Dawid Konarski: Każdy z nas posiada głód wygrywania

Niejeden klub PlusLigi może pozazdrościć kędzierzyńskiej ZAKSIE tegorocznych ruchów transferowych. Drużyna aktualnie ma do dyspozycji m. in. aż trzech klasowych atakujących. Jednym z nich jest mistrz świata, Dawid Konarski.

Anna Kardas
Anna Kardas

WP Sportowe Fakty: Spodziewał się pan tak jednostronnego pojedynku przeciwko Będzinowi?

Dawid Konarski: Cieszymy się z naszej dobrej gry, bo takie mieliśmy założenia. Trener prosił nas, żebyśmy niezależnie od wyniku grali "swoją" siatkówkę i to nam się udało. Przez trzy sety, a głównie też przez te dwa pierwsze, które wygraliśmy wyraźnie, nie spadła nasza koncentracja. Cały czas robiliśmy swoje i punktowaliśmy rywali. Możemy być zadowoleni z tego spotkania, bo zakończyło się tak, jak miało się zakończyć.

Dlaczego wybrał pan Kędzierzyn-Koźle? Zdążył się pan już zaaklimatyzować na Opolszczyźnie?

- Z aklimatyzacją nie było problemu, bo z większością chłopaków znaliśmy się wcześniej. Mamy zespół, który wiekowo jest do siebie podobny. Dwóch zawodników jest bardziej doświadczonych, a reszta z nas ma około 25 lat. Ciekawa drużyna. A skąd decyzja o przenosinach? Na pewno sugerowałem się regularniejszą grą, występami w pierwszej szóstce. Jak na razie to się udaje, ale wiadomo, że stale należy trenować i o to walczyć. Natomiast w Rzeszowie z ofertą klub trochę zwlekał, a jak już przyszła to trochę późno. Wiedząc przy tym, jaki zespół będzie "montowany" w Kędzierzynie-Koźlu, z pełną świadomością chciałem pomóc swoją obecnością w dążeniu do najwyższych celów.

Z sentymentem wraca pan myślami do Rzeszowa, czy jest to już temat zamknięty?

- Temat zamknięty, ale na chwilę obecną. Co będzie w przyszłości? Nie wiadomo. Nigdy nie można powiedzieć, że się gdzieś nie wróci. Ja z sentymentem wracam do Rzeszowa, bo mam tam wielu znajomych. Bardzo dobrze mi się w tym mieście żyło. Nie mogę się już doczekać kolejki, którą będziemy rozgrywać na Podkarpaciu. Na pewno czeka nas ciężkie spotkanie, ale będzie mi niezmiernie miło wrócić na "Podpromie".

Spod skrzydeł raczej spokojnego Andrzeja Kowala, trafił pan do temperamentnego Ferdinanda De Giorgi. Jak układa się wasza współpraca?

- "Fefe" jest bardzo wymagający i zwracający uwagę na detale. Na treningu nie można się ani na chwilę zdrzemnąć. Jeżeli nawet na sekundę koncentracja ucieknie, od razu to widzi. Nie wiem czy ma jakiegoś specjalnego "czuja", czy co? Potrafi także podnieść głos. Na pewno jest wymagający, dba o szczegóły: o dogranie piłki, o wystawy, o wszystko - abyśmy robili perfekcyjnie i dokładnie. To nam później na pewno pomaga w meczu.

Trener De Giorgi ma do dyspozycji aż trzech klasowych atakujących (Konarski, Bociek, Witczak - red.). Rywalizacja na tej pozycji będzie ostra?

- To bardziej motywuje do pracy. Każdy z nas już chwilę w tę siatkówkę pograł i wie, że razem z zespołem należy osiągnąć jak najlepszy wynik. Trzech zawodników na naszej pozycji - to akurat rzadko się zdarza w klubach. Jesteśmy chyba jedyną drużyną w lidze, która ma taką możliwość. Dlatego musimy to wykorzystać w stu procentach. Kto będzie grał, jak mamy trenować - wszystko zależy od trenera. Nie ma między nami złych relacji, utrzymujemy ze sobą bardzo dobry kontakt. Chodzimy również na wspólne kolacje.

W PlusLidze nastały nowe zasady, nie będzie w tym sezonie play-offów. Czy takiemu klubowi jak ZAKSA, zmiany mogą pana zdaniem pomóc, czy bardziej przeszkodzić?

- Zobaczymy. Wszyscy gramy na takich samych zasadach. Każdy zespół je znał długo przed rozpoczęciem ligi. Zdajemy sobie sprawę, że każdy mecz jest ważny i będziemy do każdego podchodzić tak, jak dotychczas. Z Będzinem wyszliśmy walczyć o trzy punkty, bo wiedzieliśmy, że na końcu rozgrywek, mała różnica "oczek" zadecyduje, czy zagramy w finale, czy o trzecie miejsce. Nie zakładam innego scenariusza niż taki, że będziemy grali w pierwszej czwórce. Aby dostać się do finału trzeba kolekcjonować punkty i ich nie tracić w takich spotkaniach, jak chociażby z Będzinem.

Ma pan 26 lat, a w dorobku tytuł mistrza świata i mistrza Polski. Niejeden, nawet starszy zawodnik może panu zazdrościć.

- Stare dzieje. Dwa najważniejsze tytuły, zdobyte w zeszłym sezonie, ale fajnie byłoby wygrać ich kilka, jak chociażby Mariusz Wlazły, który jest już chyba ośmiokrotnym mistrzem Polski. Mamy do czego dążyć, każdy z nas posiada głód wygrywania. Nie znam nikogo, kto nie chciałby i nie cieszyłby się stając na najwyższym stopniu podium. Będziemy o to walczyć, ale tak jak mówiłem wcześniej, malutkimi kroczkami musimy kolekcjonować punkty, żeby dostać się do finału, a co będzie później? Zobaczymy.

W dniu 11 listopada obchodziliśmy w Polsce największe święto narodowe. Z tej okazji zapytam, czym dla pana jest gra w biało-czerwonych barwach?

- Wielkim zaszczytem i wyróżnieniem. Myślę, że takie samo podejście ma większość chłopaków. Dopóki zdrowie będzie pozwalało i dopóki selekcjoner będzie powoływał na zgrupowania - zawsze się tam pojawię. Gra w kadrze jest niesamowitym przeżyciem. Moment wyjścia w biało-czerwonej koszulce i hymn naszego kraju jest bardzo podniosłą chwilą. Niezwykle mobilizującą do jeszcze wyższych skoków i dawania z siebie maksimum. Gra w reprezentacji to ogromny zaszczyt, ale na niego trzeba ciężko pracować w klubie.

Wracając do PlusLigi, kolejne spotkanie gracie w Kielcach. Macie już specjalnie ułożoną taktykę pod Mateusza Bieńka, którego niektórzy z was doskonale znają z reprezentacji?

- Mateusz jest ważnym ogniwem zespołu z Kielc. Zrobił ogromny przeskok, w porównaniu z poprzednim sezonem. Wcześniej, przyznam otwarcie, nie wiedziałem kim jest Bieniek. Poznałem go lepiej dopiero, gdy przyjechał na zgrupowanie. Teraz znają go wszyscy i na pewno pod niego również będziemy musieli ustawić się taktycznie. W Kielcach mają kilku ciekawych graczy. Chcemy wyjść, zagrać dobrą siatkówkę, jak z Będzinem i zgarnąć komplet punktów. Musimy się dobrze przygotować, ale myślę, że w ciągu dwóch dni zdążymy.

Rozmawiała Anna Kardas

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×