Czołowy trener świata to bestia? "Przed każdym treningiem byłam przerażona"

Zakazy, zakazy i jeszcze raz zakazy. Telefony komórkowe, makijaż, głośne rozmowy, randki - na to nie ma u niego miejsca. Witamy w świecie Marco Bonitty.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
East News

Złoto mistrzostw świata, medale mistrzostw Europy, mistrzostwo Włoch, triumf w Lidze Mistrzyń, Order Zasługi Republiki Włoskiej. Tak bogate CV powoduje, że 52-letni Marco Bonitta jest jednym z najlepszych trenerów siatkarskich świata. Jego najbliższy cel to złoto igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro.

Albo on, albo my

"To nie jest człowiek, to bestia", "Kiedy przy nim byłam, bałam się, czułam, że w każdej chwili może mnie uderzyć", "Przed każdym treningiem byłam przerażona, myślałam o zakończeniu kariery reprezentacyjnej". To tylko trzy wybrane opinie przesłane przez siatkarki do włoskiej federacji - sprzed prawie 10 lat. W 2006 roku reprezentantki Italii przerwały zmowę milczenia, zbuntowały się, powiedziały: albo on, albo my. Postawiły się trenerowi, z którym wywalczyły mistrzostwo świata, zdobywały medale mistrzostw Europy. Siatkarski świat był w szoku.

- Setki, tysiące razy wkurzałem się na siatkarki - Bonitta sypał głowę popiołem, próbując uratować posadę. - Kiedy prowadzimy 16:8, a potem tracimy seta, to mam dziewczynom kupić za to kwiaty? Bez przesady. Boisko to nie przedszkole. Tutaj nie ma miejsca na grzeczności i uśmiechy. To walka na śmierć i życie. Albo załatwisz rywala, albo on cię załatwi.

Kiedy podczas śledztwa federacji okazało się, że szkoleniowiec był bezwzględny, nie pozwalał zawodniczkom używać telefonów komórkowych, spotykać z partnerami, a nawet... malować, miarka się przebrała. Tuż przed mundialem, na którym miał bronić złota, został zwolniony. - To nie we mnie jest problem, to dziewczyny powinny zmienić swoje podejście do pracy w kadrze narodowej, powinny się bardziej przykładać - tłumaczył dziennikarzom człowiek, który nie ukrywa, że jego motto zawodowe brzmi: "trening to nie miejsce dla demokracji, gdy zaczyna się praca, kończą się dyskusje".

Jak ratlerek

Kilka miesięcy później został trenerem reprezentacji Polski. Decyzja Polskiego Związku Piłki Siatkowej mocno zdziwiła kibiców. Wszyscy pamiętali, że po finale ME 2005, kiedy Biało-Czerwone pokonały Włoszki, Bonitta zachował się skandalicznie. Nie pogratulował Polkom, miał pretensje do sędziów, że przez ich mylne decyzje przegrał, szukał winnych. - Rzeczywiście, szczekał jak ratlerek - wspomina Andrzej Niemczyk, który w pamiętnym finale pokazał Włochowi, jak należy prowadzić zespół. - Podczas meczu nawet go kilka razy prowokowałem. Nie było go trudno wprowadzić w stan wrzenia.

Bonitta miał przygotować rozbite Polki do igrzysk olimpijskich w Pekinie (2008). - Możemy walczyć nawet o medal - mówił w mediach.

Euforia szybko zamieniła się w katastrofę. Kiedy dziennikarze przyjechali na jeden z pierwszych dni otwartych do Szczyrku, zobaczyli przerażone, smutne, skryte w sobie zawodniczki. Te same, które za czasów Niemczyka kipiały energią, chętnie udzielały wywiadów, lśniły w świetle kamer. - Nie możemy za bardzo rozmawiać o tym, co się tutaj dzieje, proszę nas nie męczyć, jest ciężko - mówiły szeptem, nerwowo się rozglądając, czy czasami Bonitta nie podsłuchuje. Mimo że wiedziały, iż Włoch nie zna języka polskiego.

Potem było już tylko gorzej. - Atmosfera w kadrze jest wisielcza - pisał Przemysław Iwańczyk, wówczas dziennikarz "Gazety Wyborczej".

Ciągłe kłótnie, afery, skandale. Nie mógł dojść do porozumienia z Małgorzatą Glinką-Mogentale, krytykował publicznie zespół, obrażał się, nie odzywał przez wiele dni do swoich zawodniczek. Szczytem było wyrzucenie z kadry Katarzyny Skowrońskiej-Dolaty, Anny Werblińskiej i Katarzyny Skorupy za to, że nie pojawiły się na kolacji. Problem w tym, że zawodniczki zgłosiły to wcześniej menedżerowi zespołu - Maciejowi Tietiańcowi. Bonitta mógł o tym nie wiedzieć. Zwłaszcza, że nie dał swoim zawodniczkom możliwości wytłumaczenia. Nie poświęcił im nawet pół minuty.

Wzorował się na Karpolu

- Nigdy nie uderzyłem żadnej zawodniczki - podkreśla Bonitta i jednocześnie nie ukrywa, że jest wymagającym szkoleniowcem. - Może czasami aż za bardzo wymagającym.

Nawiązuje tym samym do Nikołaja Karpola, o którym pisaliśmy kilka tygodni temu. Gdyby Bonitta żył w epoce radzieckiego kata, pewnie miałby przyzwolenie na kary cielesne. W XXI wieku, gdyby nawet próbował, zawodniczki błyskawicznie wywiozłyby go na taczce. Zresztą, Włoszki to zrobiły.

- Od Karpola, jako fachowca, bardzo dużo się nauczyłem - Włoch nie ukrywał nawet w jednym z wywiadów. - Sposób prowadzenia zespołu, podejście do zawodniczek, metody treningowe. Jako młody trener chłonąłem to wszystko jak gąbka. Przecież Karpol to legenda. Od takich ludzi warto się uczyć.

Po zakończeniu pracy w Polsce Bonitta zajął się prowadzeniem męskich zespołów. Mniej znanych. Potrzebował odskoczni, wyciszenia, jego żona miała problemy zdrowotne. Rok temu wrócił na karuzelę i to od razu na jej sam szczyt. Został po raz drugi trenerem kobiecej reprezentacji Włoch. Podobno się zmienił. W sobotę pokonał Biało-Czerwone 3:1. Po drugiej stronie siatki spotkał zawodniczki, które pamiętają jego brutalnego metody treningowe. Choćby Katarzyną Skowrońską-Dolatę. W ramiona sobie nie wpadli.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×