Udało się dotrzymać słowa - rozmowa z Enrique de la Fuente, przyjmującym Lotosu Trefla Gdańsk, cz. 1

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Hiszpan Enrique de la Fuente przybył do Polski, by zasilić szeregi Lotosu Trefl Gdańsk i pomóc drużynie awansować do PlusLigi. Sztuka ta się udała, choć nie obyło się i bez problemów. W pierwszej części wywiadu, przyjmujący podsumowuje sezon od strony sportowej.

Anna Kossabucka: Jak podsumowałbyś miniony sezon – jaki on był dla Trefla?

- Na pewno trzeba powiedzieć, że był to okres pozytywny, ponieważ wygraliśmy rozgrywki, awansowaliśmy do Plusligi. Jak przyjechałem tutaj w sierpniu i miała miejsce konferencja prasowa z prezydentem Gdańska to mówiłem, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by awansować. To była nasza obietnica jako drużyny. Dotrzymałem słowa, bo zrobiłem to, co do mnie należało. Było wiele trudności, mnóstwo problemów w trakcie, ale to efekt końcowy jest najważniejszy.

Ty osobiście jesteś zadowolony z pobytu tutaj? To dla ciebie zupełnie nowe doświadczenie sportowe, by grać w I lidze i walczyć o awans.

- Jestem zadowolony z tego co do tej pory miało miejsce. Owszem na początku napotykaliśmy same problemy, wiadomo też jaka miała być moja rola w ekipie. I nie zawsze było to łatwe. Były problemy na początku, ale to teraz absolutnie nie jest istotne. Zrobiliśmy co do nas należało.

Ale słyszy się ze strony kibiców, iż nie uważają byś grał na 100 proc. swoich możliwości, że nie pokazałeś wszystkiego tego, co potrafisz, że nie byłeś w formie.

- Trzeba szanować każde opinie, ale równie dobrze można było mówić, że to klub nie ma się dobrze. Stoczyłem z klubem wiele walk, aby wszystko wyglądało jak najlepiej i ja jestem zadowolony, że udało mi się mimo tych trudności osiągnąć to, co sobie zaplanowałem. Ludzie może i tak mówią, ale na pewno nie widzieli jak gram w innych klubach, jaki jest mój styl gry. Nie wiedzą co robię źle a co dobrze, bo nie mają punktu odniesienia. Tylko ja tak naprawdę jestem w stanie powiedzieć co zrobiłem źle i kiedy grałem fatalnie. Zresztą wtedy zawsze mówiłem ci, że grałem źle. Ale jeśli nawet miałabyś zapytać się kogoś z klubu co ja robię źle a co dobrze, nie będą wiedzieli co mają odpowiedzieć. Dlatego jest mi przykro, że ludzie tak mówią, bo tak naprawdę nie mają argumentów, by stwierdzić, że nie grałem dobrze. Choć wiem, że ilu ludzi, tyle opinii. Byłem w ekipie z konkretnym celem i myślę, że swoją rolę spełniłem jak najlepiej tylko mogłem.

Był właśnie w trakcie sezonu taki moment, w którym myślałeś, że nie uda się awansować?

- Tak. Zdecydowanie. Po świętach. W styczniu myślałem, że nie. Bo było wiele rzeczy, które nie funkcjonowały. Wtedy nikt nie był gotowy do tego awansu.

Co było największą zmorą – pieniądze, organizacja, kontuzje?

- Powiem tak: od początku, jak przyjechałem tutaj na miejsce to w przeciągu trzech dni nikt się do mnie nie zgłosił. Myślałem, że ktoś do mnie zadzwoni, żeby mi powiedzieć co mam robić, gdzie się stawić. Ekipa była już w treningu dwa tygodnie, a mnie nikt nie poinformował o tym. Także cały czas w sierpniu byłem wolny i nikt do mnie nie zadzwonił. Jest wiele takich kwestii do poprawienia. W końcówce to wyglądało już lepiej, ale tylko troszkę.

Który z meczy w trakcie sezonu był przełomem? Bo była seria porażek, zły styl. Ale potem udało się to przezwyciężyć i przełamać złą passę.

- Myślę, że to mogło mieć miejsce po dwóch meczach: jednym w Nysie i Jaworznie, gdzie przegraliśmy dwa mecze, których przegrać nie powinniśmy. Wtedy nastąpiła mała rewolucja w zespole. Zawodnicy zdali sobie sprawę, że mimo tego, iż ekipa była dobra, nie było wyników. Zdano sobie wtedy sprawę, że jeszcze trzeba pracować, by ten awans wywalczyć.

Byłam na meczach wyjazdowych w fazie play-off i tam, wydawaliście mi się zupełnie inną ekipą – zjednoczoną, pewną siebie, grającą po prostu dobrą siatkówkę, czego czasem brakowało mi w Ergo Arenie.

- To ciekawe spostrzeżenie. Ale są zawodnicy, którzy lepiej grali na wyjazdach a u siebie czasem zdarzały się wpadki. Wtedy jest trochę inny rodzaj presji, nie jest ona aż tak wysoka jak u siebie i różnie się takie rzeczy odbiera. Każdy na swój sposób. Różnie z tym bywa. Ale od kiedy ta drużyna stała się ekipą mocną, świadomą i gotową na wygraną to była już inna historia. Na papierach to było widać, że zagramy z Jadarem o awans. Ale cały sezon wcale nie był łatwy, było ciężko, by dotrzeć do tego finału. Ale jak już byliśmy w tym finale to grało się zupełnie inaczej – graliśmy lepiej i dlatego wygraliśmy.

Ale w pewnym momencie kibice zaczęli protestować przeciwko waszej słabej grze - zdecydowali się na protest.

- I to nie powinno mieć miejsca. My ich w tamtym momencie potrzebowaliśmy, a oni się od nas odwrócili. Zawodnicy źle to odebrali, ja także tego nie rozumiałem. Kibic jest zawsze z zawodnikami na dobre i na złe. Można było narzekać na klub, protestować przeciwko władzom, trenerowi, ale zawodnicy nie mogą odczuwać tego, że kibice się odwrócili. Dlatego też z naszej strony być może miało miejsce odczuwalne dla nich zachowanie - brak podziękowania za doping, ale czuliśmy się źle i uważaliśmy to za niesprawiedliwe wobec nas. Pamiętam we Włoszech jak kibice próbowali zaprotestować - od razu zostali wyrzuceni z hali, bo kibicem się jest w każdym momencie, tym złym i tym dobrym.

Ale co by nie mówić to jednak wasza gra się poprawiła. Na końcu graliście naprawdę solidną siatkówkę a finał z Radomiem rozegraliście koncertowo

- Tak, to prawda. Mimo kontuzji na początku sezonu, braku zgrania się ekipy, jako że ten zespół był niemalże całkowicie nowy. To był chyba główny punkt stopu – nowa forma drużyny, która musiała się poznać, zwłaszcza, że w trakcie sezonu dopiero doszedł choćby Luis Hernandez. Ale jakbyśmy zagrali tak jak z Radomiem w całym sezonie, nie byłoby problemów z awansem. Ale i tak należy pamiętać te dobre chwile.

Źródło artykułu: