Szef siatkarskich sędziów uspokaja: Nie dzieje się nic dramatycznego

Ostatnie sędziowskie kontrowersje w PlusLidze wywołały burzliwe dyskusje w siatkarskim środowisku. To powód do niepokoju? - Błędów nie unikniemy, co nie znaczy, że nie zamierzamy ich unikać - stwierdził Wojciech Maroszek, ceniony arbiter.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Wojciech Maroszek Materiały prasowe / Na zdjęciu: Wojciech Maroszek

Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: W każdej dyscyplinie sportu panuje przekonanie, że im mniej mówi się o pracy sędziów, tym lepiej dla całego widowiska. A w ostatnich tygodniach sporo mówiło się o pracy sędziów w PlusLidze i nie były to pochwały.

Wojciech Maroszek, przewodniczący Wydziału Sędziowskiego PZPS i siatkarski arbiter: Trzeba pamiętać, że ten sezon jest długi i intensywny przy aż szesnastu zespołach, ale rzeczywiście w kilku ostatnich spotkaniach doszło do wydarzeń, które można nazwać kontrowersyjnymi. Nadal jednak generalna opinia o sędziowaniu siatkówki w Polsce nie zmienia się i jest ono oceniane bardzo dobrze.

Sam brałem udział w jednym z takich głośnych ostatnio wydarzeń i proszę mi wierzyć, że czasem potrzeba bardzo rzadkiego zbiegu okoliczności, żeby doszło do nerwowej sytuacji. Być może w tym sezonie w pierwszych kolejkach wszystko było w porządku, natomiast w ostatnich dwóch-trzech tygodniach skumulowało się kilka zdarzeń. Ale nie dzieje się nic dramatycznego, nic się diametralnie nie pogorszyło.

Czyli według pana jakość pracy sędziów w PlusLidze jest lepsza od opinii kibiców na ich temat?

Trudno, żebym tak bezczelnie chwalił własne środowisko, ale z przyjemnością usłyszałem opinię Pawła Woickiego w Radiu Olsztyn. Jego zespół miał prawo być rozczarowany po ostatnim meczu, ale sam Paweł przyznał, że sędziowanie w Polsce jest bardzo dobre. Podobnie uważają komentatorzy relacjonujący spotkania ligi, którzy mają przecież porównanie ze spotkaniami w europejskich pucharach i widzą, jakiego kalibru błędy tam się zdarzają.

Poza tym mamy system challenge, który wyjaśnia niemal wszystkie wątpliwości. A przy tym statystyki pokazują, że nasi sędziowie bardzo trafnie oceniają akcje. Średnio na trzy żądania challenge, jeden to błąd sędziego. Jest bardzo dobrze, co nie oznacza, że nie zdarzają się błędy. Ale cały czas się szkolimy i dyskutujemy o tym, jak najlepiej sobie radzić w trudnych sytuacjach.

Oczywiście rozumiem kibiców i komentatorów w sytuacji, gdy w krótkim czasie nagromadzi się sporo kontrowersji, natomiast tego typu dyskusje są powszechne i występują w każdej dyscyplinie sportu, gdy dojdzie do szeregu decyzji wywołujących duże emocje.

ZOBACZ WIDEO: Sławomir Majak: Adam Nawałka ma już plan

Z drugiej strony kiedy Emanuele Zanini otwarcie pisze na Twitterze, że jego zespół został skrzywdzony przez arbitrów, a Roberto Santilli na Facebooku żali się na błędy ludzi obsługujących challenge, to nie jest to najlepsza reklama polskiego sędziowania na całą Europę.

Ci sami trenerzy, gdy są pytani na spokojnie o organizację rozgrywek w Polsce i poziom sędziów, wypowiadają się pozytywnie. Miałem okazję niedawno rozmawiać z trenerem Zaninim, także o spotkaniu ze Skrą Bełchatów i przyznałem mu rację; trener słusznie miał największe pretensje o to, że sędzia dwukrotnie przerwał wymianę, będąc przekonanym, że piłka dotknęła parkietu, podczas gdy challenge wykazał, że zawodnik zdążył wcześniej ją podbić.

Oczywiście, lepiej by było, gdyby sędzia puścił taką piłkę. Zawsze drużyna przeciwna mogła potem sprawdzić na podstawie wideoweryfikacji, czy piłka dotknęła boiska. W tamtym meczu sędzia niepotrzebnie przerwał dwie wymiany i wiem, że to dla niego też jest ważna lekcja i weźmie ją sobie do serca.

Ale proszę mi wierzyć, że staramy się wykonywać swoją pracę jak najlepiej, czyli tak, jak nam na to pozwalają umiejętności, praktyka i wyszkolenie. Dla mnie najważniejsze jest to, że w siatkówce niemal nigdy nie pojawiają się zarzuty o stronniczość albo, co gorsza, korupcję.

