"Inni odmówili pracy". Wysłano mało doświadczonego pracownika. Zginął
- Chciałabym, żeby ktoś mi powiedział, jak doszło do wypadku, czy ktoś poniósł konsekwencje. Zamiast tego jest cisza. Nawet mnie nie powiadomili, że syn zginął - mówi Ewelina Tworek, mama Kacpra, 24-letniego piłkarza, który zginął w wypadku w porcie.
WP SportoweFakty: Co powiedzieli pani przedstawiciele OT Port Świnoujście na temat śmierci syna?
Ewelina Tworek, mama Kacpra: Nic.
Nie rozumiem.
Nie odbierają telefonów, nie odpisują. Nie mam żadnej informacji. Mam wrażenie, że chcą tę sprawę wyciszyć. Dopiero za kilka dni nasz adwokat dostanie dokumenty ze sprawy. Nikt nie ma mi nic do powiedzenia.
A pani nie próbowała tam pójść?
Byłam, pytałam, nerwy mi puściły, nie przeczę. Ale komu by nie puściły w tej sytuacji? Ale nie doczekałam się wyjaśnień. Nikt nic nie wiedział.
Ale nikt nie miał pani nic do powiedzenia? Choćby, że im przykro?
Nie. Nigdy nikt nic nie powiedział. Gdy spotykam szeregowych pracowników portu, czasem zamienimy kilka słów, otrzymuję wyrazy współczucia. Ale mam wrażenie, że kierownictwo udaje, że nie ma sprawy, że nie było Kacpra.Chciałabym przede wszystkim, żeby ktoś mi powiedział, co się stało, jak doszło do tego wypadku, jakie były okoliczności, dlaczego suwnica nie była zamocowana na ziemi, dlaczego nie było lukowego, który z dołu kieruje pracą, czy ktoś poniósł konsekwencje. Zamiast tego jest cisza. Od momentu wypadku nikt nie zadzwonił. Nawet mnie nie powiadomili o tym, że syn zginął. Mówili, że nie było kontaktu, choć byłam wpisana jako osoba kontaktowa.
To jak się pani dowiedziała?
Rano dostałam od znajomego wiadomość przez Messengera.
Uważa pani, że port dopuścił się zaniedbań?
Przede wszystkim nie rozumiem, dlaczego mój syn pracował w takich warunkach. On zaczynał pracę o godz. 15.00. Ja wtedy akurat kończyłam pracę i przejeżdżałam Bielikiem (przeprawa promowa - red.) na Warszów, gdzie mieszkamy z młodszym synem. Już wtedy mocno wiało, na wodzie była piana. Potem było tylko gorzej, tego wieczoru drzewa się łamały. Jeszcze przed godziną 15.00 niektórzy pracownicy odmówili wejścia na suwnicę. A potem ktoś tam wysłał Kacpra, choć warunki były fatalne, strażacy mówili, że wiatr dochodził do 30 metrów na sekundę (oznacza to, że na morzu był bardzo silny sztorm, 11 w skali Beaufortea - przyp. red). Normalnie jest to niebezpieczna praca, a przy takich warunkach to igranie ze śmiercią.
A pani wie, kto kazał mu pracować w takich warunkach?
Nie wiem, jak już mówiłam, nie mam żadnych odpowiedzi. Ale nikt doświadczony nie chciał. A syn miał uprawnienia od 8 miesięcy. Młody był, ambitny. Pracował tam dwa lata. Zaczynał od machania łopatą, potem przeniósł się na magazyn, potem na suwnicę, co było już naprawdę dużym awansem. Chciał się rozwijać. Poszedł na swoje, był samodzielny, a ja byłam z niego bardzo dumna. Wciąż jestem. On zawsze powtarzał, że jest z góry presja, że robota musi być wykonana. Pewnie nie zadawał pytań, poszedł. Gdybym wiedziała, że w takich warunkach mu każą pracować, sama bym go powstrzymała. Ale do głowy mi to nie przyszło. Siedziałam w domu, nieświadoma niczego, zaledwie 1,5 kilometra od miejsca zdarzenia. Nawet nie wiem, czy on zginął na miejscu, czy umierał tam wiele godzin. W akcie zgonu wpisana jest godzina 22.10, ale przecież nikt tego nie wie, nikt tego nie sprawdził.
Strażacy przerwali akcję, bo uznali, że Kacper nie daje oznak życia.
Równie dobrze mógł być nieprzytomny. Ale ja ich nie oskarżam, po prostu chciałabym wiedzieć.
Strażacy uważali, że sytuacja jest bardzo ryzykowna dla nich samych, dlatego nie kontynuowali akcji.
To proszę mi powiedzieć, kto dopuścił do tego, że sytuacja była na tyle ryzykowna, by nie próbować ratować mojego dziecka? Dlaczego w tym samym porcie na nabrzeżu Górników wszystkie maszyny stały, a na nabrzeżu Chemików on sam jeden pracował? To są dla mnie rzeczy niezrozumiałe i liczę, że ktoś za to poniesie konsekwencje. Życia mojego syna nikt nie zwróci, ale może jego śmierć przyczyni się do poprawy standardów, żeby już żadna matka i żona nie musiały przechodzić tego co ja.