Tajfuny, ramen i ukłony. Japońskie początki Mai Tokarskiej

Jak pierwsza polska siatkarka w japońskiej V-League radzi sobie w nowej rzeczywistości? W rozmowie z naszym portalem Maja Tokarska dzieliła się wrażeniami z pierwszych tygodni spędzonych w Kobe.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Na zdjęciu Maja Tokarska / Na zdjęciu Maja Tokarska

O ofercie z Japonii:

- Pojawiła się w dobrym momencie. Kiedy mój poprzedni klub z powodu straty sponsora strategicznego obniżył swój budżet, zaczął pozbywać się większości swoich zawodniczek i odmładzał skład. To wszystko wydarzyło się w momencie, kiedy większość klubów w Polsce zatrudniła już środkowe i tak naprawdę jedynym wyjściem dla mnie było szukanie pracy za granicą. Tym bardziej jestem wdzięczna mojemu menadżerowi za znalezienie tak ciekawej propozycji w tak trudnej sytuacji.

Czy byłam zaskoczona? Na początku na pewno tak, ale miałam trochę czasu żeby poukładać sobie to wszystko w głowie. Uważam się za osobę chętną do poznawania różnych krajów, kultur i ludzi. Staram się pojmować japoński sposób myślenia i specyfikę tego kraju. W końcu to ja jestem tutaj gościem, kimś spoza regionu i muszę się dostosować do tutejszych reguł życia.

O nauce japońskiego:

- Zaczęłam ją jeszcze przed wyjazdem. Myślałam z początku, że to będzie droga przez mękę, ale koniec końców idzie mi całkiem nieźle. Najważniejsze siatkarskie zwroty do szybkiej komunikacji na parkiecie mam opanowane, tak samo jak podstawy typu "dzień dobry", "proszę", "dziękuję" itp. Podoba mi się to, że Japończycy nie mówią szybko jak na przykład Chińczycy, których ciężko zrozumieć bez odpowiedniej wprawy językowej. Wypowiadają słowa w miarę powoli, wyraźnie.

ZOBACZ WIDEO: Jubileusz najstarszego polskiego turnieju tenisowego za rok

Na co dzień, w najróżniejszych sprawach, korzystam z pomocy tłumaczki. Zaskoczyło mnie to, że w części sklepów widnieją napisy po angielsku, sugerujące, że można się tutaj porozumieć właśnie w tym języku, ale kiedy podchodziłam do ekspedientów z pytaniami, okazywało się, że z angielskim nic nie zdziałam, bo oni kompletnie mnie nie rozumieją. Wyszło na to, że te angielskie szyldy i oznaczenia są raczej elementem dekoracyjnym.

O Kobe:

- To podobnie jak Gdańsk miasto portowe i czuję się w nim całkiem dobrze, ale wszystko ma swoje dobre i złe strony. Zdarzają się tajfuny, ostatni był dość silny, prawie spowodował odwołanie treningu. Ostatecznie tajfun przeszedł obok miasta, skończyło się na mocniejszym deszczach i wietrze, a trening się odbył.

Nie widziałam tutaj jeszcze żadnego cudzoziemca, ale wiele jest tutaj sklepów i restauracji reprezentujących różne kraje i kultury, także Europę. O Kobe mówi się "japoński Paryż"? Coś w tym jest. Póki co nie miałam okazji przejść się na dokładniejsze zwiedzanie i poznawanie miasta, mamy dość napięte tygodnie w okresie przygotowawczym. Może uda się w późniejszym terminie. Co do kuchni, to oczywiście jadłam lokalną wołowinę, z której Kobe słynie w Japonii i na świecie, poza tym takie specjały jak shabu-shabu, ramen, gyoza... W sumie Japonia to idealny kraj do ludzi dbających o swoje jadłospisy, bo tutaj niemal wszystko jest zdrowe, pożywne i pomaga w utrzymaniu dobrej formy.

O byciu gaikokujinem (cudzoziemcem):

- Nie czuję się tutaj "obca", gospodarze dbają o moje samopoczucie. Bardzo dobrze widać, jak wielką uwagę zwraca się tutaj na kwestię szacunku oraz hierarchii wiekowej. Na początku może wydawać się trochę zabawne, że Japończycy przy powitaniach, posiłku albo przy najmniejszych usługach potrafią kłaniać po kilka razy, ale potem bardzo docenia się takie gesty i ich przywiązanie do tego typu etykiety.

Imponujący zwłaszcza jest szacunek wobec osób starszych, to dotyczy nawet mnie podczas treningu. Młodsze koleżanki potrafią biec na drugi koniec sali, by podać mi piłkę i nawet nie staram się im tłumaczyć, że nie muszą tego robić, bo sama mogę po nią iść.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×