Krzysztof Wierzbowski: Mam szczęście do wybitnych trenerów

W dniach 1-4 października w Raciborzu odbywał się Międzynarodowy Turniej Siatkówki. Triumfatorem rozgrywek została drużyna Effectora Kielce. Krzysztof Wierzbowski po niezbyt udanym sezonie w Gdańsku, wreszcie mógł wykazać się na boisku dobrą grą.

Anna Kardas
Anna Kardas

WP SportoweFakty: Pierwsza lokata, nawet w turnieju niewysokiej rangi, zawsze jest powodem do radości. A panowie drogę do zwycięstwa mieli niełatwą: ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, Shan Dong Shanghai (mistrzowie Chin - red.) oraz Berlin Recycling Volleys (wicemistrzowie Niemiec - red.). Jakie znaczenie miał dla was ten turniej?

Krzysztof Wierzbowski: Nie oszukujmy się - zespół z Kędzierzyna to nie jest ten zespół, który będziemy oglądać w PlusLidze. Należy wziąć pod uwagę, że oni traktowali te rozgrywki bardziej treningowo. Zespół z Chin natomiast gra zupełnie odmienną siatkówkę, niż europejska. Było ciężko z nimi, ale udało nam się wygrać. Dla nas również był to dobry trening, bo Chińczycy dużo zagrywali floatem, więc musieliśmy dużo poćwiczyć przyjęcie tego serwisu. A już sam finał z Berlinem po prostu nam się udał. Ekipa z Niemiec nie zaprezentowała się na 100 proc. swoich możliwości, nie grali także wszyscy nominalni zawodnicy, chociażby libero - Erik Shoji. Z drugiej strony to ten sam zespół, który grał w zeszłym roku w Final Four Ligi Mistrzów. Nie są to na pewno gracze anonimowi. Cieszy nas zwycięstwo i mam nadzieję, że nasza forma będzie rosła jeszcze bardziej. Dla nas zwycięstwo jest ważne i oby nie był to szczyt naszych możliwości w tym sezonie.

Po ogłoszeniu MVP turnieju Sławomira Jungiewicza w waszej drużynie zrobiło się małe zamieszanie. Czyżbyście kwestionowali wybór sędziów?

- Nie, chodziło o coś zupełnie innego. Jeszcze w trakcie naszego meczu wręczono statuetkę najlepszemu atakującemu turnieju (Maciej Muzaj - red.), a byliśmy pewni, że Sławek otrzyma tę nagrodę. Wtedy powiedzieliśmy, że jak nie został najlepszym atakującym to już musi być MVP. Dlatego podczas wręczenia statuetki się śmialiśmy.

W Raciborzu kibice mogli zobaczyć, jak bardzo brakowało panu grania. W poprzednim sezonie, który spędził pan w Lotosie, przytrafiały się kłopoty zdrowotne, a miejsce w pierwszej szóstce zajęli na stałe Mateusz Mika i Sebastian Schwarz. Obecnie znowu ma pan możliwość gry w pierwszym składzie.

- Jeśli cały rok siedzi się na ławie i nie gra, to człowiekowi opadają ręce. Na szczęście rok w Gdańsku nie był dla mnie kompletnie stracony, ponieważ od takiego trenera jakim jest Andrea Anastasi, można się nauczyć bardzo wiele. Włoch bezdyskusyjnie jest jednym z najlepszych szkoleniowców na całym świecie. To, co Anastasi mi przekazał i starał się nauczyć, zaprocentuje na pewno w bieżącym sezonie. Oby zdrowie mi dopisywało i nie było żadnych problemów.

Pana zdaniem wicemistrzostwo Polski zdobyte przez drużynę z Gdańska, było bardziej "fenomenem Anastasiego", niż "fenomenem Lotosu"?

- Uważam, że Lotosowi dopisało dużo szczęścia. Złożyło się na to wiele czynników, a do zespołu dołączyli nowi zawodnicy. Mateusz Mika kontrakt podpisał już przed zeszłoroczną Ligą Światową i to był właśnie strzał w dziesiątkę. Każdy wie, jakiej klasy graczem jest Mateusz. Kolejna postać - Murphy Troy, wcześniej znany przez niewielu. Dołączył do klubu i zagrał rewelacyjny, niezwykle równy sezon. Odżyli Piotrek Gacek, Wojtek Grzyb. Wszyscy złapali wiatr w żagle. Po kilku latach chłopaki otrzymali powołania do kadry, co świadczy w jakiej są formie. Nie ma co ukrywać, ale taki sezon ciężko będzie powtórzyć, bo było to osiągnięcie nieprawdopodobne. Nikt na nas nie stawiał, ale to już historia. Obecny sezon będzie zupełnie inny, bo zmienił się także system rozgrywek. W ubiegłym sezonie poratowały nas play-offy. Teraz będzie zupełnie inaczej. Skład Lotosu na pewno nie jest tak mocny, jak drużyny z Rzeszowa. Chłopakom z Gdańska będzie aktualnie dużo ciężej utrzymać poprzednią lokatę. Ale z całego serca życzę im wszystkiego najlepszego, bo spędziłem tam fantastyczne dwa lata i dziękuję wszystkim za ten czas.

