Krzysztof Sędzicki: Zmienne i niezmienne (komentarz)

Tak długo czekałem na turniej olimpijski w siatkówce kobiet, że już od czerwca prowadziłem sobie symulacje tego, co może wydarzyć w hali Maracanazinho. Lecz już po pierwszym tygodniu igrzysk wiedziałem, że moje prognozy i tak pójdą do kosza.

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki

Wystarczy że się przyznam, iż tylko jedna z trzech drużyn, które typowałem do miejsca w trójce, stanęła ostatecznie na podium, i to w dodatku na najniższym jego stopniu. Amerykanki, bo o nich mowa, moim zdaniem mają prawo czuć spory niedosyt, co do osiągniętego wyniku w Brazylii.

Karch Kiraly stworzył jedną z najbardziej wyrównanych drużyn spośród wszystkich, które przyjechały do Rio, czego dowodem były wręcz rytualne trzy zmiany w trakcie setów - za Kelly Murphy pojawiała się Karsta Lowe, w miejsce Alishy Glass wchodziła Carli Lloyd, a Kimberly Hill zmieniała się z Kelsey Robinson. Niezależnie od tego, czy zespół wysoko prowadził, przegrywał, czy też wynik był na równi, zawodniczki te pojawiały się na placu gry przynajmniej na 3 ustawienia. Poziom gry ekipy spod Gwieździstego Sztandaru nie obniżał się, a siatkarki nie były ekstremalnie zmęczone nawet gdy musiały zagrać długie i wyczerpujące spotkanie. Absolutnie miały aspiracje oraz możliwości na pierwsze w historii złoto. Szczególnie gdy z gry wypadły ich największe rywalki, Brazylijki.

Przyszedł jednak taki moment, że w ten bardzo sprawnie działający silnik ktoś nasypał piasku i go zaciął. To Serbki, które w półfinale za pomocą osi Tijana Bosković-Brankica Mihajlović-Milena Rasić pokazały, że drużyna Stanów Zjednoczonych ma wprawdzie wyrównaną kadrę, ale gdy zatnie się Hill, a Foluke Akinradewo zostanie przypilnowana na środku, amerykańskie atakujące nie są w stanie udźwignąć ciężaru zdobywania punktów. Pech chciał, że najsłabszy mecz turnieju (który przytrafić się musi każdemu w każdej imprezie) Amerykanki rozegrały właśnie w półfinale igrzysk.

Kryzys dopadł także drużynę Zorana Terzicia, tyle że w meczu finałowym. Gdy zatnie się armata w postaci Mihajlović, nie ma tam zawodniczki, która wsparłaby Bosković w ataku, bo wciąż do optymalnej formy po macierzyńskiej przerwie nie doszła Jovana Brakocević. Swoją drogą to bardzo ciekawa i zarazem piękna sprawa, że 19-letnia atakująca jest podstawową siatkarką na tej pozycji w kadrze i od razu gra w meczu o olimpijskie złoto.

ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": stolica karnawału (źródło TVP)

Z mistrzostwem igrzysk olimpijskich z Rio wylatuje reprezentacja Chin, która wraca na piedestał po 12 latach przerwy. Ta sztuka nie udała się tej ekipie nawet wtedy, gdy rozgrywała turniej olimpijski w swojej ojczyźnie (przed ośmioma laty). Geniuszem błysnęła ponownie Jenny Lang Ping, która na igrzyskach w Pekinie jako szkoleniowiec USA zatrzymała... Chinki. W tym roku do "młodej maszyny" na przyjęciu, Ting Zhu, potrafiła dokładać inne zawodniczki tak, by ją odciążyć, gdy była taka potrzeba. Wystarczyło "tylko" mieć nosa, która siatkarka z meczowej dwunastki była akurat najbardziej potrzebna. Choć wydawało się po fazie grupowej, że te przygotowania gdzieś w zaciszu swojego kraju, jakie narzuciła swoim podopiecznym chińska trener jeszcze w lipcu, mogły nie zdać egzaminu, "bum" przyszedł w najbardziej spektakularnym momencie - w ćwierćfinale z Brazylią.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×