Paweł Woicki napisał na Twitterze: "Challenge robi z sędziów bezkrytyczne roboty, uciekają w nim od odpowiedzialności". Ile jest w tym prawdy?

Posłużę się moim ulubionym przykładem, czyli przekroczeniem linii środkowej, którego nikt poza sędzią nie widzi. Atakujący nabija piłkę na blok, ta leci bardzo daleko, wszyscy patrzą się w jej kierunku, natomiast drugi sędzia, obserwujący to, co dzieje się pod siatką, widzi, że atakujący lub blokujący przekroczył linię.

Kiedy kształciłem się na swoich pierwszych kursach, bardziej doświadczeni koledzy tłumaczyli mi: "jesteś jedyną osobą, która widzi ten błąd, z duchem sportu pozwól grać dalej, bo widowisko toczy się wokół tego, jak zostanie wyprowadzony następny atak". Ale mając challenge, w takim wypadku musimy bezwzględnie przerywać wymianę. I zdaję sobie sprawę, że to nie buduje jakości spotkania, ale skoro istnieje ryzyko, że ktoś ten błąd zauważy, to musimy to odgwizdać. Zresztą jestem ciekaw, jak Paweł Woicki czy inni nasi czołowi siatkarze oceniliby ten problem.

Żeby było jasne: wideoweryfikacja jest niezwykle pożytecznym narzędziem, bo pozwala ona wyjaśniać piłki szalenie trudno do oceny nieuzbrojonym okiem, kiedy o wyniku decydują milimetry na parkiecie lub opuszki palców. Poza tym challenge w akcjach trudnych do oceny daje pewność obu zespołom, że ostateczna decyzja jest prawidłowa.

Challenge jest z pewnością pożyteczny, ale kiedy dochodzi do tak oczywistego błędu ekipy go obsługującej jak w meczu Cerrad Czarnych Radom z Indykpolem AZS-em Olsztyn, trudno się dziwić powszechnej irytacji. Podjęcie decyzji na podstawie obrazu z niewłaściwej akcji rozbudziło dyskusje i pytanie: skoro kontroluje się sędziów, to kto skontroluje ludzi odpowiedzialnych za wideoweryfikację?

To, co powiem, pewnie będzie uznane za kontrowersyjne lub mało satysfakcjonujące dla kibiców, ale... W ruchu lotniczym mamy wiele zabezpieczeń, by nie dochodziło do wypadków, a te jednak się zdarzają. W siatkówce przy stosowaniu technologii do pomocy mamy komisarza, drugiego sędziego, czasem też kwalifikatora oraz dwie czy trzy osoby obsługujące system challenge.

I mimo tego ludzkie błędy się zdarzają, co nie oznacza, że przechodzimy nad tym do porządku dziennego i ustajemy w ciągłym szkoleniu albo usprawnianiu systemu. Natomiast doświadczenie uczy, że w ekstremalnych sytuacjach nałoży się na siebie kilka czynników i to zrodzi problemy.

Dowiedziałem się niedawno, że w tamtym spotkaniu ekipę challengową w błąd podobno wprowadził, oczywiście niechcący, spiker zawodów. Miał zapowiedzieć, że sprawdzane będzie przekroczenie linii ataku, a pani operator najwidoczniej pospieszyła się i szukała właśnie tej linii. Kiedy sędzia podszedł do niej i powiedział, że nie chodzi o przekroczenie, tylko czy piłka wylądowała w polu, w tym momencie operator nacisnęła zły przycisk i wyświetliła się pierwsza wymiana w secie. A to pechowo był atak akurat z tej samej strefy, w tym samym kierunku...

Sędzia spojrzał i uznał, że to właściwa akcja.Jak widać, czasami wystarczy naprawdę niewiele: zbieg okoliczności, działanie pod presją czasu, telewizji, pośpiech, bo przecież sprawdzanie akcji nie może trwać wieczność... Błędy się zdarzają, ale będziemy wprowadzać możliwie dużo rozwiązań, które pozwolą nas uchronić przed takimi problemami.

Są błędy wynikające z presji i pośpiechu, ale kiedy mowa o słynnej już stracie punktu przez Tomasa Rousseaux przez dotknięcie siatki włosami...

Przepraszam, ale muszę zaprotestować! Opieram się tutaj na relacji sędziego międzynarodowego, do którego mam w pełni zaufanie. Fragment, który pokazano w relacji telewizyjnej, dowodził, że Rousseaux faktycznie najpierw dotknął siatki włosami. Ale jak relacjonował mi sędzia, później w siatce znalazł się obrys głowy zawodnika.