Czyli z jednej strony trochę żal, ale z drugiej zaaklimatyzował się pan w Kielcach i czerpie radość z gry?

- Wcześniej spędziłem kilka lat non-stop na boisku i nagle rok poza pierwszym składem, więc było mi naprawdę ciężko. Chociaż zdaję sobie sprawę, że sytuacja wynikła z moich kłopotów zdrowotnych. Mam nadzieję, że chwile, które przeżyłem w Gdańsku, dadzą mi duży bagaż doświadczeń, który wykorzystam w obecnej chwili. Decyzji o przeniesieniu do Kielc nie podjąłem od razu, ale głównym czynnikiem była właśnie możliwość grania. Chociaż wiadomo, że trzeba udowodnić swoje umiejętności na boisku. Moja forma obecnie nie jest najwyższa, ale na pewno będzie coraz lepiej.

Można powiedzieć, że ma pan w swojej karierze szczęście do trenerów. Radosław Panas, Jakub Bednaruk, Andrea Anastasi - same wybitne nazwiska!

- Miałem okazję pracować ze świetnymi trenerami. Współpracę z Radkiem Panasem wspominam bardzo dobrze. Szkoda, że ten rok, który spędziliśmy wspólnie w Lotosie nie potoczył się tak, jak wszyscy oczekiwali. On aktualnie pracuje w niższych ligach i mam nadzieję, że jeszcze wróci do PlusLigi. A Kuba? Każdy wie, jakim jest człowiekiem. Specyficzny, jedyny w swoim rodzaju i szkoda, że na Mistrzostwach Świata Juniorów nie udało mu się osiągnąć wielkiego sukcesu (Polacy zajęli 9. miejsce - dop. red.), bo była to drużyna, która miała ogromny potencjał. Przegrali z mistrzami i wicemistrzami, więc może gdyby byli w innej grupie, mieliby trochę więcej szczęścia i sytuacja potoczyłaby się zupełnie inaczej. Mam nadzieję, że na mojej drodze będą stali sami wybitni szkoleniowcy. Aktualnie pracuję z trenerem Daszkiewiczem i zobaczymy, jak potoczy się sezon.

Trenujecie bez Mateusza Bieńka, który powalczy z kadrą o medal mistrzostw Europy. Powitacie w Kielcach młodszego kolegę jak prawdziwego celebrytę?

- Nie znam Mateusza w ogóle, ale z tego co mówią koledzy z drużyny, nie jest typem człowieka, któremu odbija przysłowiowa "palma". Celebrytą raczej też nie będzie. Wspaniale, że udało mu się wybić pod kątem reprezentacji i zapewnić sobie miejsce w pierwszej "szóstce". Brawa dla niego. Cieszymy się, że mamy go w Kielcach, bo to podnosi wartość naszej drużyny. Posiadamy świetnych trzech środkowych (także Maćkowiak i Takvam - dop. red.). W meczu finałowym w Raciborzu, Jędręk również zrobił kawał dobrej roboty. Rozstrzelał Niemców! Trochę to dwuznacznie brzmi, ale tak było. Z tego co wiem, mamy mieć jeszcze jakieś uzupełnienie drużyny i będziemy gotowi do walki. Czekają nas jeszcze sparingi, mnóstwo grania. Nie skończyliśmy nawet okresu przygotowawczego. Sporo czasu przed nami. Powtórzę po raz kolejny: mam nadzieję, że zwycięstwo w raciborskim turnieju nie jest szczytem naszych możliwości.

Jakie jest wasze samopoczucie na tym etapie okresu przygotowawczego? Jesteście wykończeni siłownią?

- Mamy aktualnie ciężkie treningi, wyczerpującą siłownię i ogólnie długie jednostki treningowe. Z hali wychodzimy bardzo zmęczeni. Turniej w Raciborzu był dla nas właściwie kilkoma dniami odpoczynku. Pierwszego dnia rozgrywek czułem się słabo, a z każdym dniem samopoczucie zdecydowanie się poprawiało. I właśnie o to chodziło. Po turnieju dostaliśmy jeden dzień odpoczynku, a już następnego musieliśmy wrócić do własnej hali na treningi.

Poprzedni sezon Effector Kielce zakończył na 12. miejscu. Jakie cele stawiacie sobie obecnie?

- Trzeba prezesa zapytać, właśnie obok nas przechodzi. A tak poważnie, chcemy się cieszyć siatkówką i nie spinać niepotrzebnie. Mam nadzieję, że będziemy grać z fantazją i realizować postawione cele. Chciałbym żeby wszystko było poparte planem dobrej gry, a nie "husaria, jazda, do przodu!". Poza tym dobrze byłoby, gdyby dopisywało nam zdrowie. Nie mamy szerokiego składu, nasza ławka rezerwowych nie jest bardzo rozbudowana i każda niespodziewana kontuzja, może pokrzyżować nam szyki. Mam nadzieję, że wszyscy cały sezon wytrwamy w zdrowiu.

Rozmawiała Anna Kardas 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×