Uprawiał siatkówkę do 65. roku życia. "Wszystko dzięki harowaniu na treningach za młodu"

Po groźnej kontuzji kręgosłupa lekarze stwierdzili, że nie może już grać w siatkówkę. Ale Ryszard Sierszulski nie posłuchał. Grał jeszcze 30 lat, wyjechał do Francji. - A znałem po francusku tylko trzy słowa - opowiada.

Dawid Franek
Dawid Franek
Ryszard Sierszulski, w tle mecz siatkówki sprzed 60 lat WP SportoweFakty / Dawid Franek/archiwum prywatne / Na zdjęciu: Ryszard Sierszulski, w tle mecz siatkówki sprzed 60 lat
Ryszard na mój widok od razu idzie żwawym krokiem po pamiątki - głównie zdjęcia z czasów gry i wycinki z gazet.

We wrześniu ubiegłego roku skończył 86 lat. Na myśl, że porozmawiamy o siatkówce, natychmiast pojawia się błysk w oku. Siadamy przy stole. Herbata z cytryną zaparzona.

Nie zdążyłem zadać pierwszego pytania, a Ryszard Sierszulski zaczyna opowiadać o kontuzji, która odmieniła jego życie. Zabrała uczestnictwo w igrzyskach olimpijskich i bezpośrednio przyczyniła się do wyjazdu zagranicę.

ZOBACZ WIDEO: "Trafiony, zatopiony". Nieprawdopodobna skuteczność mistrzyni olimpijskiej

W 1968 roku podczas meczu ligowego w Gdańsku, grał wtedy w barwach Legii Warszawa, coś gruchnęło w kręgosłupie. Upadł na ziemię, nie mógł chodzić.

Koledzy znosili go z boiska na noszach, a on trafił do szpitala wojskowego w stolicy. Tam spędził dwa miesiące. Lekarze orzekli, że ma kręgozmyk czwartego i piątego kręgu lędźwiowego, czyli stan, w którym jeden krąg przybliża się do przodu w stosunku do drugiego.

Siatkarz nie zgodził się na operację. Chciał bez tak inwazyjnej interwencji spróbować stanąć na nogi. Ćwiczył. Rehabilitował się. I wkrótce, wbrew przewidywaniom lekarzy, wrócił na parkiet.

Do reprezentacji Polski nie był już jednak powoływany. W 1970 roku wyemigrował do Francji.

Z prowincji na salony

W 1954 roku chłopak z Wielkopolski przyjechał do stolicy. Szybko się w niej zaaklimatyzował. Trafił do AWF-u Warszawa. W tym klubie grało kilku reprezentantów Polski. Początkujący siatkarz musiał się sporo nauczyć.

- Trenowałem rano z kobietami, a później z mężczyznami. Cholernie zależało mi, żeby być coraz lepszym - zdradza Sierszulski.

Po pół roku od przyjazdu do Warszawy został podstawowym zawodnikiem AWF-u.

Uprawianie sportu nie do końca podobało się jego mamie. Już gdy próbował swoich sił jako bramkarz w Podolinie, swojej rodzinnej miejscowości, krytykowała jego pasję.
- Wracałem cały umorusany, a ona pytała, co będę miał z tego sportu. Wolała, żebym został księgowym - wspomina.

Ale on nie bał się wyzwań. Gdy trafił do wojska, rozgrywał mecz z oficerami. Sam na sześciu. Wygrał, a z obozu wyjechał po dwóch dniach. Na pocieszenie zostawił żołnierzom… pół litra wódki.

"Sami praliśmy sobie skarpetki"

Sierszulski był atakującym z prawdziwego zdarzenia. Nie miało znaczenia, czy miał piłkę do skończenia ze skrzydeł, czy ze środka. Potrafił uderzać obiema rękoma, co wywoływało dezorientację u rywali.

Karierę reprezentacyjną wspomina jako udany i jednocześnie trudny okres w swoim życiu. Siatkówka nie była traktowana jako oficjalny zawód.

