Andrzej Wrona: To we mnie siedzi cały czas

Andrzej Wrona podpisał kontrakt z AZS Politechniką Warszawską. Zawodnik przyznał, że ma nadzieję rozegrać w nowym klubie dobry sezon, co pozwoli mu wrócić do reprezentacji.

Anna Bagińska
Anna Bagińska
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko

WP SportoweFakty: Na konferencji prasowej, na której oficjalnie podano informację o podpisaniu przez pana kontraktu z AZS Politechniką Warszawską, panowały bardzo optymistyczne nastroje. pan też na pewno przystępuje do nowego sezonu z takimi odczuciami?

Andrzej Wrona: Bardzo się cieszę z całej tej otoczki, bo jest to coś wyjątkowego, ale cieszę się też, że na konferencję przyjechał prezes Grzegorz Stawinoga. Nie słyszałem o czymś takim we współczesnej siatkówce, jak przekazanie zawodnika, pomimo ważnego kontraktu. Miło mi też, że stało to się trochę za moją sprawą. Oczywiście jest mi żal opuszczać Bełchatów, bo spędziłem tam trzy lata i zdobyłem właściwie komplet trofeów, które są do zdobycia w klubowej siatkówce w Polsce. Teraz z zupełnie innymi nadziejami, ale też dużymi, przyjeżdżam po dziewięciu latach tułania się po Polsce do Warszawy, do domu.

Z jak dużymi nadziejami?

- Myślę, że możemy naprawdę sprawić parę niespodzianek. Tak po cichu chciałbym, żeby to był taki sezon jak w Delekcie Bydgoszcz, cztery lata temu, kiedy praktycznie nikt za bardzo na nas nie stawiał, a zajęliśmy pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej. Teraz to by dawało medal, wtedy niestety skończyliśmy na czwartym miejscu. Tutaj naprawdę się stworzyła fajna ekipa. Widać, że wiele pozytywnych rzeczy dzieje się wokół klubu, marketingowo, sportowo i dlatego to wszystko przekonało mnie do tego, żeby już w tym roku wrócić do Warszawy. Na plus jest oczywiście także osoba trenera no i Paweł Zagumny. Mam nadzieję, że to będzie dobry sezon.

W tym roku Politechnika będzie grać w hali Torwar, którą nie zawsze udawało się wypełnić w poprzednich latach. Postaracie się, by zawsze była pełna kibiców, a siatkówka stała się nieco bardziej popularnym sportem w stolicy?

- Tak, to też jest jeden z moich osobistych celów, oprócz sportowego oczywiście. Działam cały czas w mediach społecznościowych i nie tylko. Postaram się więc sięgnąć po tych kibiców, którzy przyjeżdżali do Warszawy do tej pory tylko na mecze Skry. Może teraz przyjdą na więcej spotkań. Dochodzą do tego jeszcze moi znajomi i rodzina, tu się uzbiera cały jeden sektor. A tak poważnie, to chodzi o to, żeby ściągnąć ludzi. Fajnie, że będzie dużo spotkań na Torwarze, z całą tą otoczką dookoła meczu. My chcemy też stworzyć fajne widowiska sportowe i mam nadzieję, że to się uda.

Przypuszczam, że decyzja o rozwiązaniu kontraktu ze Skrą nie była łatwa. Długo pan nosił się z tym zamiarem?

- Oczywiście zamysł nie urodził się z dnia na dzień. Musiałem trochę to przemyśleć, ale aż tak długo się nad tym nie zastanawiałem. Bardziej się martwiłem o stronę formalną, na szczęście też nie było z tym zbyt dużych problemów. Ja do tej pory wychodziłem z założenia, że jak jest umowa, to należy ją wypełnić. Ale po otrzymaniu propozycji z Politechniki rzuciłem temat w klubie i chciałem zobaczyć, co oni powiedzą. Lubię grać w siatkówkę, trenować oczywiście też lubię, ale przede wszystkim grać mecze o stawkę. Myślę, że rozegrałem dosyć mało tych ważnych spotkań w ubiegłym sezonie w Skrze Bełchatów i też może przez to straciłem miejsce w reprezentacji w tak ważnym sezonie, który jest raz na cztery lata. Trochę to we mnie siedzi cały czas. Jest duży żal ale tylko i wyłącznie do siebie, bo wiem, że chodzi o względy sportowe. Ale wiem, że jakbym grał więcej spotkań, to może gdzieś tam by mi się udało wywalczyć miejsce w reprezentacji i taki jest mój cel na ten sezon. Wydaje mi się, że stąd mogę mieć bliżej do kadry grając z wyśmienitym rozgrywającym.

