Skra Bełchatów w kryzysie?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

PGE Skra Bełchatów zbudowała w tym sezonie zespół, który - teoretycznie - nie powinien dać najmniejszych szans żadnemu przeciwnikowi w Polsce. Kilka kontuzji i słabsza forma niektórych graczy sprawiły jednak, że bełchatowska drużyna przegrała w ciągu tygodnia dwa spotkania - w środę w Lidze Mistrzów, a niedzielę - w PlusLidze z Jastrzębskim Węglem.

W tym artykule dowiesz się o:

Skra była wprawdzie całkowicie odmienną drużyną od tej, która w ubiegłym sezonie odbierała złote medale mistrzostw Polski, ponieważ z podstawowej szóstki w składzie pozostał tylko jeden zawodnik - Daniel Pliński. Pozostali gracze zasilili zespół w tym roku. Na dodatek nie można było sprawdzić powiedzenia, że kto ma Mariusza Wlazłego, ten wygrywa, gdyż w czasie jednego z ostatnich treningów ten siatkarz doznał kontuzji kolana. Choć z godziny na godzinę z jego zdrowiem było lepiej, szkoleniowcy nie chcieli ryzykować przed pucharowym pojedynkiem z Panathinaikosem Ateny.

Atakujący dołączył zatem do kontuzjowanych Staphane'a Antigi, Janne Heikkinena i Marcina Możdżonka, ale tłumaczenie przegranej jego nieobecnością byłoby zbyt dużym uproszczeniem, gdyż zastępujący go młody Jakub Jarosz spisał się więcej, niż dobrze.

Niedzielny mecz z Jastrzębskim Węglem miał odbudować psychikę bełchatowskich siatkarzy przed czwartkowym starciem w Lidze Mistrzów i po pierwszym secie wydawało się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, bo podopieczni trenera Daniela Castellaniego grali dobrze i bez większych problemów wygrali inauguracyjną odsłonę. Młody atakujący - Jakub Jarosz zdobył wtedy aż sześć punktów, większość z nich - w decydujących momentach.

Ale wówczas bełchatowscy siatkarze zupełnie nieźle przyjmowali zagrywkę przeciwników. Później było z tym coraz gorzej... O ile nie można mieć pretensji o błędy przy mocnych serwach Roberta Prygla, to Adam Nowik nie miał prawa zdezorganizować przyjęcia zespołu z takimi aspiracjami, jak to miało miejsce w drugiej partii - po jego zagrywce Jastrzębski Węgiel powiększył prowadzenie z jednego aż do sześciu punktów (17:11).

Później w zespole Jastrzębskiego Węgla rozegrali się Robert Prygiel, Brazylijczyk Rafa i Guillaume Samica. Nie ulega wątpliwości, iż każdy z nich indywidualnie był lepszy od swojego odpowiednika po drugiej stronie siatki. Na dodatek goście znacznie skuteczniej bronili w polu, a Niko Freriks rozgrywał znacznie lepiej od Miguela Angela Falaski. Hiszpan wręcz ułatwiał zadanie blokującym z Jastrzębia, bo praktycznie nie grał krótkiej, a z szóstej strefy jego koledzy atakowali może ze trzy razy. Na pewno ten zawodnik nie jest głównym sprawcą porażki, lecz kolejny raz nie pomógł swojej drużynie.

Gdy w czwartym secie Jastrzębski Węgiel prowadził już 12:7 wydawało się, że PGE Skra nie tylko straci pierwsze punkty, ale że straci wszystkie. Trener Castellani zdecydował się wówczas na wprowadzenie na boisko Michała Bąkiewicza, który tchnął ducha walki w drużynę i głównie dzięki niemu mistrzowie Polski dogonili przeciwników, a następnie doprowadzili do tie-breaka.

Okazało się, że psychika graczy z Jastrzębia jest bardzo silna, bo choć wypuścili w rąk szansę na zwycięstwo za trzy punkty i dali się nieco rozpędzić Skrze, to w tie-breaku wręcz zdeklasowali mistrzów Polski. Wynik 15:8 nie pozostawił najmniejszych złudzeń, który zespół był lepszy.

Źródło artykułu: