Szczęśliwi lat nie liczą - I cz. rozmowy z Marcinem Nowakiem, kapitanem AZS PW

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

225-krotny były reprezentant Polski, obecnie kapitan AZS-u Politechniki Warszawskiej, Marcin Nowak w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o różnicy wieku pomiędzy trenerem a kapitanem, warszawskim kolektywie i problemach.

W tym artykule dowiesz się o:

Kinga Popiołek: W ubiegłym roku historia zatoczyła koło, po kilkunastu latach znowu spotkałeś się z Radosławem Panasem w jednej drużynie, jednak tym razem on wystąpił w innej roli - trenera. Marcin Nowak: - No tak, to już drugi rok. Nawet o tym nie myślę. Bardzo fajna jest nasza współpraca, nie mogę na nic narzekać. Uważam, że trafiłem idealnie na trenera akurat w takim okresie mojej kariery. Dobrze się dogadujemy, wydaje mi się, że trenerowi się ze mną dobrze współpracuje. Wszystko jest w porządku i oby tak dalej. Między wami jest 5 lat różnicy, a tymczasem Radosław Panas od kilku lat zajmuje się trenowaniem, podczas gdy ty wciąż grasz. - Jak to mówię: szczęśliwi lat nie liczą (śmiech). Nawet nie wiem, ile trener ma lat. Na pewno jakaś kilkuletnia różnica jest między nami, a skoro mówisz, że to pięć lat, to pewnie tak jest (śmiech). Ale jakoś nigdy tymi kategoriami nie myślę, nawet teraz, gdy jestem najstarszy na boisku, to też nie czuję się starszy od chłopaków o dziesięć czy więcej lat - czuję się odmłodzony będąc w drużynie z dużo młodszymi chłopakami. Podobno kto z kim przestaje, takim się staje. Poza tym, że jesteś najstarszy w drużynie, to jesteś jej kapitanem. Odczuwasz presję związaną z tym, że jak coś nie wychodzi, to trzeba poskładać zespół do kupy? - Kto mnie zna od początku mojej kariery, to wie, że bez względu na to, czy byłem kapitanem, czy też nie, ze względu na mój charakter zawsze staram się współpracować z młodszymi zawodnikami lub ich mobilizować, oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe. Trzeba czasem wyczuć ten dystans, bo niektórzy są podatni, inni niekoniecznie. Zawsze byłem taką osobą, która starała się pomóc drużynie i robić wszystko, żeby było jak najlepiej. Czy można powiedzieć, że duet trenerski Panas - Bednaruk mają w tobie wsparcie? - Mam nadzieję (uśmiech). Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale w tym roku każdy zna swoje miejsce w szeregu i robi to, co do niego należy. I nawet chyba za dużo tych uwag nie potrzeba. Sytuacja, jaka obecnie jest w drużynie, ta pozasportowa, determinuje nas wszystkich do jeszcze lepszej pracy. Staramy się zapominać o tych problemach, przychodzimy na trening i staramy się robić to, co do nas należy. Na meczach to już jest stuprocentowa mobilizacja, więc chyba aż tak bardzo nie potrzeba ingerencji z boku.

Taka sytuacja pokazuje, że drużyna złożona jest z dojrzałych zawodników, którzy nie potrzebują prowadzenia za rękę. - Tak, wydaje mi się, że pod tym względem idealnie się dobraliśmy. W pewnym momencie tego sezonu zaskoczyło to, co miało zaskoczyć i staramy się to podtrzymać. Wspinamy się szczebelek po szczebelku, coraz wyżej, i to chyba widać.

Zaskoczyło coś u was niedawno, ale za to w dobrym momencie: koniec fazy zasadniczej oraz gra w Pucharze Challenge.

