"Chciał poczuć wiatr we włosach". Rok temu w Rajdzie Dakar zginął Michał Hernik

Od 10 lat marzył o starcie w Rajdzie Dakar. Udział w tych ekstremalnych zawodach miał być prezentem na 40. urodziny. Zmarł na trzecim etapie. 14 kilometrów dalej - na mecie - czekała jego żona.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
East News

Świąteczny wtorek, 6 stycznia 2015, późne godziny wieczorne. Dyżury redakcji sportowych powoli dobiegają końca. Wydaje się, że nic się już nie wydarzy. Nagle pojawia się informacja, która mrozi krew w żyłach: "śmierć podczas Rajdu Dakar". Chwilę później okazuje się, że chodzi o... Polaka. Kilka minut oczekiwania i pada nazwisko: Michał Hernik. Horror! Może to pomyłka? Może w tym całym bałaganie jednak ktoś coś pokręcił? Niestety, szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię. Kilka telefonów do odpowiednich osób i mamy już pewność. Po godzinie 23 polskiego czasu na specjalnie zwołanej konferencji prasowej organizatorzy oficjalnie potwierdzają, że doszło do tragedii.

Rany jeszcze się nie zagoiły Mija dokładnie rok od tych wydarzeń. Paweł Stasiaczek oraz Norbert Madetko - przyjaciele Hernika i partnerzy z zespołu - nie wypowiadają się publicznie na temat tego wypadku. Nie chcą wracać do tamtych chwil. Rany jeszcze się nie zagoiły.

"Dakarowcy" nadal nie mogą uwierzyć w to, co się stało. - Najbardziej boli fakt, że Michał nie popełnił błędu - przyznała w jednym z wywiadów trenerka personalna Rafała Sonika, Adrianna Palka. - Zrobił, co mógł. Poczuł się źle, stanął, zdjął kask, chciał odpocząć.

- Za swoją pasję zapłacił najwyższą cenę - dodał Krzysztof Hołowczyc. - Nie miał za sobą profesjonalnego teamu, nie miał wielkiego budżetu. Dla niego sam start był czymś wielkim. Tacy ludzie zasługują na uznanie.

- Minęło tyle czasu, a nadal nie ma słów, aby opisać ten dramat - stwierdził Adam Małysz. - Nie znałem jakoś specjalnie dobrze Michała, ale wiem, że był pozytywnym gościem. Miał pasję.

Z kolei Sonik stwierdził: - W dążeniu do spełnienia marzeń zacierają się granice możliwości. A Dakar, jak życie, jest okrutny.

Nazywał motor "Baby"

- Moim marzeniem było od zawsze poczuć wiatr we włosach... Od początku ciągnęło mnie do jazdy terenowej. Pomiędzy studiami a pierwszą pracą cały kapitał, który posiadałem, przeznaczyłem na sześciomiesięczną podróż do Azji i Afryki. Teraz celem i marzeniem jest meta w Buenos Aires 17 stycznia - mówił przed startem w Rajdzie Dakar 2015 debiutant, Michał Hernik.

Motocykle dla Hernika były nie tylko pasją, były miłością. Od zawsze nadawał im imiona. KTM, którym jechał na Dakarze, nosił przydomek "Baby". Zimą setki godzin spędzał w garażu na udoskonalaniu maszyn. Od wiosny jeździł. Nie był totalnym amatorem. Od 10 lat planował start w tym ekstremalnym rajdzie. Startował w Pucharze Świata, trenował na afrykańskich pustyniach, wiedział, co go może spotkać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×