Piotr Kantor o zwariowanym sezonie. "Na ME w Jurmale wiatr urywał głowę, a woda robiła spustoszenie"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Krzysztof Porębski  / Na zdjęciu: Piotr Kantor
Newspix / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Piotr Kantor
zdjęcie autora artykułu

- Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nigdy nie grałem na tak zimnym piasku, jak na mistrzostwach Europy w Jurmale. Po jednym z meczów myślałem, że odmroziłem sobie palce - mówi Piotr Kantor, czołowy polski siatkarz plażowy.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Kinga Wojtasik napisała niedawno na Instagramie, że dla niej ostatni sezon był sezonem widmo. Dla duetu Piotr Kantor/Bartosz Łosiak też?[/b]

Piotr Kantor, reprezentant Polski w siatkówce plażowej, olimpijczyk z Rio de Janeiro: My jakoś się odnaleźliśmy w koronawirusowej rzeczywistości. Cały czas trenowaliśmy i czekaliśmy na informacje o turniejach. Wyszliśmy z założenia, że jak będą jakieś zawody to dobrze, a jak nie, to chociaż dobrze przepracujemy ten rok.

Ostatecznie kilka większych w siatkówce plażowej się odbyło. Przede wszystkim mistrzostwa Europy w Jurmale.

W których niewiele nam zabrakło do strefy medalowej. Przegraliśmy po zażartej walce z Włochami Lupo i Nicolaiem, jedną z najbardziej utytułowanych europejskich par. Do zwycięstwa zabrakło trochę szczęścia.

Jak wyglądały mistrzostwa Europy w siatkówce plażowej w dobie pandemii koronawirusa?

Było sporo obostrzeń. Żeby w ogóle polecieć na Łotwę, musieliśmy zrobić test. Po przylocie, jeszcze na lotnisku, kolejny. W czasie turnieju w pobliżu boisk i w hotelu trzeba było chodzić w maseczce i często dezynfekować ręce. Uważam, że tak właśnie powinno to wyglądać. Cieszę się, że wprowadzono takie środki ostrożności. Irytowało mnie tylko, że jak wyszło się na miasto, to maseczki nie nosił prawie nikt.

ZOBACZ WIDEO: ZAKSA zdobyła Superpuchar Polski. Zatorski: Cieszymy się z każdego trofeum, nie chcemy osiadać na laurach

Jedno z boisk, na których rozgrywane były mistrzostwa, zostało kompletnie zalane. Nagranie, które można było zobaczyć w internecie, wyglądało jak z filmu katastroficznego.

To jest właśnie Bałtyk we wrześniu. Pogoda była kiepska, w końcu przyszedł sztorm, a że boiska były przy samym morzu, całe znalazły się pod wodą. Bałtyk zabrał ze sobą wszystko, czego organizatorzy nie zdążyli zabrać. Na jeden dzień trzeba było znaleźć korty zastępcze. Jak przypływ się skończył, poświęcono cały jeden dzień, żeby te zalane boiska doprowadzić do porządku i żeby turniej mógł wrócić na swoje miejsce.

Widziałeś te zalane boiska na własne oczy. Widok robił wrażenie?

Od razu po zejściu na korty chciałem jak najszybciej wracać do hotelu. Jak schodziło się ze skarpy, wiatr urywał głowę. Ledwo byłem w stanie iść. Cały dzień strasznie wiało, a woda robiła spustoszenie. Przebywanie tam nie było niczym przyjemnym.

Jadąc na Łotwę spodziewaliście się, że warunki nie będą takie, jak na Copacabanie?

Wiedzieliśmy, że pogoda będzie pewnie nawet gorsza, niż u nas w Polsce, a u nas we wrześniu nad Bałtykiem jest już raczej chłodno. Przed mistrzostwami przez pięć dni trenowaliśmy w Cetniewie, ale trudno to nazwać treningiem, bo było zimno, wiało i padało. Ale w porównaniu z Jurmalą i tak było nieźle. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nigdy nie grałem na tak zimnym piasku, jak na Łotwie. Po meczu, który zaczęliśmy o 8:30, myślałem, że odmroziłem sobie palce. Nie czułem ich potem przez dwie godziny. W naszym sporcie zimny piasek jest dużo większym problemem, niż gorący. Gorący można polać wodą, zimnego podgrzać się nie da. Można tylko zagrać w skarpetkach termicznych albo w specjalnych butach, ale mało kto to stosuje, bo nie gra się w nich dobrze.

Tydzień wcześniej graliście w Holandii, w turnieju rozgrywanym w nietypowej formule "King of the Court". Tam było przyjemniej?

Zdecydowanie tak. Holandia słynie z tego, że jest tam wietrznie, ale stadion był na tyle wysoki, że tego nie czuliśmy. Było naprawdę fajnie.

Na czym w ogóle polega formuła "King of the Court"? Wydaje się trochę zwariowana.

Pierwsze cztery takie turnieje rozegrano w 2018 roku, w 2019 nie było ani jednego. Teraz zrobili jeden, w następnych sezonach ma ich być więcej. Gra się na czas. Drużyny zdobywają punkty tylko po jednej stronie boiska. Wygrywają akcję - zostają. Przegrywają - schodzą, a na "zwycięską" stronę przechodzi duet, który zdobył przeciwko nim punkt. Po piętnastu minutach drużyna, która zdobyła najmniej punktów, odpada.

