Oskar Kaczmarczyk: Dobrze, że zwracamy się w polską stronę. Ale potrzebujemy cierpliwości

- Te decyzje to dobry znak dla naszej siatkówki, ale po drodze musiało wydarzyć się kilka złych rzeczy - mówił o nadchodzącej modzie na polskich trenerów w PlusLidze Oskar Kaczmarczyk, były trener w kadrze polskich siatkarzy.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Oskar Kaczmarczyk WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: Oskar Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Po pierwszym secie meczu GKS Katowice - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wydawało się, że może dojść do małej niespodzianki i wicemistrzowie Polski oddadzą inicjatywę rywalowi. Pan też miał takie przeczucie?

Oskar Kaczmarczyk, były asystent w reprezentacji Polski siatkarzy i ekspert Canal+ Sport: Ten pierwszy set był trochę dziwny, jako że ZAKSA jednak kontrolowała go przez dłuższy czas. I nie jest to pierwszy raz, kiedy ten zespół daje sobie wydrzeć przewagę w ważnym momencie seta. Natomiast po tym fragmencie meczu było widać, kto walczył tutaj o coś więcej niż komplet punktów, bo GKS miał szanse na awans do czołowej szóstce, może i matematyczne, ale wciąż je miał.

Natomiast dla ZAKSY była to po prostu okazja do przypieczętowania pierwszego miejsca po pierwszej fazie ligi. Dlatego przebieg pierwszego seta należy złożyć na karb adrenaliny i motywacji po stronie katowickiej. Może jeszcze końcówka czwartego seta sprawiła ZAKSIE nieco kłopotów, aczkolwiek to nie jest zespół, który pozwala sobie dwukrotnie na takie oddanie prowadzenia i wypuszczenie go z rąk.

Serie A: zespół Bednorza rozbity w hicie kolejki, ekipa Leona lepsza od drużyny Kędzierskiego

Nikt w ZAKSIE nie ukrywa, że ostatnie tygodnie były dla klubu trudniejsze i drużyna Andrei Gardiniego stara się teraz przede wszystkim wrócić do swojej dyspozycji w pierwszych miesięcy sezonu. Wygrana 3:1 z GKS-em może dać sygnał, że pretendent do tytułu wraca na właściwe tory?

To był bardzo ważny mecz dla ZAKSY, jako że teraz grali z GKS-em, a za chwilę mierzy się ze Skrą Bełchatów i potem czeka ich tylko półfinał. Wiemy dobrze, że w ostatnich tygodniach kędzierzynianom bardzo brakowało Sama Deroo i każdy wygrany set był w ich sytuacji na wagę złota.

Nie był to mecz wysokiego napięcia, ale miał swoją wagę, bo każdy moment na parkiecie przygotowuje na przyszłość, na okres fazy play-off, czyli gry o najwyższa stawkę. Oczywiście, nie mówimy teraz o zespole budowanym od nowa, ale każdemu potrzeba czasu do złapania rytmu, by wszystko dobrze funkcjonowało wtedy, kiedy rozpocznie się granie na poważnie.

Co czeka polskich siatkarzy w 2019 roku? "Najważniejsze będą kwalifikacje do igrzysk"

Po Samie Deroo, dla którego był to pierwszy występ w meczowej szóstce od stycznia, z początku widać było dłuższy rozbrat z boiskiem, ale mimo wszystko zanotował dobry występ. Właśnie jego brakowało ZAKSIE najbardziej?

Sam jest liderem tej drużyny od lat, dlatego jego brak siłą rzeczy musiał być widoczny. Widać było, że im dłużej trwał mecz, tym lepiej spisywał się Deroo, po czym można stwierdzić, że jest on przygotowany do gry po dłuższej przerwie, na pewno pod względem kondycyjnym.

Nie "spuchł", potrafił wziąć w ważnym momencie ciężar gry na swoje barki. Ale tak czy siak potrzebuje on czysto siatkarsko dwóch-trzech chwil kryzysu, jako że zaczynamy niedługo granie pod napięciem. Takie momenty będą potrzebne zarówno Deroo, jak i całej drużynie.

ZAKSA jest pewna pozycji lidera po rundzie zasadniczej, ale wciąż musi patrzeć się za siebie, bo ONICO Warszawa również ma spory apetyt na mistrzostwo kraju, Której z drużyn daje pan większe szanse na końcowy sukces?

Zdaję sobie sprawę, że teraz, będąc po stronie dziennikarskiej, nie mogę nikomu otwarcie kibicować, natomiast po tylu latach spędzonych w Kędzierzynie-Koźlu moje serce bije nieco mocniej dla ZAKSY. I życzyłbym tej drużynie, by grała o mistrzostwo Polski, natomiast pozostaje duży znak zapytania dotyczący tego, na ile ZAKSA jest gotowa do grania o złoto już z Samem Deroo, a czasu do decydujących meczów zostało niewiele.

ONICO wydaje się bardzo silnym zespołem, ale miałem okazję zobaczyć kilka dni temu Skrę Bełchatów w zdecydowanie lepszej formie niż wcześniej i na pewno nie można jej lekceważyć. To jest wciąż aktualny mistrz kraju, który przechodził w tym sezonie przez wiele złego, ale kiedy nadchodzą najważniejsze momenty rozgrywek, oni wydają się na nie gotowi. Nie umniejszając niczego drużynom z Jastrzębia-Zdroju, Zawiercia czy Radomia, upatruję głównych kandydatów do złota w trzech wspomnianych wcześniej drużynach.

