Giba pokonał chorobę nowotworową. Lekarze do dzisiaj nie rozumieją, jak to się właściwie stało

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Lekarze? Do dzisiaj nie znają racjonalnego wytłumaczenia całej sytuacji. Pewnie dlatego przypadek Giby do dzisiaj (a upłynęło przecież już prawie 40 lat!) jest przedmiotem badań na Uniwersytecie Federalnym stanu Parana w Kurytybie. Studenci, doktoranci, profesorowie - tęgie głowy szukają, analizują, dyskutują, sprawdzają, czy poprzednicy czegoś nie przeoczyli. Bez efektu.

Nowotwór wyniósł się na dobre

Kiedy Giba był coraz bardziej znany, piął się w siatkarskiej hierarchii, matka nie pozwalała mu opowiadać o chorobie. To miała być rodzinna tajemnica. W pewnym momencie jeden z brazylijskich dziennikarzy dotarł swoimi kanałami do odpowiednich informatorów i cała sportowa Brazylia dowiedziała się o białaczce. Od tego momentu Giba niemal w każdym wywiadzie musi opowiadać o tych wydarzeniach.

Sam też doszedł do wniosku, że nagłośnienie tej historii może zrobić więcej dobrego, niż złego. - Na każdym z moich wykładów (Giba jeździ obecnie po całym świecie i uczestniczy w spotkaniach motywacyjnych - przyp. red.), czy to dla chorych dzieci, czy dyrektorów firm, przypominam o tamtym okresie. I za każdym razem się wzruszam. To silniejsze ode mnie - przekonuje w autobiografii.

Oczywiście lekarze tak szybko nie pozwolili uwierzyć w sukces. Giba jako dziecko, a potem nastolatek był pod stałą opieką lekarzy. Co kilka miesięcy dokładnie go badano, aby na wypadek powrotu choroby natychmiast zareagować. Na całe szczęście rak wyniósł się na stałe z organizmu brazylijskiego siatkarza. Słowo "cud" padło jeszcze wielokrotnie w rozmowach między rodzicami Giby, a kolejnymi lekarzami.

ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Miroslav Radović tłumaczy się z pudła

Do dzisiaj - czemu trudno się dziwić - każde przeziębienie wywołuje u bliskich sportowca strach. Niepewność będzie im towarzyszyła już do końca życia. O raku tak szybko się nie zapomina.

"Gdziekolwiek będziesz, znajdę cię..."

W sierpniu 2002 roku, w przeddzień meczu w ramach Ligi Światowej (Brazylia - Hiszpania), siatkarze odwiedzili w szpitalu w Recife dzieci chore na białaczkę. Giba - jako gość honorowy - opowiedział dzieciakom swoją historię. Po spotkaniu doszło do wyjątkowej sytuacji. Tak ją zapamiętał Giba...

- Jak masz na imię - zapytał siatkarza jeden z małych pacjentów.
- Giba.
- Nie, ty nie jesteś Giba. Jesteś Gilberto.
- No tak, masz rację - odpowiedział coraz bardziej zaintrygowany siatkarz.
- Bo wiesz, ja też mam na imię Gilberto. I ja też pokonam białaczkę, jak ty. A potem gdziekolwiek będziesz, znajdę cię, żeby ci powiedzieć, że też się wyleczyłem.
- Załatwione, Mały - mocno wzruszony Giba przytulił chłopaka.

Prawie rok później, w czerwcu 2003 roku, podczas treningu reprezentacji Brazylii w stolicy tego kraju doszło do niezwykłej sytuacji. Hala była prawie pusta, ale Giba zobaczył kątem oka, że na trybunach jest chłopak, którego twarz kojarzy. Musiał chwilę pomyśleć, ale przypomniał sobie, że to Gilberto, dziecko chore na białaczkę, ze szpitala w Recife. Siatkarz przerwał trening, nie był w stanie się skupić, trzęsły mu się ręce. Podszedł do band okalających boisko, zawołał chłopaka. Ten podszedł i powiedział: "czy nie mówiłem ci, że znajdę cię, by ci o tym powiedzieć? Więc jestem".

Koledzy Giby z reprezentacji na długo zapamiętali scenę, jak ich kolega przytula małego chłopca. Przytula i płacze. - Rozkleiłem się także i ja - przyznał w jednym z wywiadów selekcjoner "Canarinhos" Bernardo Rezende. - Najpierw byłem wściekły, że Giba przerwał samowolnie zajęcia i opuścił parkiet, ale jak jeden z fizjoterapeutów wyjaśnił mi o co chodzi, a potem zobaczyłem, jak mój czołowy zawodnik płacze, to nie wytrzymałem. Łzy pociekły mi po policzkach.

Marek Bobakowski



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×