ZOBACZ WIDEO Aleksandra Socha: mam ogromny medalowy głód (źródło TVP)

Skra Bełchatów, to drużyna, która zawsze gra o najwyższe cele. W Politechnice będzie inaczej, tutaj nie będzie walki o medale, a co najwyżej o środek stawki. To pana nie zniechęca? Trzeba się będzie przestawić.

- To fakt, ale ja już tak grałem kiedyś, ciesząc się z każdego meczu. W PGE Skrze jest trochę tak, że jak się wygra te ważne mecze, to jest super, a jak się wygrywa te spotkania, które trzeba wygrać, to czasami jeszcze się nie zdąży dobiec z kwadratu na środek boiska do chłopaków i tam się już nikt nie cieszy, bo zrobiliśmy to, co mieliśmy zrobić. A tutaj na pewno każde zwycięstwo będzie fetowane. To będzie super sprawa dla całej drużyny i to nie tylko wygrane z najlepszymi, ale także te z równorzędnymi rywalami. To jest bardzo pozytywna sprawa, bo samo wygrywanie, by odhaczyć po prostu kolejne zwycięstwo na koncie, to średnie uczucie. A tu każdy mecz będzie naprawdę ważny.

Zbliżają się igrzyska olimpijskie i nie sposób uciec od tematu występu naszej reprezentacji. Trenował pan z tą drużyną, stąd wie pan chyba najlepiej, na co ją stać w turnieju w Rio?

- Nie da się zbudować dwóch szczytów formy w ciągu miesiąca, co pokazał chociażby turniej Ligi Światowej. Wygrała drużyna, która jako jedyna nie jedzie na igrzyska olimpijskie. Oczywiście nasza gra daleka była od ideału, ale teraz zawodnicy będą mieć jeszcze dwa tygodnie na zejście z obciążeń, to naprawdę jest dużo czasu. W momencie kiedy się trenuje bardzo ciężko, wystarczy czasem kilka dni lżej potrenować i człowiek czuje się zupełnie inaczej. Nikt, kto nie uprawiał sportu zawodowo, nie zna tego uczucia, tych ciężkich nóg, tego, że machasz ręką i piłka wcale nie leci tam, gdzie byś chciał. Wiem, że chłopaki ciężko trenowali. Jestem pewien że na pewno będą w dużo lepszej dyspozycji fizycznej, a zawsze jak się czujesz dobrze fizycznie, to i głowa inaczej funkcjonuje.

Jest więc pan spokojny o wynik na igrzyskach?

- Tak, jestem spokojny, tym bardziej, że przed mistrzostwami świata, które były rozgrywane w Polsce, praktycznie na parę dni przed sromotnie przegraliśmy dwa sparingi z Kanadą i to po bardzo słabej grze. Później pojechaliśmy na Stadion Narodowy i gładko pokonaliśmy Serbów 3:0. Tak więc niech chociaż ten przykład sprzed dwóch lat będzie takim pozytywem dla kibiców, że to naprawdę o niczym nie świadczy. Można przegrać wszystkie mecze w Lidze Światowej i sparingi, a potem pojechać i zagrać świetny turniej na igrzyskach.

I może nawet powalczyć o medal.

- Ja wiem, że chłopaki pojechali po złoty medal, bo to jest marzenie każdego sportowca i nie ma sensu tam jechać po piąte miejsce czy brąz, bo to jest tak, że jak się jedzie po brązowy medal, to się skończy na szóstym miejscu. Trzeba jechać po złoto i najważniejszy będzie ćwierćfinał. O tym wiadomo i chłopaki mają już to w głowie, nauczeni doświadczeniem sprzed czterech lat. Dla kilku z nich były to wtedy pierwsze igrzyska, teraz jadą po raz drugi i na pewno cała ta otoczka nie będzie robiła na nich takiego wrażenia. Trzeba się będzie skupić tylko na sportowych celach.

Rozmawiała Anna Bagińska

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×