Brzmi jak bardzo dynamiczne granie.

I takie jest. Do tego bardzo intensywne i męczące. W siatkówce plażowej zdobywa się średnio jeden punkt na 20-30 sekund. A w "King of the Court" w ciągu pół minuty zdobywaliśmy trzy albo nawet cztery punkty. Nie ma chwili wytchnienia. Po jednym grupowym spotkaniu z udziałem pięciu zespołów, które trwało 45 minut, wszyscy byliśmy wykończeni. Zwycięskie serie kończyły się dlatego, że ci, którzy byli na boisku przez kilka kolejnych akcji, nie mieli już siły.

Wam ta formuła chyba odpowiada. W Holandii zajęliście trzecie miejsce.

Trudno powiedzieć, czy odpowiada. Na pewno to coś nowego, powiew świeżości w naszej dyscyplinie. Gdyby takich turniejów było więcej, siatkarze plażowi musieliby całkowicie zmienić swoje przygotowania. Niby ten sam sport, ale zupełnie inny wysiłek. Na razie traktujemy to jako fajną odskocznię. Ale "King of the Court" pewnie się przyjmie, bo dobrze się sprzedaje. Turniej w Utrechcie był popularny w mediach społecznościowych, było o nim głośniej, niż o zwykłych zawodach.

Była Łotwa, była Holandia. Mimo pandemii trochę w tym sezonie podróżowaliście.

Ale zdecydowanie mniej, niż w normalnym sezonie. Poza tymi dwoma krajami byliśmy jeszcze tylko w Niemczech. Mieliśmy jechać do Rosji, zapraszano nas tam, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Jednak i tak dokumenty, które wypełnialiśmy na lotniskach, zebrałyby się w całkiem sporą stertę. A testów na koronawirusa mieliśmy w całym sezonie około ośmiu. I to głównie tych nieprzyjemnych, wymazowych.

Dlaczego nie udało się wam pojechać do Rosji?

Mieliśmy tam trenować z czołowymi rosyjskimi parami i zagrać w jednym albo w dwóch turniejach. Jednak cztery dni przed naszym wylotem rosyjskie władze zaostrzyły przepisy dotyczące przylotu obcokrajowców. Rosyjski trener, który nas zapraszał, napisał do naszego wiadomość z przeprosinami i wycofał zaproszenie. Przyjęliśmy to ze zrozumieniem, bo przecież nie było w tym jego winy. Takie mamy czasy, że nie ma co robić dalekosiężnych planów.

Wam już w poprzednich latach dużo planów pokrzyżowały kontuzje.

W 2019 roku na dwanaście turniejów tylko w czterech nie mieliśmy żadnych problemów zdrowotnych. Pozostałe osiem dogrywaliśmy z kontuzjami, albo musieliśmy się wycofywać z powodu urazów. Najgorsze były takie sytuacje, jak w mistrzostwach Europy. Gramy półfinał. Wygraliśmy pierwszego seta, w drugim prowadzimy dwoma punktami. W tym momencie zrywam więzadło w kostce i jest po meczu. Podobnie było w czasie World Touru w Brazylii. Też półfinał, tie-break, Bartek łamie kość śródstopia. Dogrywamy mecz, ale do spotkania o trzecie miejsce już nie wychodzimy.

To życzę, żeby do czasu igrzysk w Tokio pech was opuścił, a zdrowie dopisywało.

Jak będzie zdrowie, to już będzie dobrze. No i żeby było więcej okazji do grania, wywalczenia kwalifikacji na turniej olimpijski. Mamy nadzieję, że uda się przeprowadzić igrzyska, bo w Tokio chcemy pokazać, co potrafimy. Cztery lata temu w Rio de Janeiro nam się to nie udało. Mierzyliśmy wysoko, a rozegraliśmy najsłabsze zawody w sezonie.

Prezes PZPS Jacek Kasprzyk powiedział w tym roku, że dla niego jesteście najlepszą parą na świecie. Duże ma wobec was oczekiwania.

Prezes jest wobec nas bardzo życzliwy. Bardzo liczymy się z jego zdaniem. To człowiek, który zawsze mówił nam to, co myślał. Zdarzało się, że jego słowa bolały, ale dzięki temu wiemy, że jest wobec nas szczery. I dlatego jeśli mówi, że dla niego jesteśmy najlepsi, to mamy pewność, że nie chce nas podbudować, tylko naprawdę tak uważa.

Wy tak o sobie nie myślicie.

Nie uważamy, że jesteśmy najlepsi. Uważamy, że możemy z każdym wygrać, bo potrafimy grać na bardzo wysokim poziomie.

Czytaj także: Zarażeni pasją do siatkówki i muzyki. Trener Alessandro Chiappini i piosenkarka Sylwia Wąsik Igor Kolaković: Polska jest najlepszym miejscem na świecie, żeby pracować przy siatkówce

Źródło artykułu:
Komentarze (0)