- Nasza dobra gra pojawiła się już jakiś czas temu przynosząc zdobycze punktowe, a w tej chwili kontynuujemy to. Widzimy, że gramy coraz lepiej i jeszcze to nie jest wszystko, tak mi się wydaje. Jeszcze są rezerwy, u mnie największe, bo w dalszym ciągu w tym sezonie nie jestem zadowolony ze swojej gry. Widzę po sobie, że mógłbym pokazać jeszcze więcej, może nie tyle, co rok temu, bo wtedy rzeczywiście gra mi dobrze wychodziła. W każdym razie zespół jeszcze ma duży potencjał i nie zawsze pokazujemy to, na co nas stać. Jednak to, że mamy kolektyw i uzupełniamy się powoduje, iż to, że ktoś ma słabszy lub gorszy dzień jest nieodczuwalne, bowiem nadrabiamy wszystko będąc zespołem.

Politechnika Warszawska w tym sezonie tworzy wyjątkowo zgrany kolektyw
Politechnika Warszawska w tym sezonie tworzy wyjątkowo zgrany kolektyw

Czego potrzeba, aby wykrzesać z ciebie te rezerwy?

- W tej chwili wszystko jest na dobrej drodze i od jakiegoś czasu już widzę poprawę, ale na pewno to jeszcze nie jest to. Dużo bodźców zewnętrznych powoduje u mnie taką agresją sportową i w tym sezonie te bodźce rzadko do mnie docierały, ale myślę nad tym intensywnie i cały czas próbuję je znaleźć albo spowodować, żeby zostały we mnie wyzwolone. Pochwalisz się, jakie to bodźce?

- Nie mogę (śmiech).

W swojej karierze grałeś w AZS-ie Częstochowa, AZS-ie Olsztyn, teraz jesteś w Politechnice. Wszystkie te drużyny mają obecnie problemy organizacyjno-finansowe.

- To jest zbieg okoliczności, że problemy pojawiły się w tym sezonie, bo każdy z tych klubów swego czasu, może poza Politechniką, miał bogatego prywatnego sponsora , który zagwarantował stabilność finansową. I tutaj to właśnie Warszawa - o dziwo - jest takim miastem, gdzie problemy zawsze były, raz większe, raz mniejsze. To chyba nie ma znaczenia, że padło na akademickie kluby, bo taka sytuacja może przydarzyć się każdemu. Tyle, że w waszym przypadku można powiedzieć, iż problemy pozasportowe mobilizują was do lepszej gry i scalają, jako drużynę.

- Chyba tak. O dziwo, to jest taki impuls, jaki motywuje nas do lepszej gry i lepszych treningów. Widać, że to odnosi skutek, bo faktycznie sytuacja finansowa się nie poprawiła, a gra - tak.

Zmieniło się coś od czasu, kiedy po raz pierwszy wybiegliście na rozgrzewkę w żółtych narzutkach z dramatycznym wołaniem "S.O.S."?

- Na pewno ta akcja została zauważona, a czy odbiło się to na pozyskaniu sponsora? Coś było mówione o pojawieniu się na koszulkach logo nowego sponsora, jednak to nie jest nic znaczącego. Raczej delikatna poprawa, nie wielka, o której od razu byśmy wiedzieli, czy też słyszeli od prezesów, że do nowego sezonu mamy spokój. Dlatego będziemy kontynuować akcję. Na razie walczymy o sezon jeszcze trwający, bo podobno na przyszły jest już sponsor zagwarantowany. Jednak najważniejsze są te najbliższe miesiące. - Poniekąd rozumiem taką sytuację, bo sezon się kończy i pewnie żadna firma nie chciałaby się wiązać na 2-3 miesiące, gdzie od początku przyszłego może być głównym sponsorem, tytularnym i być kojarzoną z naszym klubem. W tej chwili jest wiele firm i nazw w kontekście Politechniki, jakie w jakiś sposób pomagają klubowi, ale nie jest to taka pomoc, która by nas satysfakcjonowała. Dlatego nie dziwię się tym potencjalnym sponsorom, że nie chcą inwestować teraz, tylko wolą poczekać do rozpoczęcia nowego sezonu. Poza tym tacy ludzie widzą to, że jest zespół, który mimo problemów gra coraz lepiej i stanowi fajną ekipę. To na pewno przyciągnęło kilka osób, ale będzie skutkowało w przyszłym roku. A ty wiążesz siebie na przyszły sezon z Politechniką? - Nie wiem, czy ktoś mnie będzie chciał, więc na razie tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Zobaczymy, jak to będzie. Na razie chciałbym w zdrowiu dokończyć ten sezon, żebyśmy osiągnęli dobry wynik - na tym się koncentruję. A jak to się uda, to pewnie i przyszły sezon będzie w jakiś sposób zagwarantowany.

