Dopóki siatkarskie potęgi się nie zbuntują, będą grać według absurdalnych zasad

Polacy wrócili z Pucharu Świata bez awansu na igrzyska olimpijskie, mimo że do ostatniego dnia pozostawali niepokonani. Czy można mieć jakieś zastrzeżenia do trenera Stephane'a Antigi i jego zawodników?

Ola Piskorska
Ola Piskorska

Czego zabrakło do awansu? Najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: jednego seta. Tylko jednego seta na piekielnie ciężkich jedenaście spotkań i dlatego nie ma powodu rozrywać szat ani popadać w czarnowidztwo - to najczęściej wypowiadana opinia po turnieju. Wszystko szło doskonale i wszyscy zrobili, co powinni, ale na sam koniec zabrakło odrobiny sportowego szczęścia. Na pewno z takim podejściem jest łatwiej przełknąć gorzką przegraną, ale czy na pewno wszystko było doskonałe?

Wiele już zostało powiedziane i napisane na temat całego bezsensu i konstrukcji samego Pucharu Świata i konstrukcji całych kwalifikacji do igrzysk olimpijskich. Nikt nie jest tak źle traktowany przez FIVB jak zespoły europejskie, a fakt, że aktualny mistrz świata musi przejść taką samą drogę jak wszyscy inni, jest wyjątkiem w świecie sportu. Organizowanie dodatkowych turniejów kwalifikacyjnych oprócz mistrzostw kontynentu w środku sezonu ligowego też jest efektem przede wszystkim chciwości światowej federacji i nie ma żadnego uzasadnienia logicznego czy sportowego. Ale wszystkie te bezsensowne reguły były znane od dawna i dopóki kraje będące siatkarskimi potęgami nie zbuntują się przeciwko władzy absolutnej działaczy, dopóty kibice i zawodnicy będą musieli żyć w świecie absurdalnych i ciągle zmienianych zasad.

Reguły i zasady nie zależą od zawodników i sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski, ale parę innych kwestii już tak. Przede wszystkim przygotowanie fizyczne, przygotowanie taktyczne oraz decyzje personalne.

Co do przygotowania fizycznego polskich siatkarzy trudno wyrażać jakieś zastrzeżenia. Przez większość turnieju demonstrowali świetną formę, mieli dobrą dynamikę i szybkość, a ich dyspozycja w polu zagrywki była imponująca. Pod sam koniec było nieco gorzej, zwłaszcza u Mateusza Miki (który od ponad roku gra właściwie bez przerwy) oraz Bartosza Kurka. Trudno jednak oceniać czy pogorszenie skuteczności naszego atakującego w meczu z Włochami wynikało ze zmęczenia, z presji czy z faktu, że włoscy przeciwnicy znali go doskonale.

Przygotowanie taktyczne i jego realizację przez siatkarzy również można ocenić bardzo dobrze. Doskonała gra Pawła Zatorskiego w obronie wynikała również z bardzo starannego rozpracowania rywali i dobrej współpracy na linii blok - obrona. Pozostali zawodnicy w drugiej linii również się ustawiali w odpowiednich miejscach do obrony, a asekuracja przy bloku była wzorowa. Dobrze wyglądała gra w kontrze i przy piłkach sytuacyjnych, czyli taki papierek lakmusowy organizacji gry w drużynie. Niezłą pierwszą akcję potrafi wytrenować większość zespołów, ale klasę i możliwości każdej ekipy poznaje się w sytuacjach niezaplanowanych.

Innym aspektem przygotowania taktycznego jest kwestia przygotowania mentalnego zawodników i tu można mieć kilka zastrzeżeń. Do meczów z najtrudniejszymi rywalami, czyli Rosją i USA, siatkarze reprezentacji Polski podeszli niezwykle zmobilizowani i od pierwszej piłki grali z ogromną koncentracją. Do spotkania z Iranem również, ale mieli pecha, bo akurat tego dnia Persowie postanowili zagrać najlepszy mecz turnieju. Ale spotkania ze słabszymi przeciwnikami to była pięta achillesowa Biało-Czerwonych. Niezależnie od składu, w jakim wychodzili, pierwszy set padał łupem przeciwnika i dopiero od drugiej odsłony gra podopiecznych Stephane Antigi zaczynała się układać. Pojedyncze sety oddane Wenezueli, Kanadzie, Argentynie czy Japonii były niepotrzebne i przełożyły się na ostateczny rezultat. Polska miała mniej meczów wygranych 3:0 niż oba zespoły, które uzyskały awans na igrzyska w Japonii.

