Zbigniew Bartman: Jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze jak teraz

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe /  / instagram.com
Materiały prasowe / / instagram.com
zdjęcie autora artykułu

Zbigniew Bartman występuje w tureckim Galatasarayu Stambuł. Mistrz Europy z 2009 roku w maju skończy 30 lat, ale deklaruje, że czuje się znakomicie. - Tak dobrze jak teraz, to nie czułem się praktycznie nigdy - mówi.

Z polskim klubem Zbigniew Bartman po raz ostatni był związany w sezonie 2014/2015. Wtedy był zawodnikiem Jastrzębskiego Węgla. Następnie przeniósł się do ligi chińskiej, a potem francuskiej. Aktualnie jest graczem tureckiego Galatasarayu HDI Sigorta Stambuł. W swoim klubie 29-latek występuje na pozycji atakującego i jest jedną z wiodących postaci drużyny, która zajmuje ósme miejsce w lidze tureckiej. WP SportoweFakty: Podejrzewam, że w Turcji ma pan całkowity spokój od wywiadów.

Zbigniew Bartman: Zdecydowanie tak, chociaż Galatasaray to jest bardzo duży klub, który ma swoją telewizję i własne media. Zdarza się, że po meczu udzielamy wywiadów, ale tylko i wyłącznie dla naszych własnych środków przekazu, czyli telewizji Galatasarayu lub jakichś gazetek.

Najbardziej irytują pana zawsze pytania o częste zmiany klubów czy o coś innego?

- Akurat w Turcji mnie o to nie pytają. Bardziej irytują mnie pytania o reprezentację.

A o porównania z Bartoszem Kurkiem?

- Teraz już tego nie ma, być może dawniej coś takiego się zdarzało. To było jeszcze jak obaj graliśmy na przyjęciu, chyba za czasów Castellaniego.

ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Młodych trzeba uczyć, jak się pracuje w pierwszej reprezentacji

Były momenty, że chciał pan przywalić dziennikarzowi?

- Zdarzały się takie sytuacje. Po meczu nie zawsze człowiek jest usatysfakcjonowany tym, co się wydarzyło. Nieraz się przegrywa, a to jest tylko sport. Targają nami emocje. Dziennikarze czasami potrafią być - mówiąc krótko i szczerze - mendami.

Będąc za granicą śledzi pan polskie media czy całkowicie się odcina?

- Jak najbardziej śledzę, regularnie oglądam TVN24, żeby wiedzieć, co dzieje się w kraju. Media sportowe też przeglądam, choć nieregularnie. Chcę przynajmniej wiedzieć, jak wygląda tabela PlusLigi i jak mają się rozgrywki.

W maju skończy pan 30 lat. Kiedy ten czas tak szybko zleciał?

- Niesamowicie szybko zleciał. Zdaję sobie sprawę, że za chwilę będę 30-letnim zawodnikiem. Będę już trochę po drugiej stronie mocy, z trójką z przodu. Jak tak człowiek usiądzie i zastanowi się, ile wydarzyło się przez te ostatnie piętnaście sezonów grania, to było tego bardzo dużo. To nie jest tak, że ten czas przeleciał przez palce.

Jest pan w wieku najlepszym dla sportowca. Jak się pan czuje?

- Na pewno czuję się bardzo dobrze fizycznie. Tak dobrze jak teraz, to nie czułem się praktycznie nigdy. To mnie bardzo cieszy. Nie wiem, czy to jest związane z wiekiem czy ze zmianą pracy, jaką do tej pory wykonywałem w siłowni. Trochę od tego odszedłem i spróbowałem czegoś innego. Widzę też, że zaczynam rozumieć więcej siatkówki. Nie ukrywajmy, że do pewnych rzeczy człowiek dojrzewa dopiero z czasem. Wiele rzeczy, które na przykład powtarzali mi trenerzy jak byłem młodszy, które czasami przyjmowałem, a czasami traktowałem jako głupoty, zaczynam teraz dostrzegać i doceniać.

Co na przykład?

- Wiele rzeczy, chociażby technicznych. Całe życie było mi powtarzane o elementach w przyjęciu, które powinienem wykonywać, jak trzymanie rąk daleko od tułowia. Kiedyś wydawało mi się to głupotą, a teraz widzę, że kiedy to stosuję, to się bardzo przydaje.

