Rio 2016. Z daleka widok jest piękny

Igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro mają piękną okładkę. Jak od linijki, do folderu, na widokówkę. Przy bliższym poznaniu urok jednak tracą. To piękna prowizorka.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Getty Images / Buda Mendes

Zatoka Guanabara. Malowniczy pejzaż, na horyzoncie palmy, Atlantyk oraz Głowa Cukru. Mała Arkadia, raj na ziemi. Brakuje hamaka oraz mleka z kokosa. Wystarczy jednak podejść bliżej, spojrzeć i poczuć.

- To najbrudniejszy akwen, w jakim pływaliśmy - przyznają polscy windsurferzy. Bo Zatoka po ulewnych deszczach staje się ściekiem dla faweli i kopalnią "skarbów". Ktoś znajdzie na brzegu stary telewizor, komuś podczas wyścigu do statecznika przyczepi się karton.

Patrząc na pocztówkową trasę kolarską także trudno było się nie zachwycić. Aż do momentu, gdy westchnienie zamieniło się w krzyk przerażenia. Annemiek Van Vleuten na zjeździe przeleciała przez kierownicę i huknęła w krawężnik, kilka dni wcześniej w rowie leżeli też Sergio Henao, Richie Porte i Vincenzo Nibali. Malownicza trasa okazała się niebezpieczną niedoróbką.

Kolejka jak Copacabana

W Rio źle mają zawodnicy, kiepsko wiedzie się też kibicom. Kolejki są długie, a kontrole bezpieczeństwa uciążliwe. Przed finałowym występem Usaina Bolta sznurek ludzi stojących pod Stadionem Olimpijskim ciągnął się jak nitka spaghetti, która po rozprostowaniu mogłaby długością dorównać linii brzegowej Copacabany.

ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": fawele - ciemna karta Brazylii (źródło TVP)

W kolejkach po piwo czy hamburgera też trzeba odstać swoje. Jednego z kolegów skusiła perspektywa obiadu w McDonaldzie, lecz po przedarciu się przez kolejkę z rozczarowaniem odkrył jednak, że w restauracji serwują tylko lody.

Tubylcy są mistrzami w spokojnym czekaniu. Na trybunach zmieniają jednak twarz. Publiką są niewyrobioną, momentami prymitywną. Swoich dopingują do utraty tchu, a na rywali gwiżdżą wniebogłosy. Tyczkarz Renaud Lavillenie z dezaprobatą pokazywał im kciuk skierowany w dół, a Juan Martin del Potro (wszak Argentyńczyk) podczas tenisowego półfinału z Rafaelem Nadalem mógł mieć wrażenie, że walczy przeciwko całemu światu.

Pasek wrogiem

Kontrola bezpieczeństwa na olimpijskich obiektach potrafi zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Nigdy nie wiadomo, co wolno wnieść. Jedni zabraniają butelek wody, inni worka z bułkami. Co ciekawe, czasem znaczenie ma nie tylko jakość, ale i ilość. Widziałem Azjatę, któremu steward kazał dopić butelkę wody co najmniej do połowy (dopił). Dozwolone do mililitrów dwustu.

Największym wrogiem podczas kontroli bezpieczeństwa jest pasek do spodni. W zależności od częstotliwości podróży w ciągu dnia trzeba go zdejmować i zakładać od kilku do kilkunastu razy. Czasem wystarczy położyć na taśmie plecak, innym razem - jak na lotnisku - trzeba wyjąć elektronikę. Fotoreporterzy już po kilku dniach dostawali białej gorączki.

Uścisk zamiast kawy

Bo dziennikarze też mają w Rio pod górkę. Kawa w biurze prasowym jest tylko rano. Później zastępuje ją Australijka śpiewająca: "no coffee, no sugar, no milk". Jest też kartka z napisem "no coffee = free hug". Azjaci traktują to dosłownie, przytulając się do kanap. Wiecznie zabiegani, spracowani, wieczorami śpiący przed wielkim telewizorem.

Olimpijskie autobusy jeżdżą jak chcą. Rozkład to dla Brazylijczyków zbędna kartka papieru. Na przystanku najlepiej zameldować się kwadrans wcześniej. Możesz trafić na autobus swój albo ten sprzed godziny. Większość z nich już po kilku dniach jest obita i zadrapana. Trasa? Oczywiście, istotna, chyba że po drodze trzeba odstawić do domu kilku przyjaciół.

Terminal w pobliżu Głównego Centrum Prasowego to wielka połać terenu pocięta barierkami i wysepkami. Nimi nie przejmuje się nikt, bo "pośpiech" to na igrzyskach drugie imię każdego dziennikarza. O ból głowy przyprawiają za to tabliczki. Oznaczenie przystanku nazwą kierunku docelowego? To byłoby zbyt proste. Każdy pojazd ma więc numer przystanku, numer własny i numer celu podróży.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×