Niektórzy wieszczyli GKS-owi Katowice przełomową w historii tego klubu grę
w play-offach, inni byli pewni, że Ślązacy nie mają szans na awans do szóstki. W którym obozie był pan w tym sporze?

Nie należę do osób wymądrzających się po fakcie i przyznam szczerze, że przed sezonem obstawiałem w przypadku GKS-u co najwyżej dziewiąte miejsce. Ten zespół chwile, w których imponował, szczególnie w drugiej części sezonu, która nieraz była w wykonaniu GiekSy bardzo udana. Gdyby każdej drużynie w PlusLidze narysować kreskę wyznaczającą poziom oczekiwań, to GKS byłby zdecydowanie ponad nią, bo zagrał lepszy sezon, niż można się było spodziewać.

O Piotrze Gruszce można usłyszeć, że w tym sezonie zdecydowanie dojrzał w swojej roli i jest w nim zdecydowanie więcej trenera niż byłego zawodnika. To mogło się przełożyć na grę i wyniki GKS-u?

To zawsze trudne kwestie do oceny, bo trudno wydawać sądy na temat szkoleniowca, bazując na tym, co usłyszy się w telewizji podczas jego czasów. Nigdy nie bawiłem się także w telefony do znajomych, by powiedzieli mi coś złego lub dobrego na temat danego szkoleniowca. Wyniki klubu w sezonie wskazują na to, że praca Piotrka poszła w dobrą stronę.

Jeśli mogę pozwolić sobie na małą generalizację, pracowałem już z kilkoma byłymi zawodnikami, którzy przechodzili na ławkę trenerską i zawsze potrzebowali oni dwóch lub trzech sezonów na aklimatyzację do nowej roli oraz nauczenia się myślenia jak trener. W ich wypadku czas działa tylko na korzyść.

Jeżeli założymy czysto teoretycznie, że po tym sezonie Piotr Gruszka trafi do klubu walczącego o wyższe cele niż GKS, wierzy pan, że poradzi on sobie z nowymi zadaniami?

Bardzo bym mu takiego zawodowego awansu życzył. Znamy się z Piotrkiem od lat i liczę na to, że poradzi sobie w zawodzie trenera równie dobrze, jak na parkietach w roli zawodnika. Ale wyrokowanie na temat tego, czy ktoś sobie poradzi, czy też nie, jest bardzo niepewne, bo w fachu trenerskim jest zbyt wiele zmiennych czynników. Nie liczy się tylko warsztat trenerski i to, co potrafisz, ale także transfery, właściwe dobranie członków drużyny, sytuacje w trakcie sezonu...

Popatrzmy na Skrę Bełchatów: czy Roberto Piazza nagle stał się gorszym trenerem przez to, że stracił trzech podstawowych graczy na połowę sezonu? Odpowiedź nasuwa się sama. Wyniki nie zawsze odzwierciedlają umiejętności, składowych sukcesu lub porażki jest wiele i trudno przewidywać już teraz, co stanie się za rok. Piotrek wydaje się gotowy na prowadzenie większego zespołu i życzę mu tego jak najmocniej.

Czuje pan satysfakcję, że po wielu latach dyskutowania o jakości polskich trenerów doszło do momentu, w którym cieszą się oni większym zaufaniem prezesów klubów PlusLigi i wszystko wskazuje na to, że zobaczymy więcej Polaków na ławkach trenerskich w ekstraklasie?

Zdecydowanie tak. W tym sezonie na ławkach trenerskich wydarzyło się tak wiele, że aż czasem może się to wydawać niesamowite, i dobrze się stało, że zwracamy się w stronę polską. Takie decyzje to dobry znak dla naszej siatkówki, ale pamiętajmy, że po drodze musiało wydarzyć się kilka rzeczy złych, na przykład afera dotycząca Ferdinando de Giorgiego i jego odejścia z Jastrzębskiego Węgla. Być może to otworzyło niektórym oczy, że dla niektórych ludzi Polska jest przystankiem, a nie głównym celem. Choć uważam, że z tym faktem nie powinniśmy mieć większego problemu.

Dobrze, że dbamy o siebie i pojawia się coraz więcej doniesień na temat polskich trenerów. Dlatego tym bardziej apeluję o cierpliwość, bo jak już wcześniej wspomniałem, wiele rzeczy składa się na wygrane lub porażki. Nie można po jednej porażce uznać, że ktoś się nie nadaje i nie można po jednym zwycięstwie nazywać kogoś superbohaterem. Wszystkich nam potrzebna jest wielka cierpliwość...

Zwłaszcza prezesom?

Prezesi to jedna kwestia, druga to presja środowiska i mediów. Pan sam dobrze wie, że sport sprzedaje się teraz przez klikalność i jeżeli nic się nie dzieje, to wtedy zwykle podejmuje się jakąś aferę lub kontrowersję. To nie tylko prezesi są winni takiemu czy innemu podejściu, aczkolwiek to oni decydują, czy ktoś wytrwa na swoim stanowisku dłużej, czy opuści je po trzech porażkach.

Sam Deroo wciąż ufa ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle. "Mam przy sobie ludzi, których uwielbiam"

Czy stawianie na polskich trenerów w PlusLidze to pozytywny trend?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×