Olimpijskie dramaty tajskich siatkarek. Jak odbierano im nadzieję?

Trudno nie współczuć sympatycznym i zdolnym siatkarkom z dalekiej Azji, które po raz drugi z rzędu w mocno kontrowersyjnych okolicznościach straciły szansę na debiut w igrzyskach.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Materiały prasowe / FIVB

Ajcharaporn Kongyot, Wilavan Apinyapong, Wanitchaya Luangtonglang, Kiattipong Radchatagriengkai- dla komentatorów sportowych zajmujących się siatkówką kobiet te personalia to ziszczony koszmar senny, ale od kiedy Tajlandia pokazuje się coraz śmielej na arenie międzynarodowej (dokładnie od 2001 roku, kiedy kadrę objął wspomniany wyżej Kiattipong), nie pozostaje im nic innego jak żmudna nauka tajskiej wymowy. Azjatycka kadra zyskała sobie sporą grupę fanów spoza własnej ojczyzny, choć ich gra wygląda niemal tak samo jak koreańska lub japońska. Niemal, bo niziutkie (średnia wzrostu: 174 cm!) Tajki do szybkiej i szczelnej obrony oraz zaskakujących kombinacji dokładają siłę ataku zdolną burzyć mury.

Ta wyjątkowa moc jest niezwykle pożądana w chińskiej ekstraklasie, gdzie występowało sporo zawodniczek z tego kraju, ale nie tylko. Onuma Sittirak prezentowała swoje siatkarskie ciosy o sile kowalskiego młota choćby w Dynamie Kazań i Igtisadchi Baku, a obecnie robi to w japońskim JT Marvelous, rozgrywająca Nootsara Tomkom to weteranka azerskiej Superligi i trzykrotna klubowa mistrzyni Azji, a teraz sporo mówi się o jej transferze do wielkiego Fenerbahce Stambuł. Ta reprezentacja zaskoczyła niejednego większego - metaforycznie i dosłownie - rywala, choćby w 2012 roku, zajmując czwarte miejsce w finałowym turnieju World Grand Prix.

Nie mówimy o spadających gwiazdach jednego sezonu, tylko o godnym uwagi zespole, który stworzył własny, intrygujący styl niwelujący fizyczne słabości i wykreował na gwiazdy azjatyckiej i światowej siatkówki kilka ciekawych postaci. Kadrowiczki z Syjamu od lat dorównują rywalom z kontynentu i wydawałoby się, że umiejętności predestynują je do udziału w turnieju olimpijskich. Niestety, wygląda na to, że cudowne pokolenie Tajek już nigdy nie posmakuje zaszczytu w postaci igrzysk. W decydujących starciach lepsze okazywały się Koreanki i Japonki i pewnie można by to było zaakceptować, gdyby wszystko rozstrzygało się po czystej, sportowej walce. Gdyby...

O niemal trzygodzinnym meczu interkontynentalnych eliminacji olimpijskich Japonia - Tajlandia napisano całkiem sporo: o tabletach wyjątkowo często sabotujących poczynania trenera Kiattiponga, o jego rosnącej frustracji, która przerodziła się we wściekłość i dwie czerwone kartki w ostatnich akcjach tie-breaka, zawodniczkach co chwila odsyłanych przez sędziów do kwadratu rezerwowych ze strefy zmian, roztrwonionej przez tajskie siatkarski przewadze 13:7 i Japonkach, które umiały wykorzystać narastające zamieszanie po drugiej stronie siatki.

Cytowano Kiattiponga, który "przez dwadzieścia lat swojej pracy nie widział czegoś takiego" i Thinkaow Pleumjit nawołującą do ponownego przemyślenia wykorzystania technologii w siatkówce. Sugerowano, że dojdzie do postępowania FIVB w sprawie wyczynów pary sędziowskiej Macias-Espicalsky, zamiast tego delegaci federacji i gospodarza kwalifikacji zaprosili przedstawicieli drużyn na pogadankę dotyczącą korzystania z tabletów. Mało owocną, bo szybko zmieniła się ona w słowną potyczkę menadżera kadry Tajlandii i japońskiego szefa turnieju na temat ostatnich piłek meczu ich drużyn i sensu korzystania z wadliwych elektronicznych zabawek. Znudzeni goście z innych krajów szybko opuścili salę, a im dłużej trwała dyskusja, tym bardziej prowadziła donikąd.

Czy doszło do skandalu? Z pewnością, kwestia awansu jednej czy drugiej drużyny (gdyby Tajki wtedy wygrały 3:2, wyprzedziłyby Koreę Południową bilansem setów i to one zdobyłyby bilety do Rio) nie powinna rozstrzygać się w takich okolicznościach i nie jest dobrą reklamą całej dyscypliny. Czy było to celowe działanie? Tak z pewnością twierdzą rzesze kibiców, którzy stworzyli lawinę nienawistnych komentarzy i wiadomości pod adresem arbitrów, japońskich siatkarek i oczywiście zamieszanej w antytajski spisek FIVB.

Skala hejtu sprawiła, że na oficjalnym kanale federacji na YouTubie wyłączono możliwość komentowania spotkań Japonek, a na facebookowym koncie sędziego Luisa Maciasa (jak się potem okazało, fałszywym) pojawiły się tysiące życzeń utraty zdrowia, ubóstwa, ciężkiej choroby, a nawet rychłej śmierci. Nic nie usprawiedliwia takiego zachowania zaślepionych wściekłością kibiców, z drugiej strony trudno wyjaśnić, dlaczego kolejny siatkarski turniej z użyciem tabletów kończy się ich sromotną klęską. W Tokio na opóźnione reagowanie urządzeń i słabe łącze internetowe narzekali wszyscy, a zwłaszcza Giovanni Guidetti, jeden z prekursorów tabletu jako meczowej "broni".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×