Pamięta pan jeszcze jak tata wynajmował panu halę?

- Teraz mi się to przypomniało. Generalnie jednak nie pamiętałem o tym. Były takie czasy. Chodziłem wtedy do gimnazjum, więc miałem trzynaście czy czternaście lat. Pamiętam nawet jak mieszkaliśmy pod Warszawą, a w którejś zimie niesamowicie sypnęło. Na trening musieliśmy się przebijać przez te śniegi.

Zaczynał pan od koszykówki. W wieku 10 lat pana trener kazał wam biegać po siedem kilometrów.

- Zacząłem trenować koszykówkę bardzo wcześnie, bo w wieku siedmiu lat. Przez trzy lata trenowałem nie ze swoją grupą wiekową, bo nabór był na dziesięciolatków. Ja byłem wyrośnięty, więc wcale od tej grupy fizycznie i motorycznie nie odstawałem. Na specjalnych warunkach zostałem przyjęty. Potem utworzona została moja grupa dziesięciolatków, do której zostałem przeniesiony. Zmienił się wtedy trener i pojechaliśmy na taki obóz, coś jak wakacje z koszykówką, na dwa tygodnie. Zazwyczaj po południu trenowaliśmy tam koszykówkę, a przed południem trener uwielbiał robić wypady nad jezioro. Jeździł tam sam rowerem lub samochodem. My żeśmy za nim biegali po siedem kilometrów.

Wtedy zraził się pan do basketu?­­

- Nie tyle do basketu, co bardziej do metod szkoleniowych. Umówmy się - wśród seniorów można coś takiego zrozumieć, tym bardziej w takim sporcie jak koszykówka, gdzie dużo się biega. Ale nie u dzieci, które mają po dziesięć lat i dopiero zaczynają rosnąć. Takie obciążenia dla ich stawów to jest morderstwo. Jak wygląda pański normalny dzień w Turcji?

- Oprócz treningów spędzam bardzo dużo czasu w samochodzie. Odległość od miejsca, w którym mieszkam do hali nie jest jakaś przerażająca, bo to zaledwie osiem kilometrów. Na takie miasto, jakim jest Stambuł, to jest żadna odległość. Niestety, korki są tak przeolbrzymie, że nieraz te osiem kilometrów jeżdżę przez 40 minut lub godzinę. Teoretycznie lepiej byłoby mi jechać rowerem, ale go nie posiadam. Zresztą drogą, którą ja jeżdżę, to pewnie nie dałoby się przejechać rowerem. To są szerokie trzypasmowe jezdnie, które teoretycznie służą do poruszania się z dużą prędkością.

[b]

Czy w Turcji istnieje jakakolwiek kultura drogowa?[/b]

- To jest sformułowanie użyte bardzo na wyrost. Na drodze panuje wolna amerykanka. Wszystko jest dozwolone, jazda pod prąd i jazda w pięciu na trzech pasach. Najbardziej lubię tutaj ronda. W Turcji jest tak, że pierwszy nie jedzie ten, który ma pierwszeństwo na rondzie i on musi je najpierw opuścić, żebyś ty mógł wjechać. Jest tak, że jedzie ten, który jest bardziej odważny i pierwszy wymusi pierwszeństwo.

Wróćmy do planu dnia.

- Trenujemy dwa razy dziennie. Wstaję rano, jem śniadanie, jadę na pierwszy trening, który zazwyczaj jest siłownią. Potem jest krótki trening techniki indywidualnej, w moim przypadku przyjęcia. Następnie wracam, jem obiad i idę spać na półtorej godziny, jeżeli mamy drugi trening po godzinie 17. Jeśli mamy wcześniej, to może tylko przez godzinę udaje mi się przymknąć oko. Wstaję, jem małego snacka, wsiadam w samochód i znowu jadę na trening. Wracam o 21, jem kolację i idę spać.

Wybrał pan Galatasaray w momencie, kiedy w Turcji zaczęło się robić gorąco, jeśli chodzi o ataki terrorystyczne. Nie bał się pan?

