Piotr Gacek: Pozycja libero była jak wyrok, dziś jestem za nią wdzięczny

Agata Wasielewska
Agata Wasielewska
Wspomniał pan AZS Częstochowę. Grał pan w tej drużynie w czasach, gdy walczyła o najwyższe cele. Nie robi się trochę smutno, kiedy patrzy się na miejsce, w którym ów klub jest aktualnie? Bardzo się robi smutno. To jest miasto, do którego niedługo się przeprowadzę, więc jest mi przykro, bo nawet z kibicowskiego podejścia do siatkówki, chciałbym mieć tam klub, na którego mecz pójdę i będę ekscytował się dobrym widowiskiem. Na razie w Częstochowie tego nie ma. Wystarczy spojrzeć choćby na trybuny, żeby zobaczyć, że to wszystko jest w opłakanym stanie. Szkoda, bo gdzieś zostało stracone to wszystko, co tamtejszy AZS wypracował przez wiele lat. Nie chcę jednak nikogo karcić ani oceniać, bo nie jestem żadną wyrocznią w tym temacie. Zupełnie inna sytuacja jest w PGE Skrze, która od wielu lat jest w ligowej czołówce. Ale ich absolutna dominacja też się skończyła. Monopol PGE Skry nie skończył się dlatego, że zespół obniżył loty. Tam tak naprawdę powstała kiedyś drużyna marzeń i inne zespoły próbowały do niej dorównać. Niektórym się udało. Asseco Resovia czy ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, może trochę podpatrując bełchatowian, czy to marketingowo, czy jeżeli chodzi o politykę transferową, dotarły na szczyt. Ja nie mówię, że ZAKSA nie miała wcześniej marki, bo jeszcze jako Mostostal Azoty to był świetny klub, ale i tak widać tam progres. Także PGE Skra nie obniżyła poziomu, a raczej cała nasza siatkówka go podniosła. Dlatego też aktualnie mamy mocną i wyrównaną ligę.

ZOBACZ WIDEO Primera Division: błysk Messiego dał zwycięstwo Barcelonie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

To chyba dla ligi lepsze, że jest wyrównana?

Przede wszystkim, jest to lepsze dla kibiców.

Rozmawialiśmy o sukcesach, to może zapytam o największe rozczarowania?

Na pewno te mecze, które wyeliminowały możliwość znalezienia się na podium. Kilka razy zajmowałem czwarte miejsce, a takie porażki bolą. Podobnie jak przegrane finały Pucharu Polski. Na pewno też finał Pucharu CEV, kiedy razem z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle grałem przeciwko Sisley Treviso. Wygraliśmy wtedy na wyjeździe 3:2, u siebie przegraliśmy 1:3 i złotego seta. Takich właśnie spotkań szkoda. Kiedy sukces był blisko, a jednak czegoś zabrakło.

Przejdźmy do kariery reprezentacyjnej. Zadebiutował pan w kadrze w 2005 roku, więc już jako ograny zawodnik. Było dzięki temu łatwiej?

Na pewno doświadczenie pomogło, ale to był ogromny krok do przodu. Przede wszystkim, traktowałem to jako spełnienie marzeń, bo każdy sportowiec trenuje, żeby zagrać z orzełkiem na piersi... No, właściwie to na piersi mamy flagę. Także trafienie do kadry to była nobilitacja dla mnie - zawodnika, który nie był brany pod uwagę na juniorskie imprezy międzynarodowe, a mimo to trafił do reprezentacji seniorskiej.

Pierwszym dużym sukcesem reprezentacyjnym było wicemistrzostwo świata wywalczone w Tokio w 2006 roku. Mówił pan kiedyś w wywiadzie, że wówczas nie uświadamialiście sobie, jak wielkie to było osiągnięcie. A dziś jak się na to patrzy?

Teraz patrzymy na to podobnie jak wtedy, kiedy wróciliśmy do Polski z turnieju i zobaczyliśmy, jak ten sukces został odebrany, jak tłumnie przywitano nas na Placu Zamkowym w Warszawie. Tam było kilka tysięcy osób - coś fantastycznego. W samym finale, daleko od kraju, gdzie dopingowała nas tylko garstka kibiców z Polski, może i czuliśmy, że dokonaliśmy czegoś wielkiego, ale dopiero po powrocie zrozumieliśmy, co się wydarzyło. To był wielki krok do przodu dla polskiej siatkówki, bo otworzył się taki worek z medalami.

Na kolejne turnieje jechało się już łatwiej?

Myślę, że nie ma reguły. Bo w 2007 roku powinniśmy w cuglach przywieźć medal z mistrzostw Europy, a zajęliśmy 11. miejsce. Historia pokazuje, że po każdym dużym sukcesie jest jakiś spadek koncentracji. Pewnie działa to też na zasadzie "bij mistrza" - wszyscy są wtedy w meczach przeciwko nam bardziej zmobilizowani.

Po mistrzostwie świata z 2014 roku też przeżyliśmy rozczarowanie w kolejnym sezonie. Tym razem był to Puchar Świata, choć zakończony z medalami na szyi, to nie z takim wynikiem, który sobie wszyscy wymarzyliśmy. Nie porównywałbym tego w ten sposób. Po wicemistrzostwie świata w 2006 roku było 11. miejsce na mistrzostwach Europy, po mistrzostwie Europy w 2009 roku na mistrzostwach świata zajęliśmy miejsce 18. Zdobycie trzeciego miejsca w najtrudniejszym turnieju na świecie było mimo wszystko sukcesem, który opłakiwany był wtedy tylko w kontekście braku awansu na igrzyska olimpijskie. I nie wynikało to z naszej gry, a ze struktury imprezy.

W reprezentacji zawsze miał pan mocnego rywala. Krzysztof Ignaczak jest w pana wieku, zbiegły się więc kariery dwóch utalentowanych i dość charyzmatycznych zawodników. Taka rywalizacja chyba dobrze wpływa na rozwój?

Bardzo dobrze. My z "Igłą" prezentowaliśmy wysoki poziom i byliśmy zmotywowani, żeby udowodnić jeden drugiemu, kto jest lepszy, dzięki czemu cały czas chcieliśmy podnosić swój poziom. Moim zdaniem, w reprezentacji zawsze powinno być dwóch mocnych libero, żeby się wzajemnie napędzali. Oczywiście, ten pierwszy musi wiedzieć, że jest podstawowym, ale powinien czuć oddech na plecach. My mieliśmy trochę trudniej, bo wszędzie na turnieje zabierało się wtedy 12 a nie 14 zawodników, jeden z nas zawsze zostawał w domu i przeżywał to ogromnie. Ale to mobilizowało do lepszej pracy.

A teraz obaj kończycie kariery. Z boiskiem żegna się też Paweł Zagumny. Czujecie, że dobiega końca pewna epoka polskiej siatkówki?

Zawsze coś się kończy, ale i coś się zaczyna. Tak naprawdę nasze sukcesy napędziły tych młodych chłopaków, pozwoliły im uwierzyć, że można coś osiągnąć.

Jesteście jak Adam Małysz dla skoków narciarskich?

Tak, on też wielu pociągnął za sobą.

Podobno Piotra Gacka trenera w najbliższym czasie nie zobaczymy, ale zostaje pan przy siatkówce?

Owszem, mam pomysł na siebie, już zacząłem działać, ale na razie nie będę niczego zdradzać.

Czy wyobrażasz sobie współcześnie siatkówkę bez pozycji libero?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×