Chemik Police zaufał 30-latkowi. Młody trener odpłacił się dubletem

Jakub Głuszak przejął Chemika Police po zwolnieniu Giuseppe Cuccariniego. Młody szkoleniowiec poprowadził zespół do zdobycia Pucharu Polski i złotego medalu w Orlen Lidze.

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart

WP SportoweFakty: Dlaczego nazywają pana "Corel"?

Jakub Głuszak: Kiedy zaczynałem swoją pracę w Muszynie - wtedy jeszcze w roli statystyka - to trener Ryszard Litwin używał programu graficznego Corel. Musiałem się go nauczyć w ekspresowym tempie. Wszyscy się ze mnie śmiali, że wtedy miałem tylko tego Corela w głowie. No i tak się przyjęło. Większość dziewczyn, które grały w Muszyniance, a teraz są w Policach, a także osoby związane bliżej ze mną, nazywają mnie Corel.

Jak zostaje się trenerem w Orlen Lidze mając 29 lat?

- To było dla mnie bardzo duże przeżycie, ale też wewnętrzne szczęście. Droga, którą wybrałem na początku swojej kariery, rozpoczynając studia na kierunku trenerskim, doprowadziła mnie do tego, że zostałem pierwszym trenerem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Z drugiej strony to duża odpowiedzialność.

Jak zareagował pan, gdy dowiedział się o możliwości prowadzenia drużyny?

- Było to dla mnie zaskoczenie, że taką a nie inną decyzję podjął zarząd. Musieliśmy się do niej dostosować. Wiedziałem, że przede mną i całym sztabem duże wyzwanie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że praca będzie trudna. W miarę upływu czasu, kiedy zacząłem o tym myśleć na spokojnie, to doszedłem do wniosku, że była to praca dobra. Sprawiła nam dużo radości.

ZOBACZ WIDEO Stephane Antiga: zagramy lepiej w Tokio
Nie ukrywał pan, że nerwy przed debiutem były duże.

- W noc poprzedzającą mecz z KSZO mało spałem. Przewracałem się z boku na bok. Nie dość, że było to starcie po zwolnieniu trenera Cuccariniego, to było to pierwsze spotkanie przed naszą publicznością. Wiedziałem, że wszystkie oczy będą w pewien sposób zwrócone na moją osobę. Czułem wtedy wielkie emocje, nawet na początku meczu. Im dłużej trwał pojedynek, tym łatwiej było mi prowadzić zespół. Daliśmy radę, ale przyznaję - ta ostatnia noc nie była przespana.

Dlaczego nie wyszło panu jako zawodnikowi? Najwyżej grał pan w II lidze.

- Nigdy nie miałem możliwości trenowania siatkówki od najmłodszych lat i przejścia przez wszystkie szczeble.

W jakim wieku zaczął pan treningi?

- Trudno mi sobie przypomnieć, ale miałem wtedy około 15-16 lat. Sam uczyłem się grać w siatkówkę. Brałem piłkę, rozwieszałem linkę na boisku, bo oczywiście siatki nie miałem. I tak się zaczęło, sam odbijałem sobie piłkę. Jestem siatkarskim samoukiem. Dopiero kiedy trafiłem do liceum, dostałem szansę trenowania w zespole, który w naszej szkole mieliśmy bardzo dobry. Trener Michał Wieczorek dał mi szansę zderzenia się z profesjonalnym treningiem. Moja przygoda z siatkówką na poważnie zaczęła się więc w I klasie liceum. Wtedy uczyłem się grać z braćmi Krzywieckimi, którzy do dzisiaj kontynuują swoje kariery. Maciek gra w Siedlcach jako libero w I lidze, a Konrad jeszcze niedawno występował w Tychach w II lidze. Dążyłem do tego, żeby być tak dobrym jak oni. Niestety, to mi się nie udało.

Co było dalej?

- Po liceum był epizod w II lidze w Olimpii Sulęcin. Epizod, bo umiejętności, które posiadałem nie pozwoliły na to, żeby grać na tym poziomie. Szybko zdałem sobie sprawę, że może być mi ciężko. Wyciągnąłem jednak kilka fajnych lekcji z tego czasu. Byli tam tacy zawodnicy jak choćby Roman Bartuzi, czyli wielokrotny reprezentant Polski oraz Jerzy Boguta, który występował w klubach ekstraklasowych. Zdobyłem dużo psychologicznej nauki, dowiedziałem się jak podchodzić do sportu, jak w nim funkcjonować. Po tym roku "gry" w Olimpii Sulęcin wiedziałem, że ze mnie jako siatkarza nic wielkiego nie będzie. Skoro nie poszło mi jednak na parkiecie, to spróbowałem siebie w innej roli.

W tamtym czasie trenerem GTPS-u Gorzów Wielkopolski został Nicola Vettori, który był statystykiem przy kadrze Raula Lozano. Wiedząc, że jest coś takiego jak program do statystyki siatkarskiej, czyli Data Volley - wtedy potrafiło go obsługiwać niewiele osób - postanowiłem pójść w tym kierunku. Po krótkich rozmowach z Nicolą dogadaliśmy się, aby pokazał mi on, na czym polega ten program. W ramach rewanżu miałem mu pomagać w treningach i przygotowywaniu taktyki. Dzięki niemu miałem pierwszą styczność z siatkówką od strony szkoleniowej. Zobaczyłem jak funkcjonuje trening, jak trzeba go przygotowywać, na co zwracać uwagę jeśli chodzi o technikę. Nicola nauczył mnie przygotowywania taktyki, z czym wcześniej nie miałem żadnej styczności. To było bardzo pomocne. Potem to się wszystko toczyło.

Będąc zawodnikiem miał pan kompleksy?

- Byłem w gorącej wodzie kąpany. Bardzo szybko się denerwowałem, kiedy coś nie wychodziło.

Kibice lubią niepokornych.

- Niby tak, ale niekoniecznie zespół może takich lubić. Czas bycia zawodnikiem dał mi jednak dużo pokory i doświadczenia, jak w życiu trzeba postępować. Mówię tutaj nie tylko o siatkówce, ale również o innych formach życiowych.

Wracając do Nicoli Vettoriego - wiele osób wymienia go jako postać, która pomogła im w rozwoju.

- W tamtym czasie Data Volley to była nowinka technologiczna. Vettori był pierwszą osobą, która przyjechała do Polski i potrafiła obsługiwać ten program. Był w kadrze, przez co potem inne osoby zaczęły się interesować tym tematem. Następnie Profesjonalna Liga Piłki Siatkowej wprowadziła to jako wymóg - trzeba było mieć osobę, która potrafi obsługiwać Datę. Nicola prowadził również szkolenia z obsługi tego programu, z czego może wynikać fakt, iż wielu ludzi wspomina go jako właśnie taką osobę.

Wybrał pan więc właściwą drogę?

- Wybrałem najlepszą. Zawsze lubiłem sport, więc chciałem jak najdłużej zostać przy siatkówce. Jeśli ktoś dzisiaj popatrzy na moją drogę, to była ona dość zakręcona. Najważniejsze, że wybór przynosi efekty. Mam nadzieję, że nadal będę się rozwijał w tym kierunku.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×