Karol Bielecki: Organizm wystawił mi rachunek

- Sport to praca fizyczna. Zużywa się zdrowie, zużywa się psychika. A później organizm wystawia rachunek - opowiada nam najwybitniejszy były reprezentant Polski w piłce ręcznej Karol Bielecki.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Karol Bielecki WP SportoweFakty / Michał Domnik / Na zdjęciu: Karol Bielecki
Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: "Wyobrażałem sobie, że po karierze zapomnę o bólu pleców, barków, nieprzespanych nocach" - czytamy w pana biografii "Wojownik". Udało się?

Karol Bielecki: Nie, ciągle boli. Takie jest nasze życie. Sportowcy w trakcie kariery pracują, niszczą organizm, a później ciało wystawia rachunek.

Trzeba go spłacać przez całe życie?

To normalne. Podejrzewam, że będę musiał co jakiś czas odwiedzać masażystę albo fizjoterapeutę. Swoje w życiu przebiegłem, wyeksploatowałem organizm. To się stało, niczego już nie zmienię. Sportowcy nie różnią się tu jednak od innych ludzi. Tak samo przecież swój rachunek musi kiedyś spłacić murarz, który przez lata ciężko pracuje na budowie, aby godnie żyć.

ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Właśnie w takich momentach rodzi się drużyna. Krytykę trzeba przyjąć

Bartosz Jurecki opowiadał mi kiedyś, że codziennie rano potrzebuje półgodzinnej rozgrzewki, żeby dojść do siebie.

Ludzie często myślą: "No fajnie, piłkarze ręczni mają w weekend mecz, wygrają albo przegrają. I tyle". Do tego meczu prowadzi jednak ogromna praca, którą musimy włożyć najpierw w osiągnięcie odpowiedniego poziomu, a później w samo przygotowanie do konkretnego występu. Sport to praca fizyczna. Zużywa się zdrowie, zużywa się psychika.

Wypalenie jest tym obliczem sportu, z którego kibic często nie zdaje sobie sprawy?

Żyjemy pod presją wyniku. Musimy gonić najlepszych, jesteśmy nieustannie oceniani. To kosztuje. Nasza praca nie ogranicza się do tego, że o siódmej rano idziemy do zakładu, wracamy do domu po ośmiu godzinach i mamy luźną głowę. Człowiekowi cały czas towarzyszy zmęczenie, które się nawarstwia. Zarówno to fizyczne, jak i psychiczne.

Najgorzej jest po wielkim turnieju?

Tak, bo po wielkiej imprezie - czy to mistrzostwach świata, mistrzostwach Europy, czy igrzyskach olimpijskich - granie albo trwa dalej, albo dopiero się zaczyna. Jest moment kulminacyjny, człowiek się nakręca i skupia na celu, a później zawody dobiegają końca i nie ma czasu na złapanie oddechu. Zaczyna się jazda na oparach. Jasne, sukces napędza. Jeśli jednak noga się powinie, to nawet najsilniejszemu trudno się pozbierać.

Często miał pan dość?

Sport to pływanie na fali: od euforii, która nakręca, do dołka, kiedy cała przyjemność ulatuje. Najważniejsze to umieć sobie z tym radzić. Wtedy można coś osiągnąć.

Pan, Damian Wleklak, Sławomir Szmal i Krzysztof Lijewski mieliście w sumie w ciągu kariery 27 operacji.

Ja trochę tą średnią w naszym gronie zaniżyłem. Piłka ręczna to jednak sport, gdzie urazów jest dużo. Trzeba się z tym liczyć.

Miał pan kontrakt z PGE Vive Kielce do czerwca 2019. Skończyło się rok wcześniej. Dlaczego?

Uznałem, że nie chcę ciągnąć kariery na siłę. Zmieniać klub na słabszy, wyjeżdżać, obniżać poziom, odcinać kupony. Grę na wysokim poziomie zaczynałem w Kielcach i grę na wysokim poziomie postanowiłem w Kielcach zakończyć.

Sam pan sobie powiedział: "Karol, wystarczy"?

Widziałem, że nie odgrywam już w zespole takiej roli jak kiedyś. Plac zaczęli przejmować młodzi. Prezes Bertus Servaas namawiał mnie do kontynuowania kariery, ale wiedziałem, że nikt nie zagwarantuje mi regularnej gry. Jesteś słabszy, siedzisz na ławce - to normalne. Tego nie chciałem.

Na ile pana perspektywę zmieniła rodzina? Świadomość, że coś ucieka?

Czasem dało się to odczuć. Na przykład kiedy po dwóch miesiącach zgrupowań wróciłem do domu z igrzysk olimpijskich i zobaczyłem, jak w tym czasie moja córka Hania urosła. W czerwcu urodził mi się synek. To też oznacza większy nakład pracy. Cieszę się, że mogę brać czynny udział w jego wychowaniu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×