Poniedziałkowe deja vu. Tak polscy siatkarze byli namawiani do sprzedaży meczu podczas MŚ

Ekskluzywne wakacje w Acapulco i pieniądze - taką ofertę złożył naszym zawodnikom Meksyk. W negocjacje włączył się podobno sam Ruben Acosta, późniejszy i wieloletni prezydent Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB).

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
WP SportoweFakty

Poniedziałkowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co poniedziałek znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisane tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

Santiago z przerażeniem patrzył na kilku wysokich jegomości, którzy mówili w zupełnie nieznanym mu języku. Niby się uśmiechali, klepali po plecach, ale ich wzrost i mięśnie mówiły jasno, że w razie problemów nie ma żadnych szans. Mimo, że pod barem trzymał kilkudziesięcioletniego colta, którego dziadek wręczył mu w prezencie z okazji 18. urodzin.

Jako barman wiedział, że to siatkarze, którzy przyjechali do Meksyku na mistrzostwa świata. Wiedział nawet, że pochodzą z Polski, w końcu mieli na sobie biało-czerwone dresy. Nie zdawał sobie jednak sprawy, iż stoją przed nim aktualni mistrzowie świata. Zawodnicy, którzy sprawili jedną z największych niespodzianek w historii tej dyscypliny sportowej. Santiago nie mógł o tym wiedzieć. Interesował się tylko piłką nożną. Dla niego inne dyscypliny nie istniały.

Kiedy do restauracji wpadli reprezentanci kolejnych drużyn: Związku Radzieckiego, Japonii, Rumunii przestał panować nad tym, kto i ile butelek alkoholu zabiera z jego baru. Sportowcy nawet nie pytali go o pozwolenie. Ktoś "pożyczył" jedną butelkę whisky, inny zabrał markowe wino, jeszcze inny zabrał z półki tequilę. Kierownik hotelu go zabije, zatłucze jak psa. Przecież on nawet nie wie, kto powinien zapłacić za towar. Zrezygnowany usiadł przy stoliku Japończyków. Napełniony do pełna kieliszek szybko rozluźnił atmosferę. Santiago w końcu się uśmiechnął.

***

"Komu się nie podoba, niech spier****"

W wieku 32 lat został selekcjonerem reprezentacji Polski. Nie miał trenerskiego doświadczenia, nie do końca wiedział, co go czeka, nie zdawał sobie sprawy, jaka ciąży na nim presja. Przecież za kilkanaście miesięcy miał prowadzić Biało-Czerwonych podczas mistrzostw świata.

To nie jest historia Stephane'a Antigi. Mowa o Hubercie Wagnerze. W 1973 roku przejął opiekę nad zespołem, który nie miał na koncie wielkich sukcesów. Polacy tylko raz przywieźli medal - z mistrzostw Europy w 1967 roku. Było też srebro zdobyte w Pucharze Świata - w 1965 roku. Tym bardziej ku zaskoczeniu kibiców Wagner po wyborze na to stanowisko powiedział dziennikarzom: - za rok (czyli w 1974 roku) przywieziemy z mistrzostw świata złoty medal.

To złoto było o tyle ważne, że dawało miejsce (bez trudnych i długich kwalifikacji) w turnieju olimpijskim w Montrealu, w 1976 roku. - Oczywiście mistrzostwo świata było ważne i było naszym marzeniem, ale prawdziwym celem były igrzyska - przyznaje Tomasz Wójtowicz, jeden z fundamentów układanki Wagnera.

Od pierwszego dnia pracy z kadrą Wagner postawił sprawę jasno. - Możecie mówić, że jestem ostatnim draniem i najgłupszym trenerem na świecie. To mnie nie obchodzi. Ale musicie nie tylko dokładnie słuchać, co mówię, ale i święcie wierzyć, że mam rację. A komu nie podobają się moje zasady, niech stąd spier**** - byli siatkarze wspominają jego słowa.

- Takie postawienie sprawy nam się podobało - wspomina Ryszard Bosek. - Byliśmy młodzi, potrzebowaliśmy człowieka, który będzie naszym przewodnikiem. Jednocześnie weźmie odpowiedzialność za ewentualną porażkę.

Mniej podobały im się treningi. Na początku trwały po... osiem godzin dziennie. Na koniec zgrupowania "Kat" - bo tak został nazwany Wagner - traktował ich ulgowo. Zajęcia trwały zaledwie cztery godziny.

Wakacje w Acapulco

- Tylko najwięksi twardziele byli w stanie przetrwać takie obciążenia - twierdzi Stanisław Gościniak. - Mam na myśli nie tylko wytrzymałość fizyczną, ale i psychiczną.

Zwłaszcza, że "Kat" potrafił zajść za skórę. - Oczywiście, że w mojej drużynie panuje demokracja - opowiadał na pytania dziennikarzy. - Ale ta demokracja polega na tym, że to ja zawsze mam rację.

***
- Nie żartuj! - Zbigniew Zarzycki aż podskoczył. - Apartament nad morzem byś dostał? Tak po prostu?

Ryszard Bosek od początku mistrzostw był zaczepiany przez menedżerów włoskich klubów. On jako siatkarz z komunistycznego kraju nie powinien podejmować rozmów. Przecież dwóch pracowników Służby Bezpieczeństwa chodziło za nim jak cień.

- Stary, pogadaj z Włochami, ci kolesie z eSBe znają tylko rosyjski, nie zorientują się o czym rozmawiacie - Zarzycki przekonywał partnera z zespołu.

Bosek w końcu dał się namówić. "Tak na rozpoznanie" - jak to określił.

- Chcę 100-metrowy apartament z dostępem do plaży i najnowszy model Ferrari - rzucił do Włochów.

- Tegoroczny CR 25 Pininfarina?

Zaskoczony Bosek nie wiedział, co powiedzieć, przecież nie znał się aż tak na motoryzacji. - Może być - burknął.

W tym momencie Włoch wyciągnął z teczki zdjęcia apartamentu z widokiem na morze. - Jeżeli się podoba, to możemy podpisywać kontrakt - powiedział do zaskoczonego Boska. - A co do Ferrari, to niestety trzeba będzie zaczekać dwa, trzy miesiące, bo ten model jest produkowany tylko na zamówienie.

***

- Mieliśmy trochę tremy przed mundialem, bo Wagner naprawdę oczekiwał od nas złota - wspomina Gościniak. - Wiedzieliśmy, że jesteśmy super przygotowani, ale przecież siatkarze ze Związku Radzieckiego, to była inna liga.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O SZALONEJ IMPREZIE, O KORUPCYJNEJ PROPOZYCJI ZE STRONY RUBENA ACOSTY I TYM, CZY SIATKARZE Z ZSRR MIELI RĘCE, NOGI I OCZY.

Czy Hubert Wagner jest najwybitniejszym trenerem w historii polskiej siatkówki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×