"Sprzedajemy show". Klub z małego Zawiercia ma duże apetyty na sukces
Na ile pan skorzystał z pierwszej szansy poznania stylu trenerskiego Lebedewa, czyli stażu w męskiej kadrze Australii?
Ja byłem tam przede wszystkim po to, by poznać warsztat i schemat pracy Marka, by dowiedzieć się, na jakie rzeczy zwraca uwagę i do czego przywiązuje największą wagę. Wszystko po to, by w Zawierciu nie zaczynać pracy od nowa po dwóch miesiąca, gdy trener wróci z mistrzostw świata, tylko zachować pewną ciągłość pracy.
Marka nie było z nami przez długi okres, około sześciu-siedmiu tygodniu, dlatego musieliśmy zsynchronizować się, by czas, który spędziliśmy na przygotowaniach do sezonu, nie był stracony. Byliśmy z trenerem w ciągłym kontakcie, wiedzieliśmy, czego Mark oczekuje od nas, ale z drugiej strony dawał mi sporo wolności w pracy z drużyną. Starałem się układać treningi tak, by ich najważniejsze elementy były według pomysłu Marka I to się na razie przekłada na wyniki w pierwszych meczach ligi, co cieszy.
A sama praca z Australijczykami różniła się bardzo od zajęć z polskimi siatkarzami?
Nie zauważyłem jakichś większych różnic w porównaniu z tym, co widzi się w naszej siatkówce. Nie można niczego odmówić Australijczykom pod względem profesjonalizmu i podejścia do obowiązków. Potrafią przyjść do hali pół godziny przed treningiem i zostać w niej pół godziny po zajęciach, dbają o siebie... Było w nich trochę więcej wewnętrznego luzu, co z pewnością wynikało z podejścia trenera. W końcu nie wszyscy szkoleniowcy pracujący w naszej lidze to zamordyści i kaci.
Jest kilku takich, którzy mają swoje żelazne zasady nie do obejścia, choćby Ferdinando de Giorgi, z którym teraz się mierzyliśmy. Różne podejścia sprawdzają się w różnych grupach i podobnie może być w przypadku Marka: jeżeli trafi na drużynę myślącą podobnie jak on, jego pomysł na siatkówkę sprawdzi się fantastycznie, ale może też mu trafić się ekipa, która wykorzysta do maksimum większy luz i zacznie chodzić swoimi ścieżkami.
Podczas meczu pomyślałem, ze podobnie jak firmy Virtu i Aluron dają Zawierciu miejsca pracy, tak miejscowa Warta daje zawiercianom rozrywkę na dobrym poziomie i jest zdecydowanie największą lokalną atrakcją. To się czuje podczas waszych spotkań.
Kiedyś w rozmowie z prezesem obaj śmialiśmy się, że tak naprawdę jesteśmy tutaj generatorem emocji i sprzedajemy wraz biletami na mecz prawdziwe show. Jest w nim miejsce na radość, łzy i nerwy. Ktoś powie ciepłe słowo o naszej postawie, za chwilę trochę poprzeklina po naszych wpadkach, ale wiemy, że ludzie w Zawierciu tego chcą, oczekują i potrzebują. Ja osobiście nie wyobrażam sobie życia pozbawionego emocji, nie byłoby nic dobrego i pożytecznego, gdybyśmy wszyscy wyglądali jak pomniki.
To wszystko pokazuje, że nie tylko Łódź, Warszawa, Kraków, Szczecin czy Trójmiasto są w stanie zabłysnąć na skalę krajową w sporcie. Nazwa naszego miasta wciąż się przewija w kontekście siatkówki i na pewno będzie widoczna w dalszym ciągu. Pokazaliśmy, że można w tym mieście stworzyć fajny produkt, który da się sprzedać i bardzo dobrze wygląda. A to wszystko zaczyna się od mocnych podstaw, czyli dobrej organizacji i stabilności finansowej.
Na razie jesteście w gronie drużyn ocenianych na miejsce w niższej połowie tabeli, ale gdzieniegdzie słyszy się o poważnych planach Aluronu Virtu Warty w perspektywie kolejnych lat na atakowanie czołowych lokat w tabeli. Wierzycie w taki skok jakościowy?
Odpowiem tak: nasze klubowe motto na ten sezon brzmi "niemożliwe nie istnieje". W to wierzymy i wydaje mi się, że jeśli wszyscy w klubie utrzymamy naszą jakość i zapał do siatkówki, to zarząd klubu dołoży starań, by zrobić tutaj klub na miarę medali. Bardzo cieszę się z tego, że siatkówkę w Zawierciu buduje się bardzo mądrze, krok po kroku i bez rzucania się na głęboką wodę.
Zdarza się, że kluby rzucające od razu wielkie kwoty istnieją rok, dwa, a potem giną. Nasz plan na ten klub jest wolniejszy, ale przemyślany. Wiemy, że każdy, kto do nas przyjeżdża, bardzo się z nami liczy i wie, że nie dostanie tu nic za darmo. Wierzę, że za jakiś czas nasz klub będzie w grupie tych drużyn, które aspirują do medalu PlusLigi.
Mieliśmy w Lidze Siatkówki Kobiet klub z Krakowa, którego właściciel wiele mówił o ambicjach i planach na przyszłość. A wystarczyły pierwsze poważniejsze problemy, by Trefl Proxima Kraków przestał istnieć.
Teoretycznie taka możliwość może wystąpić w przypadku każdego klubu, natomiast w Zawierciu trwa teraz drugi ekstraklasowy sezon, za chwilę przyjdzie trzeci lub czwarty i wtedy wszelkie mity zostaną obalone. Chętnie zobaczymy, gdzie znajdziemy się na przykład za dwa lata.
A gdzie pan widzi się za dwa lata?
Ciężko powiedzieć. Na razie podpisałem z klubem nową umowę na nieco dłuższy okres. Wiem, jak tu się pracuje, współpraca z pierwszym trenerem i zarządem układa się właściwie i wszyscy mamy do siebie zaufanie. Od czasu pierwszej ligi wykonaliśmy kawał dobrej roboty, a prezes Kryspin Baran pomaga mi się rozwijać i inwestuje we mnie jako trenera, za co mu dziękuję. Kto wie, może za jakiś czas będzie mi dane poprowadzić jakąś drużynę w ekstraklasie. Na przykład tę z Zawiercia.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 92. Fabian Drzyzga przerywa milczenie. "Długo gryzłem się w język. Tym ludziom powinno być wstyd i głupio" [cały odcinek]Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.