Srecko Lisinac: Nie oglądałem siatkówki na igrzyskach

Serbski środkowy wygrał ze swoją drużyną, PGE Skrą Bełchatów, turniej "Trójka z Siatkówką" w Kobyłce. Nie ukrywał radości po wygranej w finałowym spotkaniu, ale przyznał, że wciąż go boli kiedy myśli o igrzyskach.

Ola Piskorska
Ola Piskorska
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski

WP SportoweFakty: Oglądał pan turniej siatkarski w Rio?

Srećko Lisinac: Nie oglądałem prawie żadnego meczu. Ile razy włączyłem transmisję i widziałem moich licznych kolegów na boisku, to uświadamiałem sobie, że nas, Serbów tam nie ma. I to za bardzo bolało.

Jest pan od kilku lat w Polsce i dobrze zna polskich reprezentantów. Był pan zaskoczony, że odpadli w ćwierćfinale?

- Tak jak wszyscy, spodziewałem się, że raczej dotrą do półfinałów i będą walczyć w strefie medalowej. Ale taki jest sport, a zwłaszcza takie są turnieje. Ćwierćfinał to najtrudniejszy mecz, jak go przegrasz to jedziesz do domu, a jak wygrasz, to masz medale na wyciągnięcie ręki. Można spokojnie wygrać całą grupę, a potem stracić wszystko w jeden mecz i się pakować. To jest zawsze bardzo ciężkie spotkanie.

Dla reprezentacji Polski to trzeci z rzędu przegrany ćwierćfinał olimpijski.

- Chce pani porozmawiać o tym, od ilu lat reprezentacja Serbii zawsze była na igrzyskach, a w tym roku jej zabrakło? Z mojego punktu widzenia trudno mi wam współczuć. Sport bywa okrutny. Polacy przynajmniej tam się dostali i zagrali.

Poszukajmy pozytywów. Ponieważ nie pojechaliście na igrzyska, to chyba miał pan  przyjemne i długie wakacje w tym roku?

- Długie? Nie ma czegoś takiego jak długie wakacje. One są zawsze za krótkie. Miałem trzy tygodnie wolnego i chętnie bym miał jeszcze drugie tyle. Ale trzeba przyznać, że odpocząłem, zresetowałem głowę i nadrobiłem zaległości rodzinno-towarzyskie.

ZOBACZ WIDEO: Skandia Maraton: Maja Włoszczowska na finale w Dąbrowie Górniczej (źródło TVP)

Brakowało panu już siatkówki pod koniec?

- Nie, jak mi brakuje siatkówki w czasie wakacji, to idę sobie pograć w plażówkę. Przyznam, że nie tęskniłem jakoś specjalnie za halą ani treningami. Trochę żartuję, ale z drugiej strony pogoda w Bełchatowie w sierpniu była taka piękna, że aż się żałowało tych godzin spędzanych w zamkniętych pomieszczeniach.

W Bełchatowie zastał pan wiele nowych twarzy, była mała rewolucja personalna w klubie między sezonami.

- To prawda, mamy sporo nowych młodych zawodników w zespole i pewnie sama pani widziała w naszej grze, że jeszcze się wszyscy "docieramy". Trzeba poświęcić trochę czasu na zgranie, żebyśmy grali idealnie. Ale mam poczucie, że z każdym dniem nasza gra wygląda coraz lepiej.

Wiosną za wiele już nie mógł zmienić, ale teraz trener Philippe Blain prowadzi wasz zespół od początku sezonu, więc możecie porównać jego metody pracy do poprzednika, Miquela Falaski. Są różnice?

- Wydaje mi się, że we współczesnej siatkówce na pewnym poziomie wszystkie treningi i okresy przygotowawcze wyglądają podobnie. Różnice są minimalne.

Znowu ma pan w drużynie rodaka, pewnie cieszy się pan z przyjścia Drazena Luburica?

- Zawsze w PGE Skrze byli Serbowie i zawsze więcej niż jeden, więc Drazen po prostu musiał przyjść. Dlatego nie byłem zaskoczony. A poważnie, to oczywiście bardzo się cieszę. To świetny chłopak i bardzo dobry zawodnik. Myślę, że i on i Skra skorzystają na tym transferze.

Przychodził pan do Bełchatowa jako młody i stosunkowo niedoświadczony siatkarz, po drodze wyrósł pan na gwiazdę światowego formatu.

- O zaraz, zaraz, ja jestem cały czas bardzo młody! Może ciut starszy niż 3 lata temu, ale nadal młody. Dziękuję za komplement, na pewno polska liga bardzo pomogła mi w rozwoju. Tutaj nie ma łatwych meczów, nie można sobie odpuścić ani na chwilę. Jest ciągła rywalizacja i trzeba nieustannie walczyć, czy o miejsce w szóstce czy na boisku z rywalem. Trzeba bardzo dużo pracować.

Będą zmiany w meczach od tego sezonu: skasowane są przerwy techniczne, ale wraca 10-minutowa przerwa po drugim secie. Podobają się panu?

- Brak przerw technicznych jest bardzo dobrą zmianą i podoba mi się bardzo. Po co jest ta 10-minutowa przerwa to nie wiem. I czy mi się podoba to też nie wiem, bo to zależy od tego, czy to moja drużyna będzie przegrywać 0:2 czy prowadzić 2:0. Na pewno będzie więcej pięciosetowych spotkań i niektórzy będą na to narzekać. Bo jednak dłuższa przerwa zawsze wybija z rytmu.

W niedzielę wygraliście turniej w Kobyłce, w finale pokonując Asseco Resovię. Ten mecz, choć tylko towarzyski, był bardzo zacięty. Pojedynki z Rzeszowem zawsze budzą w was emocje?

- To prawda, między nami nie ma czegoś takiego jak mecz towarzyski czy sparing. Zawsze obie strony grają na maksimum i robią wszystko, żeby wygrać. Bardziej chcemy pokonać rzeszowian niż kogoś innego. Ale mam poczucie, że dzięki temu kibice mogli zobaczyć naprawdę fajną siatkówkę, na dobrym poziomie. Kluczem do wygranej był powrót w czwartym secie. Byliśmy coraz bardziej zmęczeni i gdybyśmy przegrali tego czwartego seta, to pewnie i całe spotkanie. Ale udało się odrobić kilkupunktową stratę i wygrać na przewagi, takie zwycięstwo smakuje nawet lepiej.

To na koniec trudne pytanie. Po tych wszystkich zmianach jesteście teraz drużyną lepszą czy gorszą niż w poprzednim sezonie?

- Chyba nie da się prosto na to odpowiedzieć. Dziura po stracie gracza tak wybitnego jak Facundo Conte zawsze jest, ale widzę, że klub szukał jak najlepszego rozwiązania i ściągnął kilku bardzo obiecujących i dobrych zawodników z dużymi umiejętnościami. Jestem pewien, że oni zrobią wszystko, żeby nie brakowało Argentyńczyka w Bełchatowie.

Rozmawiała Ola Piskorska

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×