To było widoczne w obrazie challenge'u, ale nie dotarło do relacji telewizyjnej. Innymi słowy, błąd nastąpił, ale telewidzowie go nie zobaczyli. Dotknięcie siatki włosami nie jest błędem, o ile nie wpływa bezpośrednio na grę, ale gdy siatki dotknie część głowy, wtedy sędzia ma obowiązek odgwizdać przewinienie.

Jeżeli faktycznie tak było, to obserwatorzy meczu powinni dowiedzieć się o tym jak najszybciej. To by pomogło uniknąć niepotrzebnych kłótni.

Rozmawialiśmy kiedyś w gronie organizatorów rozgrywek o takim ciekawym pomyśle, w postaci segmentu telewizyjnego lub analizy na stronie internetowej, gdzie byłyby prezentowane najciekawsze lub najbardziej niejednoznaczne sytuacje z boisk siatkarskich. Tak, jak to jest na przykład w programach piłkarskich. Można by było spokojnie wyjaśniać publice, dlaczego została podjęta taka, a nie inna decyzja.

Siatkówka, kochana i oglądana przez tylu ludzi w naszym kraju, skrywa w swoich przepisach rzeczy, o których mało kto wie. Wracając do meczu w Radomiu, o którym już tyle mówiliśmy: zespół protestował przeciwko temu, że sędzia, poproszony o sprawdzenie w wideoweryfikacji, czy piłka znalazła się w polu, uwzględnił inny, wcześniejszy błąd w tej wymianie.

A to jest jasno określone w regulaminie challenge'u i to jest dla mnie słuszna regulacja: sędzia szuka w nagraniu tego, o co prosi zespół, ale jeżeli na tym samym obrazie widzi błąd, który wystąpił wcześniej, jest zobowiązany go uwzględnić.

A gdyby po analizie materiału poprosił o ujęcie z innej kamery i na jego podstawie podjął decyzję?

Mógłby tak zrobić, ale prosiliśmy wyraźnie sędziów, by nie szukali na siłę błędów. Z tego, co wiem, sędzia poprosił o obraz z kamery na linii, ale dostrzegł zmianę toru lotu piłki z kamery ogólnej i dlatego poprosił o obraz od tyłu boiska, a ten udowodnił dotknięcie w obronie. I tutaj ważna uwaga do tej sytuacji: analiza pokazuje, że piłka upadła w polu punktowym. To nie rozgrzesza całej sytuacji i wszystkich kontrowersji, ale pokazuje, że punkt sportowo należał się Cerrad Czarnym Radom.

Niektórzy dopatrywali się w ostatnich sędziowskim kontrowersjach błędów rażących, skutkujących poważnymi konsekwencjami. Jak pan interpretuje taki błąd?

Dla mnie rozróżnienie jest takie: błąd wynikający z niedoskonałości ludzkiego oka lub konieczności podjęcia bardzo szybkiej decyzji w wymagających okolicznościach absolutnie nie jest rażący. Natomiast zdarzały się gorsze przypadki i sędziowie ponosili za to konsekwencje, aczkolwiek nie te najpoważniejsze, czyli odebranie uprawnień na sędziowanie na najwyższym szczeblu rozgrywek.

Jeżeli sędziowie źle interpretowali przepisy, zwłaszcza te administracyjne, związane z odejmowaniem punktów czy limitem zawodników zagranicznych na boisku, to byli za to karani, na przykład czasowym zawieszeniem. Co roku weryfikujemy listy uprawnień i trzy osoby, które były ostatnie w rankingach pracy, nie sędziują w tym roku w PlusLidze, tylko w Lidze Siatkówki Kobiet.

Jednym z pana celów po objęciu funkcji przewodniczącego Wydziału Sędziowskiego PZPS było uruchomienie programu edukacyjnego fair play, który miał wyznaczać sposób odnoszenia się do przeciwników, mediów, kibiców i sędziów. To aktualne?

Na program taki, jaki sobie wymarzyłem, potrzebny jest poważny partner finansowy i tutaj tkwi najważniejszy problem. Natomiast podejmujemy różne działania na co dzień: choćby moja rozmowa z panem na tematy decyzji sędziowskich. Nieraz trudne, ale potrzebne rozmowy z trenerami podczas szkoleń i wyjaśnianie ich wątpliwości. To jest trudna praca, ale robimy wszystko, by jak najlepiej się rozumieć i jednolicie interpretować przepisy. Bardziej bogata formuła takiej współpracy jest przygotowywana, ale to jeszcze melodia przyszłości.

Jak oceniasz pracę sędziów w PlusLidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×