- Nie. Wiadomo, że jest to zagrożenie i trzeba o tym mówić. Należy się tego obawiać. Stambuł to jest jednak oficjalnie 16-milionowe miasto, a nieoficjalnie mieszka w nim ponad 20 milionów ludzi. Szansa na znalezienie się w nieodpowiednim miejscu, nieodpowiednim czasie i stanie się ofiarą ataku jest praktycznie taka sama, jak na wygranie w Lotto. A może nawet mniejsza, bo Lotto gra co kilka dni, a ataki terrorystyczne nie są tak częste. To, co się ostatnio dzieje, to jest masakra. Dla ludzi, których to dotyka jest to straszna tragedia. Stambuł po takich atakach żyje w strachu. Ludzie na ulicach wiedzą, co się dzieje. Chodzą z czarnymi wstążeczkami przypiętymi do koszul i są tym przejęci. Nie można jednak dopuścić do tego, żeby terroryzm zawładnął ich życiem. Nie można się zamykać we własnym domu. Ja jestem dość daleko od miejsc, które są narażone na ataki, bo mieszkam po stronie azjatyckiej, a wszystkie dotychczasowe ataki miały miejsce po stronie europejskiej, do której mam ponad 30 kilometrów. Nie mam nawet czasu na to, aby chodzić i zwiedzać Stambuł. Mam w świadomości to, że takie rzeczy się zdarzają, ale nie odbieram tego jako bezpośrednie zagrożenie na moje życie. Dla mnie to tak, jakby te ataki odbywały się na innym kontynencie.

W jakich warunkach pan mieszka? W sieci pojawiły się artykuły na temat pańskiego zdjęcia z apartamentu i basenu. - To jest w ogóle śmieszna historia, tak a propos dziennikarzy. To było zdjęcie, które zrobiłem w hotelu, będąc tam przed wyjściem na sparing z Arkasem w Izmirze. Tak zresztą zostało to oznaczone na Instagramie. Nie wiem, czy ktoś chciał tym zaistnieć czy zrobić jakąś sensację, bo napisano, że to jest widok z mojego mieszkania. Wyszło na to, że gram w Galatasarayu, a mieszkam w Izmirze. Jakbym miał dojeżdżać 700 kilometrów dziennie na treningi, to też fajnie by to wyglądało. Takie rzeczy zawsze mnie bardzo bawią.

A jak jest tam, gdzie mieszka pan naprawdę? Chwalił pan pod względem życia Chiny, a narzekał na Francję.

- W porównaniu z Francją to na pewno warunki są dużo lepsze. Jest wszystko w porządku. Jedyna rzecz, na którą narzekam, to korki. Za dużo czasu tracę w samochodzie. Sytuacja jest taka, że właściwie nie mam jak inaczej dojechać na trening. Mogę pojechać autostradą na około, ale wtedy robię 20 kilometrów, nie wychodzi wcale o wiele szybciej, a nadkładam ponad dwukrotnie drogi.

Galatasaray jest na ósmej lokacie w tabeli. W klubie pewnie oczekują nieco więcej.

- Jako zespół mamy bardzo dużo problemów. Halil naderwał łydkę, nasz najlepszy środkowy Emin Gok od początku sezonu ma problem z kolanem i prawdopodobnie czeka go operacja. Zagrał w pełni tylko jeden mecz z IBB, który wygraliśmy na wyjeździe. Bardzo przyczynił się do tego zwycięstwa. Nasz drugi przyjmujący, Yasin, ma problemy z barkiem. Libero ma kłopot z Achillesem. Cały czas mamy problemy zdrowotne. Inna sprawa, że jako jedyny zespół - nie wliczam w to Urfy, z której już wszyscy wyjechali - mamy tylko dwóch obcokrajowców, co też wpływa na wynik. Klub nie ma dużych zastrzeżeń, bo po pierwszej rundzie mieliśmy tyle punktów co szósty Halkbank. To nam nie powinno ujmować, jeśli mamy tyle samo "oczek" co mistrz Turcji. Przegraliśmy kilka spotkań, których nie powinniśmy przegrać, jak choćby z Tokatem w pierwszej rundzie 2:3. Wszystko w naszych rękach. Pierwsza runda była taka, żeby "spotkać" się z całym zespołem, bo drużyna jest inna. Potrzebowaliśmy czasu na zgranie. Cel, który został nam postawiony, to powtórzyć szóste miejsce z poprzedniego sezonu. To nadal jest jak najbardziej realne.

W Galatasarayu obok pana tylko Huseiyn Koc ma tak pewną pozycję w składzie.