Również ostatnie, decydujące spotkanie przeciwko Włochom pokazało pewną psychiczną słabość Biało-Czerwonych. Po drugim secie w obliczu fantastycznej gry rywali coraz wyraźniej tracili rezon i przygniatała ich presja, nie byli w stanie poderwać się do walki. Nie był też w stanie zmobilizować ich szkoleniowiec, który cały mecz prowadził zaskakująco spokojnie, a nawet biernie, nie spiesząc się ze zmianami. Ta bierność była dość typowa dla Antigi przez cały czas trwania turnieju. Jedyną zmiany, z którą się nie ociągał, była kontrowersyjna zmiana podwójna w końcówkach setów.

Decyzje personalne to temat najbardziej drażliwy i delikatny jednocześnie. Na wszystkie uwagi sztab szkoleniowy może odpowiedzieć, że tylko on obserwuje zawodników na każdym treningu i poza nimi, zna wszystkie niuanse sportowe i pozasportowe, które są niewidoczne dla innych. To oczywiście prawda, jednak niektóre decyzje personalne francuskiego duetu budzą kontrowersje. Po pierwsze - zabranie Dawida Konarskiego zamiast Jakuba Jarosza w roli drugiego atakującego. Wiemy, że Antiga docenia jego świetne umiejętności blokowania, ale jednak drugi atakujący na tak długi turniej musi przede wszystkim wywiązywać się ze swojej podstawowej funkcji czyli zdobywać punkty z prawego skrzydła. Konarski tylko raz wyszedł w pierwszym składzie, w meczu ze słabą Wenezuelą. Można się zastanawiać, czy Jarosz nie odciążyłby Kurka w jego roli nieco bardziej w meczach na przykład z Egiptem czy Japonią, choć trzeba przyznać, że Konarski nie dostał zbyt wielu szans od Antigi.

Tu przechodzimy do tematu wyjściowych składów. Skoro powszechnie wiadomo, że Puchar Świata wygrywa się czternastką (choć Amerykanie pokazali, że można to zrobić również szóstką), to trudno zrozumieć fakt, że prawie wszystkie spotkania Polacy zaczynali tym samym składem. Jedyne rotacje (poza niesławnym meczem z Wenezuelą) dokonywane były na pozycji przyjmującego oraz rozgrywającego. Na pierwszej pozycji szkoleniowiec wybierał dwóch z trójki i regularnie dokonywał zmian na tej pozycji w trakcie meczu, a na pozycji rozgrywającego początkowe spotkania rozpoczynał Grzegorz Łomacz, a następne Fabian Drzyzga. Trudno jest zrozumieć fakt, że na niektóre mecze nie wychodzili choć częściowo rezerwowi.

Czy te zastrzeżenia i brak awansu powodują, że powinniśmy źle oceniać występ Biało-Czerwonych w Pucharze Świata? Absolutnie nie. Co prawda tegoroczny Puchar Świata był mniej wymagający niż poprzedni, biorąc pod uwagę poziom i klasę rywali, ale nadal jest to jedenaście meczów rozgrywanych na innym kontynencie w ciągu 20 dni. Polacy pokazali wiele bardzo pozytywnych cech, wspaniałą, bardzo poukładaną grę na najwyższym poziomie i świetną atmosferę w drużynie. Do tego bardzo poprawili swoje umiejętności w polu zagrywki. Przegrali o włos z dwoma wysokiej klasy rywalami, wygrali dziesięć meczów z jedenastu. Tylko czy to wystarczy na turniej kwalifikacyjny w Berlinie, gdzie meczów będzie znacznie mniej, ale rywale znacznie groźniejsi?

#dziejesiewsporcie: Pato imponuje formą
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×