Wyjątkowo udana piętnastolatka, czyli jak ewoluowały rozgrywki PlusLigi

Z okazji 15-lecia utworzenia profesjonalnej ligi siatkówki w Polsce, przypomnijmy sobie, jak wiele zmieniło się od momentu jej powstania.

Anna Bagińska
Anna Bagińska

Przepisy, paragrafy i niekiedy organizacyjne gafy

Organizacja rozgrywek, wymagania formalno-prawne stawiane klubom a nawet sama nazwa ligi zmieniły się przez ostatnie 15 lat. We wrześniu 2000 roku, kiedy startowała Polska Ligi Siatkówki, przystąpiło do niej 10 drużyn, z czego do dzisiaj nadal występuje pięć z nich, chociaż pod nieco innymi nazwami. Na przestrzeni lat niekiedy mocno majstrowano przy sposobie rozgrywek, a już apogeum kombinowania osiągnięto w sezonie 2010/2011 kiedy zespoły po rundzie zasadniczej dzielone były na dwie grupy (z miejsc 1.-6. oraz 7.-10.) i grały drugą mini rundę zasadniczą o miejsca odpowiednio 1.-6. i 7.-10., a dopiero po niej play-off. W 2010 roku wprowadzono po raz pierwszy rozgrywki Młodej PlusLigi, dając tym samym zawodnikom kończącym wiek juniora szansę na w miarę bezbolesne przejście do seniorskiej siatkówki. Obecnie każda drużyna z PlusLigi musi wystawić swój młodzieżowy odpowiednik w Młodej Lidze. Rok później zamknięto ligę. Teraz żaden zespół nie może z niej spaść, ale nie może też awansować. Skończyły się emocje związane z barażami, które niekiedy potrafiły mieć dosyć dramatyczny przebieg. Kluby muszą natomiast spełnić określone wymagania formalne i jeżeli ich nie spełnią, to teoretycznie mogą z ligi zostać relegowane. Działa to też w drugą stronę. Pierwszoligowcy, którzy spełnią określone warunki, mają szansę na występy w najwyższej klasie rozgrywkowej. W ten sposób w sezonie 2013/2014 dołączyły do PlusLigi Czarni Radom i BBTS Bielsko-Biała, a rok później Cuprum Lubin i MKS Będzin. W rezultacie liga z 10 zespołów rozrosła się do 14.

Europejski papierek lakmusowy bywa bardzo surowy

Poziom sportowy polskiej ligi niewątpliwie wzrósł w porównaniu z końcem ubiegłego stulecia. Świadczą o tym chociażby składy obecnych plusligowców - grają w nich aktualni mistrzowie świata, mistrzowie Europy czy zwycięzca Pucharu Świata. Najlepszym wyznacznikiem poziomu krajowych rozgrywek jest jednak konfrontacja z innymi ligami europejskimi. Tutaj widać naprawdę duży postęp, ale pozostaje pewien niedosyt. W pierwszych latach istnienia profesjonalnej ligi tylko raz zdarzyło się polskiemu zespołowi awansować do turnieju finałowego w pucharach drogą sportową. Częściej polskie kluby zapewniały sobie grę dzięki organizowaniu finałów. Kilka lat temu zaczęło się to zmieniać. Praktycznie co roku udaje się polskim klubom dotrzeć do miejsc na podium, a kilka miesięcy temu po raz pierwszy dwa polskie zespoły zagrały w Final Four Ligi Mistrzów. Niestety jedyną drużyną, która wygrała w tym czasie europejskie puchary jest AZS Częstochowa, który w 2012 roku zdobywając Puchar Challenge, przerwał trwającą 34 lata posuchę, jeżeli chodzi o nasze triumfy na europejskich parkietach. Innym zespołom, chociaż były blisko, nie udało się triumfować w żadnym z pucharów.

Z kurnika do areny, bardziej odpowiedniej sceny

W 2000 roku drużyny w większości rozgrywały swoje mecze w starych, pamiętających niekiedy gierkowskie czasy obiektach. Sytuacja zaczęła się zmieniać w połowie ubiegłego dziesięciolecia i obecnie zdecydowana większość zespołów rozgrywa spotkania w nowoczesnych halach, oddanych do użytku po 2000 roku. Nowe, większe obiekty mają na celu pomieścić większą liczbę kibiców. Nie zawsze frekwencja dopisuje, ale w przypadku hitów zawsze można liczyć na komplet widowni. W zeszłym roku padł rekord frekwencji na meczu klubowym w Europie. Rozegrany w Atlas Arenie mecz PGE Skra Bełchatów - Asseco Resovia Rzeszów obejrzało 12 500 fanów.

Pisząc o infrastrukturze warto też wspomnieć o tym, że obecnie w każdym klubie jest rozbudowany sztab składający się nie tylko z trenera i jego asystenta (niekiedy asystentów), ale też skautów, trenera przygotowania fizycznego, fizjoterapeuty, kierownika drużyny. To nie było standardem 15 lat temu.

Legia cudzoziemska, czasem perełka, czasem klęska

Kiedy we wrześniu 2000 roku startowała profesjonalna liga siatkówki w Polsce, o znanych, zagranicznych zawodnikach można było tylko pomarzyć. W lidze występowali wtedy głównie przedstawiciele naszych południowych oraz wschodnich sąsiadów. Po kilku latach zaczęło się to zmieniać, do Polski przyjeżdżali coraz lepsi cudzoziemcy. Z czasem polska liga stała się trampoliną dla całej rzeszy zagranicznych zawodników, którzy najpierw tutaj zaprezentowali swoje niemałe umiejętności, a potem wyjeżdżali skuszeni atrakcyjniejszymi ofertami do Rosji bądź Włoch. Idealnymi przykładami są Georg Grozer, Aleksandar Atanasijević czy Marko Ivović. Prezesów naszych klubów nadal nie stać na sprowadzenie największych gwiazd światowej siatkówki, ale w lidze gra sporo dobrych zawodników zza granicy, nawet w klubach z niższych rejonów tabeli. Podobna sytuacja co z zawodnikami, miała miejsce z zagranicznymi trenerami. Z czasem zaczęły się pojawiać nad Wisłą coraz głośniejsze nazwiska, a obecnie połowę zespołów prowadzą cudzoziemcy.

Nowinek prekursorzy i technologii profesorzy

Uzyskanie przez telewizję Polsat praw do transmisji rozgrywek od sezonu 2002/2003 wiele zmieniło, zarówno jeżeli chodzi o jakość przekazu, jak i popularyzację dyscypliny. Wcześniej kibice siatkówki mogli oglądać pojedyncze mecze w publicznej telewizji, ewentualnie w regionalnych kanałach. Z czasem Polsat rozbudował ofertę i obecnie z jednej kolejki są niekiedy trzy, cztery transmisje. Nie tylko zresztą w zakresie technologii transmisji Polacy wyznaczają w siatkówce standardy. To właśnie nad Wisłą po raz pierwszy wprowadzono wzorem innych dyscyplin wideoweryfikację, a miało to miejsce w sezonie 2010/2011. Na początku ten system mocno kulał, z czasem zaczęto go udoskonalać i chociaż ma on swoich krytyków, to większość plusligowych trenerów i sędziów nauczyła się z niego korzystać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×