A czy przy tak dobrych występach w Pucharze Challenge szefostwo klubu przedstawiło jakieś oczekiwania w kontekście PlusLigi?

- Nie. Jeśli chodzi o klub i panią prezes, to ona już przed sezonem powiedziała, że nie oczekuje od nas fajerwerków i zdaje sobie sprawę z tego, jaką mamy sytuację, jaki budżet i w związku z tym jaki skład. Było jasno powiedziane, że byłoby fajnie, gdybyśmy awansowali do play-offów. Jeżeli nam się to uda i w dodatku zajmiemy wyższe miejsce niż ósme, to już w ogóle będzie ok, bo automatycznie będziemy mieć jeszcze lepsze pole startowe w play-offach i może uda nam się coś ugrać.

Czyli gra bez presji popłaca?

- Tak, myślę, że to też jest jednym z czynników, dla jakich gramy tak, jak gramy i tego, jak nam się układa. Bo nawet, gdy wyjdziemy na mecz, który potem przegramy, to nikt nam głowy nie urwie. Każdy sobie zdaje sprawę z tego, jaka jest sytuacja, a dzięki temu mamy bezstresowe podejmowanie decyzji na boisku, nawet przy stanie 24:23 serw w siatkę nie jest tragedią. Podejmujemy częściej ryzyko, niż gdybyśmy podejmowali będąc w innej sytuacji.

Dodatkowym plusem Politechniki jest też fakt, iż siatkarze rezerwowi wchodząc na boisko nie odstają poziomem od zmienianych zawodników.

- Tak, dobrze się złożyło, że - może poza przyjmującymi, bo tych mamy tak na dobrą sprawę dwóch: Krzyśka Wierzbowskiego i Wojtka Żalińskiego; Maciek Krzywiecki nie ma zbyt wielu okazji do pojawiania się na boisku - jest to bardzo wyrównany poziom na innych pozycjach. Obojętnie, czy ktoś zaczyna mecz w szóstce, czy później wchodzi, to prezentuje się bardzo dobrze. To jest właśnie podstawa dobrego teamu, jaki sobie w trakcie sezonu zbudowaliśmy, otworzyliśmy swoje karty, które wcześniej otwarte nie były i nikt nie znał tych chłopaków od tej strony.

W tym sezonie Politechnika jest dla ciebie dobrym teamem, a w poprzednich - jaki zespół uznałbyś za dobrze zbudowany? - Powiem szczerze, że - począwszy od tych pierwszych zespołów, z jakimi zdobywałem medale kończywszy na ostatnim - wszystko się fajnie układało na taki skład personalny, jaki mieliśmy w danym momencie. Osiągaliśmy to, co mieliśmy osiągnąć, a zazwyczaj nawet odrobinę więcej. Mogę mieć pretensje do siebie o poziom sportowy w Siatkarzu Wieluń, gdyż moja forma miała duże wahania. Było to spowodowane jeszcze większymi problemami finansowo-organizacyjnymi, niż mamy obecnie w Warszawie. Celem tam był awans do play-offów i on został osiągnięty. To był mój najgorszy sezon pod względem psychicznym i sportowym, kiedy z dość dobrego poziomu potrafiłem zejść poniżej takiego, jaki kiedykolwiek prezentowałem. Nie dało się ukryć, że było to spowodowane właśnie taką sytuacją.

Na II część rozmowy z Marcinem Nowakiem zapraszamy w poniedziałek, 27 lutego!

Źródło artykułu: