki. Na przykładzie Kuby to było widać, rozmawiałem z nim na ten temat. On miał już odchodzić z Lecha na wypożyczenie, ale okazało się, że ktoś z podstawowego składu akurat wypadł z takich powodów. Kuba wskoczył na to miejsce, zagrał dobry mecz, strzelił bramkę i poszło z górki. Dlatego trzeba po prostu czekać na swoją szansę. Moja widocznie jeszcze nie nadeszła, ale wiem, że prędzej czy później nadejdzie, a ja ją wykorzystam. Czekam na spełnienie moich marzeń i grę w ekstraklasie.

Podobno miał pan jednak w Lechu moment trudny, kiedy nawet myślał pan o tym, żeby dać sobie spokój z futbolem.

Tak było na początku mojej przygody w Lechu. Miałem 12 lat i wyjechałem dość daleko od domu. Musiałem zamieszkać w internacie, chodzić do szkoły w dużym mieście, a ja pochodzę przecież z małego miasteczka, z Namysłowa. To dla młodego chłopaka było naprawdę przeżycie. Nie ukrywam, że miałem wtedy myśli, by po prostu skończyć z piłką i wrócić do rodziny, bo najzwyczajniej nie dawałem sobie z tym wszystkim rady. Bardzo mocno pomogli mi wtedy rodzice i z perspektywy czasu jestem im bardzo wdzięczny, że wtedy się nie poddałem.

Do Wisły trafił pan w 2019 roku, jeszcze za poprzedniego zarządu. Komu najbardziej zawdzięcza pan ten transfer?

Sobie. Myślę, że zrobiłem wiele, by znaleźć się w klubie ekstraklasowym. Po tym, jak nie udało mi się przebić w Zagłębiu, poszedłem na wypożyczenie do Odry Opole. Tam też zyskałem dużo fajnego doświadczenia, pojechałem potem na Mistrzostwa Świata U-20. Doprowadziłem do tego, że Wisła się do mnie odezwała. Myślę, że zawdzięczam to tylko i wyłącznie sobie.

Nie czuł pan żalu w zeszłym sezonie, że po jednym pechowym meczu, czyli porażce z Błękitnymi Stargard w Pucharze Polski, nie dostał pan już drugiej szansy u Macieja Stolarczyka? Jako chyba jedyny zawodnik z tamtego składu został pan aż tak drastycznie odcięty od występów w pierwszym zespole, choć przecież Wisła w lidze przegrywała wtedy mecz za meczem.

Pewnie, że czułem. Uważałem, że zasługuję chociaż na to, by zadebiutować w ekstraklasie. Tak, by złapać jakieś minuty. Ale decyzja sztabu szkoleniowego była inna. Trzeba to uszanować. Tak naprawdę nawet po przejściu do Stomilu ta sytuacja głęboko we mnie tkwiła i często zastanawiałem się, jakie błędy popełniłem będąc w Wiśle, że ta moja półroczna przygoda zakończyła się w ten sposób. Ale to jest też lekcja dla mnie. Takie doświadczenia też trzeba zbierać.

Sam fakt, że w ogóle zaczął pan przygodę akurat z futbolem, zawdzięcza pan w dużym stopniu ojcu? Piotr Szota też był przecież zawodowym piłkarzem.

Mama zawsze mówiła, że urodziłem się już z piłką w brzuchu. Byłem "skazany" na futbol. Tata grał w ekstraklasie i I lidze, nawet na tej samej pozycji. Tyle tylko, że tata jest lewonożny, a ja prawonożny. Na pewno pomógł mi w latach młodzieńczych, kiedy robił mi indywidualne treningi. Cały czas jeździł na moje mecze, zresztą dalej to robi. Cała rodzina teraz jeździ, podobnie, jak moja dziewczyna. Wsparcie od nich mam bardzo duże. A tata służy zawsze podpowiedzią. Wiadomo, że jak się z boku stoi, to się inaczej widzi pewne rzeczy, więc potem jak na tacy podaje mi, co zrobiłem dobrze, a co źle.

Czytaj również: Michał Mikołajczyk, kapitan Puszczy Niepołomice: Spisuję przemyślenia, ale książki o ligowcach nie stworzę Trzęsienie ziemi w Chorwacji. Były piłkarz Wisły: Miałem potrzebę zaoferowania pomocy. Panuje wielka solidarność

Źródło artykułu:
Komentarze (0)