- Huseyin jest podstawowym rozgrywającym, kapitanem, najstarszym i najbardziej doświadczonym zawodnikiem. Cieszy się bardzo dużym zaufaniem w zespole. Nikt nie wyobraża sobie gry bez niego. Nie ukrywajmy jednak, że to mu nieraz doskwiera, bo on już ma swoje lata i odczuwa trudy sezonu. Tym bardziej, że dochodzą nam te straszne podróże w Pucharze Challenge. Wycieczka do Portugalii, a praktycznie do Ameryki, bo graliśmy na Azorach, kosztowała nas cztery dni w podróży. Po powrocie trudno to znosiliśmy. Stąd też nasza fatalna postawa w meczu z Halkbankiem. Nie jest to wytłumaczenie, ale to miało na pewno duży wpływ na naszą postawę. Jestem atakującym, w dodatku obcokrajowcem, więc dużo się ode mnie wymaga. Jest więc normalne, że spędzamy na boisku najwięcej czasu i mamy najwięcej odpowiedzialności. W Polsce wszyscy mówią o konieczności dokładania do Pucharu Challenge. Jak te rozgrywki są traktowane w Turcji?

- Korzyści finansowych to na pewno nie ma. Na podróż na Azory wydaliśmy grubo ponad 35 tysięcy euro. Są to koszta horrendalne. Za takie pieniądze wielu zawodników gra przez cały sezon, a to przecież była tylko jedna wycieczka. Losowanie sprawiło, że zaraz po rewanżu z Portugalczykami - który liczymy na to, że wygramy - możemy lecieć do Tel Awiwu, bo Maccabi raczej wygra z Jihostrojem Czeskie Budziejowice. Jak wygramy z Maccabi, to możemy lecieć do Nowego Urengoju. Dla nas to nie będzie już Challenge Cup, a Travel Cup. Obskoczymy wszystkie skrajne punkty Europy. W klubie jednak Puchar Challenge traktują bardzo prestiżowo. W Turcji wszystkie rozgrywki międzynarodowe są poważane. Wszystkim marzy się, żebyśmy awansowali do finału.

[b]

Pańskim zmiennikiem w Galatasaray jest 17-letni Adis Lagumdzija, 208 centymetrów. Największy talent w zespole?[/b]

- To jest bardzo duży talent. Adis ma wszystkie cechy, aby być niesamowitym atakującym, a oprócz tego ćwiczy też przyjęcie. W rozgrywkach młodzieżowych w reprezentacji Turcji juniorów - mimo że jest kadetem, a gra w szóstce juniorów - jest ustawiany na przyjęciu. Nic tylko go obserwować. Ma 208 wzrostu, waży 102 kilogramy. Wygląda jak zwierzę, w dobrym tego słowa znaczeniu. Jeżeli będzie dobrze pracował w siłowni, a do tego będzie zbierał doświadczenie na boisku, to może być to talent. Nie chcę mówić, że talent od razu pokroju Ivana Miljkovicia, bo Ivan to najlepszy atakujący wszech czasów, ale takiego Cwatana Sokołowa to spokojnie. Ma wszystkie możliwości do tego, żeby być wielkim. Wszystko zależy od niego, czy zostanie zawodnikiem światowej klasy.

Z pańskich mediów społecznościowych wynika, iż najbardziej trzyma się pan z Samuelem Tuią.

- Obaj jesteśmy obcokrajowcami, więc to normalne, że położono nas razem w pokoju, żeby nie było bariery językowej. Wszyscy Turcy bardzo dobrze mówią po angielsku, ale wyszło tak, że dali nas z Samuelem do jednego pokoju. Trzymamy się razem, ale mam też bardzo dobry kontakt z innymi chłopakami, jak choćby Huseyinem Kocem. Z nim dobrze się rozumiemy, bo od naszych relacji - nie tylko na boisku - bardzo dużo zależy. Bardzo dobry kontakt mam też z przyjmującymi, czyli Yasinem i Halilem. W porządku jest też libero. Nie mam na co narzekać. W Galatasaray nie ma osoby, która swoim zachowaniem mogłaby tworzyć dziwne sytuacje w drużynie.

Na ile rozumie pan to, co mówi się w szatni pańskiego zespołu?

