Awantura o drzwi, czyli słowo o Orlen Lidze

Zamieszane zrodzone przez spór Zawiszy Sulechów i PLPS o kształt kobiecej ekstraklasy siatkarek w przyszłym sezonie każe zastanowić się: co poszło nie tak, skoro miało być jasno i klarownie?

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Jakiś czas temu po przeczytaniu komunikatu władz Orlen Ligi dotyczącego jej liczebności w nowych sezonie popełniłem taki oto krótki akapit, upubliczniony potem na Twitterze. Myślałem naiwnie, że to wystarczy w ramach prywatnego komentarza do całej sprawy, ale późniejsze działania MLKS Roltex Zawiszy Sulechów, walczącego o rozumianą na własny sposób sprawiedliwość z siłami ciemności i bezprawia, podkusiły mnie do kolejnej, już nieco bardziej pogłębionej refleksji nad całą sytuacją. Siłą rzeczy nie będzie ona zbytnio optymistyczna, i to nawet nie ze względu na to, że jakiekolwiek starania sulechowskiego klubu (który już zdążył zaskarżyć orzeczenie PLPS do Sądu Odwołaczego przy PZPS) prawdopodobnie spełzną na niczym.
Od razu zaznaczam: nie zamierzam tutaj rozstrzygać, czy decyzja władz ekstraklasy była słuszna i czy faktycznie Zawisza nie dawał finansowych i czysto sportowych gwarancji na to, że godnie zastąpi w gronie najlepszych drużyn w kraju Pałac Bydgoszcz, ostatni zespół minionego sezonu Orlen Ligi. Choćby dlatego, że nie mam wglądu w dokumenty składane przez kluby ubiegające się o miejsce w Orlen Lidze i przez to trudno jest mi zweryfikować zapewnień lubuskiego klubu o ponad dwóch milionach złotych w budżecie i potencjale pozwalającym myśleć o ósmej lokacie w najwyższej lidze. Nie chodzi o błąd w procesie decyzyjnym, a błąd systemowy, którym jest naznaczona cała idea "zamkniętej, czyli otwartej ligi" w polskiej siatkówce.Czemu właściwie służy system, w którym zastępuje się spadki i awanse odgórnym decydowaniem o kształcie ekstraklasy? W naszych polskich warunkach chodzi przede wszystkim o zapewnienie możliwie jak najwyższego poziomu uczestników i uniknięcie przypadków, kiedy w elicie przebywały kluby-meteory, zwykle kończące swoją bytność na najwyższym szczeblu po roku, z bagażem sromotnych porażek i pieniężnych zaległości prowadzących do upadku (TPS Rumia, AZS Metal-Fach Białystok itp.). Po drugie, ma to być w teorii wentyl bezpieczeństwa w wypadku sytuacji kryzysowej w przypadku jednego lub kilku klubów i prewencyjny sposób na uniknięcie sytuacji zaistniałych we Włoszech (smutny koniec Icos Cremy i Liu-Jo Modeny) czy Rosji (sądowe batalie Omiczki Omsk z byłymi zawodniczkami o zaległe pensje, wycofanie się z rozgrywek Hara-Morin, Fakieła Nowyj Urengoj czy Tumienia).
Oczywiście nawet przy najlepszym możliwym funkcjonowaniu tych rozwiązań znajdą się malkontenci, którzy będą stawiali za wzór starą, dobrą i prostą zasadę, że najgorsi opuszczają, a najlepsi zasilają ekstraklasę i basta! Można jednak zrozumieć decydentów, dla których najważniejszy jest wizerunek ligi bogatej, silnej i chętnie oglądanej, który niekiedy wymaga pewnych odgórnych regulacji. Żeby pretensji o nie było jak najmniej, tzw. zamknięciem ligi powinny rządzić dwie zasady: transparentności i konsekwencji. Sęk w tym, że obie są w polskiej siatkówce traktowane mocno pobieżnie, co rodzi problemy.

Najgorsze jest to, że tak naprawdę w gorącym okresie, gdy rozstrzygają się losy pretendentów do miejsca wśród najlepszych drużyn polskiej siatkówki, wiemy mało lub niewiele: nie wiemy, w czym lepszy jest Pałac Bydgoszcz, który w ciągu dwóch lat wygrał 4 ligowe spotkania i w oczywisty sposób nie wypełnił paragrafu 13, ustępu 1., litery k Regulaminu Profesjonalnego Współzawodnictwa w Piłce Siatkowej (nie mówiąc już o punkcie h, czyli średniej widowni we własnej hali przekraczającej 1500 osób, ale tego wymogu nie spełnia 8 z 12 klubów ekstraklasy - ot, ciekawostka) od zdecydowanego zwycięzcy pierwszej ligi, który w ostatnim sezonie miał okazję rywalizować tylko z jednym rywalem na najwyższym poziomie, Budowlanymi Łódź w ramach Pucharu Polski, i co prawda przegrał, ale nie bez walki. Być może pomocny w ocenie byłby po raz kolejny turniej barażowy po sezonie, ale tym razem nikt nie zdecydował się na takie rozwiązane.

Żeby nie ograniczać się do jednego klubu: z jednej strony mamy 2 miliony 700 tysięcy złotych prognozowanego budżetu sulechowskiego klubu, z drugiej ostrowieckie KSZO, które w poprzednim sezonie finansowo ledwo związało koniec z końcem: prezes Iwona Kosiorowska przyznawała w marcu tego roku, że jej klubowi do dokończenia sezonu brakuje około 170 tysięcy złotych, zaś minimalną kwota potrzebna do funkcjonowania klubu z miejsc 9-12 Orlen Ligi to milion 200 tysięcy złotych (ostatecznie KSZO zajęło 9. miejsce w lidze). Dodajmy przy tym, że klub z hutniczego miasta nie zdołał przyciągnąć możnych prywatnych sponsorów i jego budżet stanowią w przytłaczającej większości wpływy z budżetu miasta i starostwa, a to nie różni KSZO w niczym od sulechowskiego Zawiszy, czerpiącego wpływy głównie z lokalnego samorządu. Mieliśmy także przykłady zespołów, których najlepsze zawodniczki w trakcie sezonu zachodziły w ciążę, co przyczyniło się do potężnych luk w składach i znacznego obniżenia poziomu sportowego, prawdziwego oczka w głowie władz ekstraklasy, prezentowanego przez wspominane drużyny.

Miasto pomoże siatkarkom KSZO Ostrowiec Św.

Ile zespołów powinno występować w Orlen Lidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×