Krzysztof Lijewski: Zdaliśmy egzamin

Po niezwykle zaciętym dwumeczu zawodnicy Vive Tauronu Kielce awansowali do Final Four Ligi Mistrzów. - Pokazaliśmy wielkie serducho - powiedział po starciu Krzysztof Lijewski.

Aneta Szypnicka-Staniec
Aneta Szypnicka-Staniec
WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara

Chociaż kielczanie zagrają w Kolonii po raz trzeci, jeszcze nigdy nie mieli tak trudnej drogi do turnieju finałowego, który odbędzie się w tamtejszej Lanxess Arenie. Nie dość, że przez zmianę formuły rozgrywek w fazie grupowej mierzyli się z najlepszymi zespołami w Europie, to w ćwierćfinale trafili na jedną z najsilniejszych ekip w najmocniejszej lidze świata - niemieckiej Bundeslidze. SG Flensburg-Handewitt, bo o tej ekipie mowa, to zwycięzca Ligi Mistrzów sprzed dwóch lat i wicelider w walce o mistrzostwo Niemiec.

Wikingowie już od początku pierwszego spotkania udowadniali, że pokonanie ich będzie piekielnie trudne. Po sześćdziesięciu minutach gry na tablicy wyników widniało 28:28 i wiadomo było, że losy awansu rozstrzygną się w Kielcach. Bardzo blisko było powtórzenia takiego samego wyniku w Hali Legionów, ale na kilkadziesiąt sekund przed końcową syreną bramkę rzucił Krzysztof Lijewski. Bardziej wyrównane starcie mogłoby być tylko, gdyby doszło do rzutów karnych. Ostatecznie bowiem kielczanie wygrali 29:28, a w dwumeczu 57:56.

- Myślę, że spotkanie mogło się podobać kibicom, bo od początku stało na bardzo wysokim poziomie. Trzeba oddać cesarzowi to, co cesarskie - to co zrobił Mattias Andersson było fenomenalne. Tałant po meczu policzył nam na szybko - szesnaście sytuacji sam na sam Andersson z nami wygrał. Gdybyśmy z tych szesnastu rzutów zdobyli na przykład dziesięć bramek, to łatwo policzyć jaki byłby wynik. Teraz to się jednak łatwo mówi - analizował na gorąco rozgrywający Vive Tauronu Kielce.

ZOBACZ WIDEO Zygfryd Kuchta: oczekujemy medalu piłkarzy ręcznych w Rio
Nie tylko Wikingowie mieli w swoich szeregach speca od obrony - w barwach siódemki z Kielc fantastycznie spisywał się Marin Sego. Chorwat często ratował swoich kolegów z pola po ich nieudanych akcjach w ofensywie.

- Jestem dumny z drużyny, bo pokazaliśmy wielkie serducho. Mimo problemów i czasami zbyt gorącej głowy, ale dzięki wspaniałemu wsparciu naszych kibiców, udało nam się w końcówce odskoczyć na jedną, ale jakże ważną bramkę i dowieźć zwycięstwo - cieszył się Lijewski.

Zawodnik przyznał, że ani on, ani jego koledzy z drużyny nie mieli nawet chwili zwątpienia. - Absolutnie nie było momentu zwątpienia. Tałant ostrzegał nas, że może być taka sytuacja, że będziemy wygrywali pięcioma bramkami albo że możemy też taką różnicą przegrywać. Trzeba pamiętać, że gra się zawsze do ostatniej minuty. Trzeba reagować na to, co się dzieje na boisku i wydaje mi się, że ten egzamin zdaliśmy - powiedział rozgrywający.

Zawodnicy obu drużyn byli po zakończeniu meczu wyczerpani, ale żółto-biało-niebiescy znaleźli siły, aby poświętować. - Ledwo oddycham, ciężko mi nawet zebrać myśli. Wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni, ale ogromnie się cieszymy - powiedział Lijewski i przyznał, że nawet nie widział zamieszania, jakie rozegrało się po ostatniej akcji spotkania. - Po ostatniej sytuacji po prostu padłem na parkiet i nie wiem, co działo się za moimi plecami.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×