- Wiadomo, że jeśli Turcy chcą rozmawiać między sobą tak, żebyśmy my ich nie zrozumieli, to nie ma dla nich problemu. Normalna sprawa. Z każdym tygodniem rozumiem coraz więcej tureckiego, ale jeśli mówi się bardzo szybko i używa się skomplikowanych słów, to nie jestem w stanie wyłapać niczego. Sprawy siatkarskie jestem w stanie wyłapać i je rozumiem. Grałem przecież dziewięć lat temu w Halkbanku. Wtedy pod koniec sezonu dość swobodnie porozumiewałem się po turecku. Teraz potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby sobie to przypomnieć.

Ma pan kontakt z pana byłym kolegą z Asseco Resovii, Oliegiem Achremem?

- Mam z nim stały kontakt. Regularnie widujemy się z Alkiem. Graliśmy już ze sobą dwa razy i widzieliśmy się także podczas Pucharu Turcji.

Jak czuje się w tym kraju?

- Jest umiarkowanie zadowolony z Halkbanku. Alek ostatnie siedem lat grał w Resovii. Z Rzeszowem jest bardzo silnie związany emocjonalnie i rodzinnie. Wszystko, co dzieje się w Halkbanku, porównuje do Resovii. Niektóre rzeczy są in plus, a niektóre in minus, ale to jest normalna sprawa. Myślę, że krzywdy tam nie ma.

Ostatnio zabrakło go w kadrze meczowej na mecz Galatasaray - Halkbank.

- Przepisy w Turcji są takie, że w kadrze meczowej może być czterech obcokrajowców, z czego maksymalnie trzech na boisku. W Halkbanku jest pięciu obcokrajowców, więc tym razem padło na Alka. Felipe Fonteles nie grał długo, bo był po kontuzji i trener chciał go powoli wprowadzać. Widocznie dlatego Alek wylądował na trybunie.

Czy na własnej skórze odczuł pan rywalizację kibiców - głównie piłkarskich - z Galatasarayu, Fenerbahce i Besiktasu?

- Jeśli chodzi o piłkę nożną, są to kibice, którzy bardzo potrafią uprzykrzyć życie. Na piłkarskich meczach derbowych nie może być na trybunach kibiców zespołu przyjezdnego. Jak gra Galatasaray u siebie z Fenerbahce, to na stadionie są tylko kibice Galatasarayu, żeby nie dochodziło do jakichś burd. W siatkówce tak źle nie jest. Jak graliśmy na wyjeździe z Fenerbahce to kibice nam jakoś nie dokuczali. Widać jednak to, że cała Turcja jest podzielona między te trzy kluby. Co ciekawe, więcej naszych kibiców przychodzi na spotkania, które gramy na wyjeździe. Podczas meczu wyjazdowego z Urfą - to miasto jest pod granicą z Syrią, 130 kilometrów od Aleppo - było ponad 1000 naszych kibiców, a wszystkich w hali było 1500. Graliśmy więc praktycznie u siebie. Podobnie było w Ankarze, gdzie na spotkanie inauguracyjne z Halkbankiem przyszło 1500 fanów Galatasarayu. Kibice tych trzech klubów są wszędzie, nie tylko w Stambule.

W środę druga część rozmowy ze Zbigniewem Bartmanem, który opowie między innymi o tym, który polski klub jest dla niego wyjątkowy, z jaką pozycją wiąże swoją przyszłość oraz o tym, czy żałuje czegoś w swojej karierze.

Źródło artykułu:
Czy liga turecka jest silniejsza od PlusLigi?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (3)
avatar
Allez
1.02.2017
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Po pierwsze bardzo dobrze postawione pytania - takie wywoluja ciekawe odpowiedzi. Po drugie sam Zibi jest "mowny" i zawsze ma cos do powiedzenia , latwo formuluje mysli (wcale nie banalne). Czytaj całość
avatar
skandal10
31.01.2017
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Bardzo dobry pomysł na wywiady, a raczej rozmowy z naszymi grajacymi w innych ligach. Dobre pytania, szeroki zakres rozmowy i o życiu i o sporcie. Zibi bardzo sympatyczny w tym wywiadzie, szcze Czytaj całość
avatar
Danonek
31.01.2017
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Fajnie czyta się takie wywiady . Ostatnio czytałem podobny wywiad z Jaroszem o grze w Katarze. Na pewno portal powinien iść tą drogą .