Krzysztof Sędzicki: Ostatnia szansa Atomówek na "coś dużego" (komentarz)

W finale Orlen Ligi, podobnie jak przed rokiem, spotkają się Chemik Police i PGE Atom Trefl Sopot. Z jednej strony faworyt jest jeden, wszystkim dobrze znany, z drugiej zaś jedyną drużyną, która może mu zagrozić, jest właśnie ekipa z Trójmiasta.

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki

Dla policzanek zdobycie mistrzostwa Polski to obowiązek. Przy braku sukcesu w Lidze Mistrzyń to złote medale Orlen Ligi stały się celem numer jeden w tej ekipie. Biorąc pod uwagę również personalia, jest to najsilniejszy zespół w Polsce, więc po prostu nie wypada nie zdobyć tego tytułu po raz trzeci z rzędu. Jedynym klubem, który może mu w tym przeszkodzić, jest PGE Atom Trefl Sopot.

Gdy sopocianki grają na sto procent swoich możliwości, naprawdę trudno je zatrzymać. Jednak musi się na to złożyć kilka elementów. Przede wszystkim muszą pojawić się przynajmniej dwa, a najlepiej trzy stabilne filary na skrzydłach. Dwa główne żądła to oczywiście Katarzyna Zaroślińska i Maret Balkestein, choć w ostatnich tygodniach znakomicie prezentuje się Klaudia Kaczorowska, co należy docenić i wziąć pod uwagę. PGE Atom Trefl dysponuje też jednymi z najlepszych środkowych oraz libero w Orlen Lidze, choć te nie zawsze mogą pokazać pełnię swoich możliwości.

W tym sezonie drużyna Lorenzo Micellego ma spory problem z wygrywaniem meczów, w których otwiera się szansa na "coś dużego". Jako przykład graniczny moglibyśmy wziąć mecz o Superpuchar Polski w Zawierciu, ale biorąc pod uwagę, że to był sam początek sezonu, a wiele siatkarek było jeszcze pewnie głowami na mistrzostwach Europy, możemy to spotkanie spokojnie pominąć.

Zobacz wideo: #dziejesienazywo: Rio 2016: jaka będzie ceremonia otwarcia?

Po raz pierwszy więc przed dokonaniem "czegoś dużego" Atomówki stanęły w listopadzie, gdy do Ergo Areny przyjechał VakifBank Stambuł. Chyba nikt nie wymagał, by sopocianki zmiotły z parkietu zespół, który w ciągu ostatnich sześciu lat pięć razy meldował się w najlepszej czwórce Ligi Mistrzyń, a dwa razy ją wygrywał. Lecz chyba zgodzimy się, że chcieliśmy zobaczyć drużynę walczącą, prezentującą to, co najlepsze. Cóż, nie wyszło, ale nie było się czym przejmować. Każdemu ma prawo jedno spotkanie nie wyjść. Dwa miesiące później przyszedł rewanż w Stambule i właściwie jedno 0:3 od drugiego niewiele się różniło. Ale nie dramatyzujmy, to był wielki VakifBank. Być może jeszcze za wysokie progi.

Następnym miesiącem próby dla wicemistrzyń Polski był luty. Tu najpierw czekał je pojedynek z Chemikiem u siebie, a następnie dwumecz z Nordmeccanicą Piacenza. Ligowe starcie z policzankami już dało sygnał, że ekipę z Pomorza stać na to, by napsuć im trochę krwi, ale nie udało się tego potwierdzić zwycięstwem w tie-breaku. Dokładnie tydzień później Atomówki podejmowały wspominaną drużynę z Serie A. To właśnie po nim mogło się wydawać, że w końcu w ważnym meczu wszystko wyszło tak, jak powinno, bo udało się wyrwać zwycięstwo po tie-breaku. Niestety, w rewanżu główne filary (o których wspominałem kilka akapitów wyżej) zaczęły się chwiać, przez co nie udało się doprowadzić choćby do złotego seta.

Jeszcze jedna okazja na "coś dużego" pojawiła się w finale Pucharu Polski na początku kwietnia w Kaliszu. Gdy dzień wcześniej sopocianki gładko pokonały Polski Cukier Muszyniankę Enea, a policzanki miały nieco problemów z Budowlanymi Łódź, wydawało się, że istnieje realna szansa na to, by w Trójmieście znów cieszono się z krajowego trofeum. Lecz finał brutalnie te nadzieje zweryfikował. Do ognia od "Smoka" potrzeba było jeszcze kogoś do pomocy, a ani Balkestein ani Kaczorowska tego dnia nie były w stanie sprostać tym wymaganiom.

Zauważyłem, że Atomówkom gra się bardzo niewygodnie, gdy są zmuszone do pogoni za rezultatem. O tym mówił też trener Micelli po finale PP. Mnie przypominają się jeszcze pojedynki sopocianek z Legionovią Legionowo u siebie i z Budowlanymi Łódź na wyjeździe. Choć oba zostały przez nie wygrane (kolejno 3:0 i 3:1), sprawiały wrażenie wymęczonych. Ale wiadomo, zwycięzców się nie sądzi i tak dalej.

Zachowując odpowiednie proporcje, Chemik w Orlen Lidze jak Zenit Kazań w Lidze Mistrzów. Finansowo i indywidualnie niemal nieosiągalny dla reszty, ale możliwy do złamania w pojedynczym meczu. Trudno tam wskazać największego lidera (liderkę), ale w sytuacjach trudnych, zawsze znajdzie się ktoś, kto weźmie na siebie ciężar odpowiedzialności za zdobywanie punktów. Jeśli nie na boisku, to na ławce. Dlatego jeśli Atomówki myślą o złotych medalach, powinny w każdym meczu wycisnąć z siebie 110 procent, bo ichniejsze 90 procent nie wystarczyło nawet na pokonanie Impelek w półfinale we Wrocławiu. Pytanie-klucz brzmi: czy je na to stać?

Problem polega na tym, że by zdobyć mistrzostwo Polski, policzanki trzeba złamać aż trzy razy. Rok temu ekipa z Sopotu dokonała tego w finale ligi tylko raz, choć od razu w pierwszym meczu w Szczecinie. Mało brakowało, a udałoby się przedłużyć tę rywalizację do piątego meczu. Ale to i tak mało.

Finałowe batalie z Chemikiem są jednak ostatnią szansą na to, by podopieczne Lorenzo Micellego udowodniły, że nie przeraża ich szansa na dokonanie "czegoś dużego". Z pewnością zdobycie mistrzostwa kraju po triumfie nad drużyną, która w tym sezonie przegrała tylko dwa spotkania w lidze, byłoby właśnie czymś takim.

Krzysztof Sędzicki (@ksedzicki)

Felietony Krzysztofa Sędzickiego

Mistrzem Polski 2016 będzie:

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×