- Strojów biało-czerwonych nie można było zachować dla siebie, musieliśmy je oddawać. Dlatego zachowałem tak mało pamiątek po występach w meczowych koszulkach. Zawodnicy sami musieli prać sobie skarpetki - przyznaje Sierszulski.

Od PKOL-u siatkarze otrzymywali dwie-trzy koszulki, kiedy jechali na Zachód. Do tego po dwa dolary na zawodnika.

W turniejach, które kończyły się pierwszymi wielkimi sukcesami reprezentacji Polski, Sierszulski grał pierwsze skrzypce. Mowa o srebrnym medalu Pucharu Świata 1965 i brązie mistrzostw Europy 1967. Szczególnie ta druga impreza zapadła zawodnikowi w pamięć. Turniej rozgrywany w Stambule w znacznym stopniu przyczynił się do wywalczenia olimpijskiej kwalifikacji.

Niestety, z powodu kontuzji, marzenie o występie na igrzyskach nie mogło się spełnić.

Po wyleczeniu Sierszulski trafił do LZS-u Mazowsze. Przyjął tam rolę grającego trenera. Jego nowy zespół mierzył się z najlepszymi drużynami w kraju w memoriale gen. Skopieńki i okazał się najlepszy.

Wychowankiem byłego reprezentanta kraju był m.in. Ryszard Bosek. W późniejszych latach Bosek był jednym z najlepszych siatkarzy na świecie. W 1976 roku zdobył złoto olimpijskie.

47 lat na obczyźnie

W 1970 roku Ryszard opuścił Polskę i wyjechał do Francji. Już podczas gry w narodowych barwach wiele klubów proponowało mu zatrudnienie. Ostatecznie zdecydował się na angaż w Dunkierce.

W środę i sobotę zajmował się szkółką siatkarską, pracował także jako nauczyciel WF-u w liceum. Trenował też kobiety. Pod jego wodzą kadeci i juniorzy wygrywali mistrzostwa Północy Francji. W rozgrywkach ligowych był grającym trenerem.

Seniorską drużynę z Dunkierki zastał, gdy ta była w trzeciej lidze. Jak sam mówi, nie patrzył na wcześniejsze wyniki zespołu, lecz na to, by zdobyć pracę.

Przyjeżdżając do Dunkierki znał tylko trzy słowa po francusku. - Powiedziałem do moich podopiecznych wprost: "Ja was uczę siatkówki, wy mnie uczycie francuskiego". Język opanowywałem stopniowo, a po przyjeździe do Francji na nic nie czekałem i od razu wziąłem się do pracy - wspomina.

Trzy lata po osiedleniu się w Dunkierce Ryszard zdecydował się na diametralną zmianę. Prowadził kobiecą drużynę Grand Littoral, ale jednocześnie przyjął ofertę zatrudnienia w innym kraju. Został trenerem belgijskiego Rembert Torhout, mieszkając nadal we Francji. Dwa lub trzy razy w tygodniu dojeżdżał na treningi do Belgii. W pierwszym roku pracy wywalczył mistrzostwo kraju.

Szkoleniowcem zespołu z Torhout był przez trzy lata, po czym wrócił do starego systemu pracy w Dunkierce.

Przywiązywał uwagę szczególnie do treningu kondycyjno-fizycznego. Wykorzystywał do tego plażę w Dunkierce. Najpierw jego podopieczni biegali po piasku, by później przenosić się na wzniesienia. Był to typowy bieg przełajowy.

Często się zdarzało, że zawodników, których Sierszulski spotykał na zajęciach w liceum, widywał także w drużynie seniorskiej. Znał ich predyspozycje, wiedział, jak może ich ustawić na boisku. Niestety, ci najlepsi przenosili się do innych części kraju. Drużynę trzeba było budować od nowa. I to kilkukrotnie.

