Żałoba zamiast radości. Arsen Kasabijew zdobył złoto dla Polski w dniu katastrofy smoleńskiej

Gdy wychodził na pomost, wiedział już o wielkiej tragedii, która wydarzyła się tego dnia. Na podium zamiast radości czuł przygnębienie. W takich okolicznościach Arsen Kasabijew zdobył dla Polski złoto mistrzostw Europy. 10 kwietnia 2010 roku.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Arsen Kasabijew Newspix / Łukasz Grochala / Na zdjęciu: Arsen Kasabijew
Urodzony w Cchinwali w Osetii Południowej Kasabijew do Polski przyjechał w 2001 roku. Długo czekał na polskie obywatelstwo. Jeszcze na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku startował w podnoszeniu ciężarów w barwach Gruzji. - Przeszedłem całą procedurę, nie było żadnych uproszczeń, jak w przypadku innych sportowców - wspomina.

Przy pierwszej próbie uzyskania polskiego paszportu Kasabijew dostał odmowę ze względu na uchybienia formalne. Za drugim podejściem pomogli mu przyjaciel Szymon Kołecki oraz ówczesny trener kadry ciężarowców Zygmunt Smalcerz. - Bez nich mógłbym nigdy nie zostać obywatelem Polski - podkreśla. - Wspierał mnie również ciechanowski klub Mazovia z ówczesnym prezesem, śp. Jerzym Ostrowskim. Tym trzem osobom oraz trenerowi Iwanowi Grikurowowi jestem bardzo wdzięczny za wsparcie, które mi wtedy okazali.

Kołecki i Smalcerz pomogli skompletować dokumenty, razem z Mazovią poprosili o wsparcie posłów z Ciechanowa, w którym Kasabijew mieszkał i trenował. Dotarli też do Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I tak w grudniu 2009 roku zadecydowano, że pochodzący z Osetii siłacz zostanie Polakiem. Paszport odebrał wiosną, tuż przed mistrzostwami Europy w Mińsku, które miały być jego pierwszym międzynarodowym występem w biało-czerwonych barwach.

ZOBACZ WIDEO: Robert Korzeniowski chwali przełożenie igrzysk. "Decyzja podjęta w trybie pokoju olimpijskiego"

Zawodnicy w kategorii do 94 kilogramów, w której startował nasz nowy reprezentant, rywalizowali przedostatniego dnia mistrzostw. W sobotę 10 kwietnia 2010 roku. W dniu, w którym pod Smoleńskiem rozbił się prezydencki samolot z 97 osobami na pokładzie.

Gdy Kasabijew szykował się do wyjścia na pomost i pierwszej próby w rwaniu, wiedział już o tym, co wydarzyło się 330 kilometrów na północny wschód od Mińska. Że zginęli wszyscy pasażerowie i członkowie załogi, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria.

- Informację o tym, że samolot się rozbił, dostaliśmy już rano, zaraz po śniadaniu. Godzina po godzinie dowiadywaliśmy się coraz więcej. Przed zawodami wszystko było już jasne. Zapanowała wśród nas przygnębiająca atmosfera, przygotowania do startu szły nam z wielkim trudem - wspomina 32-letni dziś ciężarowiec.

- Przed wyjściem na pomost trudno było mi się skoncentrować na moim zadaniu. Nie w takiej atmosferze chcieliśmy startować, ale uznaliśmy, że skoro już jesteśmy w Mińsku, trzeba zrobić swoje i w ten sposób uhonorować pamięć osób, które zginęły. I tak zrobiliśmy - opowiada Kasabijew.

Mimo przygnębienia i myśli uciekających daleko poza pomost, mimo dodatkowego ciężaru, który tego dnia dźwigał ze sobą cały czas, a nie tylko wtedy, gdy walczył ze sztangą, polski zawodnik był w stanie osiągnąć bardzo dobry wynik. Po rwaniu był drugi (176 kilogramów), tylko za Ukraińcem Artiomem Iwanowem (180 kg). W podrzucie nie miał już sobie równych. Dźwignął nad głowę 216 kilogramów i z wynikiem 392 kilogramy w dwuboju wygrał zdecydowanie, z przewagą 10 kg nad drugim Iwanowem.

Pierwszy start w barwach Polski zakończył spektakularnym sukcesem, cieszyć się jednak nie potrafił. Radość musiała ustąpić miejsca żałobie.

- To był drugi raz, gdy w czasie ważnej imprezy doszło do tragicznego zdarzenia, które dotknęło mnie w szczególny sposób. W czasie igrzysk olimpijskich w Pekinie w Osetii wybuchła wojna, na mój dom rodzinny w Cchinwali spadały bomby - opowiada Kasabijew. Walczące z separatystami z Osetii Południowej gruzińskie wojska ostrzelały wtedy miasto z wyrzutni rakietowych, były ofiary śmiertelne. Według Gruzinów kilkanaście, według sprzyjających Osetyńczykom Rosjan nawet 2000.

- Dwa razy w życiu czułem w czasie swojego startu taki ból, ale tych dwóch sytuacji nie da się porównać. W 2008 roku doszło do wojny, w nocy na niewinnych ludzi zaczęły spadać rakiety. A dwa lata później w Smoleńsku doszło do katastrofy, tragicznego wypadku, którego nikt nie zaplanował. To nie było celowe działanie człowieka. Zupełnie inne sytuacje, ale jedna i druga spowodowały u mnie duży ból - wyjaśnia złoty medalista ME z Mińska.

Sportowiec zdobywa zloty medal dla nowej ojczyzny w dniu tragicznej śmierci prezydenta, który mu to obywatelstwo nadał. Ta historia sprawiła, że po powrocie z Białorusi do Polski Kasabijew znalazł się w centrum uwagi mediów.

- Wszyscy chcieli rozmawiać głównie o tragedii pod Smoleńskiem, nie o sporcie. Ja im się jednak nie dziwiłem. Sam nie potrafiłem się cieszyć z sukcesu. Cały kraj był w żałobie, ja też - podkreśla. Dodaje, że z samym Lechem Kaczyńskim nigdy się nie spotkał, ale wie, że prezydent był przychylny sportowcom starającym się o polski paszport.

Sukces wywalczony w dniu narodowej tragedii był niestety ostatnim w karierze Kasabijewa. Karierę młodego i rokującego przed 10 laty ciężarowca zatrzymały poważne problemy ze zdrowiem.

- Zaczęły się jeszcze w 2010 roku, niedługo po mistrzostwach Europy. Nękały mnie urazy kolana, aż do 2015 roku. Coraz bardziej się męczyłem, nie byłem w stanie trenować tak jak chciałem. W 2016 roku zacząłem wracać do zdrowia, ale miałem dopingową wpadkę. I po niej tak naprawdę zakończyłem karierę. Chciałbym podjąć jeszcze próbę powrotu do sportu, ale dopóki trwa pandemia koronawirusa nie ma na to szans, bo nie ma jak trenować. Nie tracę jednak nadziei, że jeszcze wyjdę na pomost - zaznacza złoty medalista mistrzostw Europy sprzed 10 lat.

Czytaj także:
Brook Billings: Nigdy bym się nie spodziewał, że będę żył w czasach, gdy cały świat siedzi w domu (wywiad)
Koronawirus. Mama wspierała go z trybun, on wspiera ją gdy idzie do szpitala. "Jest potrzebna nie tylko w domu"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×