Zespół z Dunkierki. Ryszard Sierszulski stoi w górnym rzędzie (trzeci od prawej) Zespół z Dunkierki. Ryszard Sierszulski stoi w górnym rzędzie (trzeci od prawej)
Dunkierka najpierw grała w trzeciej lidze, później stopniowo awansowała aż do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale ostatecznie zespół osiadł w drugiej lidze. Ryszard Sierszulski był grającym trenerem do 2000 roku. Miał wtedy 65 lat. Co było sekretem długoletniej formy?

- Wszystko dzięki harowaniu na treningach za młodu. Żaden szkoleniowiec nie musiał mnie namawiać do uczęszczania na dodatkowe zajęcia - mówi.

Rodzinne tragedie

Świetnie ułożone życie pana Ryszarda zaczęło się kruszyć po śmierci jedynego dziecka - córki Iwony. To też miało wpływ na końcówkę kariery i jego dalsze losy. Z Iwony był dumny. Zdała maturę polską i francuską, podjęła studia medyczne i została lekarzem. Wcześniej świetnie grała w tenisa, lecz w przeciwieństwie do taty, nie zamierzała pójść sportową drogą.

Była cenioną lekarką. Naprzeciwko rodziców w Dunkierce miała własną klinikę zdrowotną.

Tragiczny w skutkach okazał się pobyt na Martynice w 2000 roku. Iwona łowiła ryby za pomocą harpuna. To była jej pasja. Podczas jednej z wypraw Iwona wpadła do wody. Utonęła. Do dziś nie wyjaśniono okoliczności zdarzenia.

Klinika córki widziana z okna domu wywoływała wspomnienia u rodziców. Dlatego wyjechali z Dunkierki na drugi koniec Francji.

Niedługo po córce, zmarła Barbara, żona pana Ryszarda. Sierszulski został na obczyźnie sam jak palec.

Nigdy nie jest za późno na szczęście

Po kilku latach od śmierci żony, los wreszcie się do niego uśmiechnął. Pan Ryszard poznał swoją drugą połowę. Aleksandra wyjechała do Francji, by pomóc bawić wnuczęta jednej z córek. Poznali się w 2010 roku dość przypadkowo, lecz szybko złapali wspólny język. W jednej z restauracji w Bordeaux odbyły się uroczyste zaręczyny.

W 2016 roku para wzięła ślub w Polsce, a rok później małżeństwo wspólnie zdecydowało, że wróci do kraju na stałe.

W trakcie podróży do ojczyzny zatrzymali się w Dunkierce. Podczas spaceru na plaży Sierszulskiego zaczepił jeden z jego byłych podopiecznych.

- Mąż poczuł się doceniony. Jego uczeń powiedział, że teraz jest w takim miejscu, jakim zawsze chciał być, a to wszystko dzięki trenerowi z lat szkolnych. Mówił, że wiele razy chciał podłożyć wykładowcy nogę, bo ten wymagał więcej i więcej. Teraz, z perspektywy czasu, docenia jego trud włożony rozwój zawodników - mówi Aleksandra Sierszulska.

W Polsce małżeństwo zamieszkało w Wymysłowie, rodzinnej miejscowości pani Aleksandry.

Powrót do ojczyzny to chwile radości i rozmów ze znajomymi po ponad pół wieku przerwy. W Warszawie Ryszard Sierszulski miał okazję spotkać się choćby z Edwardem Skorkiem, innym przed laty świetnym siatkarzem.

Przy AWF-ie zobaczył też magiczne, stare drzewo.

Jego magia polegała na tym, że w trakcie kariery w warszawskim klubie, zawodnik mógł na nim poćwiczyć technikę odbicia. Piłka odbita od drzewa wracała do niego tylko wtedy, gdy skierował ją idealnie prosto. W innym przypadku odbijała się na boki.

Dziś mimo 86 lat na karku, pan Ryszard zachwyca formą. Wielu młodszych mężczyzn może mu pozazdrościć.

Jak sam mówi, siatkówka dała mu bardzo wiele. Z tego sportu czerpie do dziś.

Dawid Franek, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Zuzanna Górecka: Na rozmowach indywidualnych każda z nas usłyszała, jaki jest jej plan

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×