Thomas Morgenstern: Najważniejsze to walczyć

Barbara Toczek
Barbara Toczek
Wspominał pan też nieco o Alexandrze Pointnerze. Czy była to odpowiedź na to, co on napisał o panu w swojej książce?

- Nie, to nie była żadna odpowiedź. Tak jak powiedziałem, to wyłącznie moje poglądy. Alexander Pointner jest świetnym trenerem, był nim przez wiele lat. W ostatnich dwóch, trzech latach było niestety coraz więcej komplikacji, ponieważ metody neurocoachingu, jakie zaczął wtedy stosować, nie były w stu procentach dla mnie. Dla mnie najważniejsze jest to, że kiedy pojawia się jakiś problem, muszę nad nim pracować, i to ciężko. Muszę znaleźć rozwiązanie, pójść na skocznię, skakać, a nie tylko patrzeć na to, co pozytywne i myśleć sobie "Jesteś dobry, jakoś to będzie". Potrzebuję faktów, kiedy coś nie działa, nie zdaje egzaminu, potrzebuję znaleźć sposób, żeby zaczęło funkcjonować.

Macie jeszcze jakiś kontakt ze sobą?

- Mały. Ale ostatnio widzieliśmy się na Kulm, i podczas Turnieju Czterech Skoczni też.

Jakie było to spotkanie?

- Hmm, normalne, było naprawdę normalnie.

Rozmawialiście?

- Tak. Alex był przez dziesięć lat trenerem reprezentacji. Ma ogromny wkład w moją karierę, w mój sukces. I nie ma między nami jakiegoś problemu. Bardzo go szanuję, lubię, ale nie muszę rozumieć i akceptować każdej metody treningowej, albo uważać ją za dobrą.

Oprócz Alexandra Pointnera miał pan możliwość pracowania z innymi bardzo cenionymi trenerami, jak na przykład Tonim Innauerem, który ponoć odkrył pański talent, czy Hannu Lepistoe, którego kiedyś nazwał pan chyba nawet najlepszym trenerem na świecie. Jak pan wspomina tamte czasy?

- Kiedy byłem mały, Toni Innauer organizował zawody na wzór obecnego Goldi Cup. Tyle tylko, że wtedy nie tylko skakano na nartach, ale można też było spróbować biegów albo narciarstwa alpejskiego. Ja oczywiście brałem w tym udział, skakanie na skoczni sprawiało mi ogromną radość i potem pojechałem do Villach, tam powstał taki kompleks skoczni w 1996 roku i wtedy zacząłem skakać.

A Hannu?

- Mam o nim bardzo dobre zdanie. On był moim pierwszym trenerem, był dla mnie jak ojciec. Pokazał mi wiele dróg, zawsze mnie chronił.

Co z pańskiego punktu widzenia uczy bardziej? Zwycięstwo czy porażka?

- Więcej uczymy się oczywiście z porażek. Tak, z porażki trzeba umieć się podnieść. Trzeba na nowo znaleźć swoją drogę. Wszędzie tak jest. W "normalnej" pracy też. Zawsze trzeba szukać jakichś otwartych drzwi, iść w odpowiednim kierunku, rozwijać się, zdobywać doświadczenie. Zdobywanie doświadczenie to jest chyba najważniejsza rzecz w życiu. Trzeba dzień w dzień starać się, rozwijać, być otwartym na to "nowe", które ma dopiero przyjść. Takiego podejścia trzeba się już nauczyć i zaakceptować. W konkretnej sytuacji jest to trudne, ale z czasem sprawia, że jesteśmy silniejsi, zdobywamy pewność siebie, a dzięki temu żyję się łatwiej.

Skąd w panu tyle tej siły?

- Nauczyłem się jej (śmiech). Nauczyłem się jej, właśnie poprzez różne doświadczenia.

Jeżeli przyszedłby do pana siedmiolatek, który właśnie zaczyna skakać na nartach, i zapytał o przepis na sukces w sporcie, co by pan odpowiedział?

- Mam drugie motto: Kto walczy, może być przegranym, ale kto nie walczy, już jest przegrany. Mam to nawet napisane na ścianie siłowni w moim domu (śmiech). Walczyć - to jest zawsze najważniejsze. Nie ma żadnej recepty na sukces, która powie, trzeba teraz to, to, to i to zrobić. Najważniejsze jest nastawienie, potem motywacja i gotowość, żeby dać z siebie wszystko. Kiedy już ma się te czynniki, sukces przyjdzie, na pewno. Warto jednak pamiętać, że trzeba będzie też zrezygnować z wielu rzeczy. Czas skoczka, albo ogólnie sportowca, jest krótki. Dziesięć, może piętnaście lat i koniec, ale w tym czasie trzeba dać z siebie wszystko, i wiedzieć, że zawsze jest ta tendencja, "góra - dół, góra - dół".  Musisz być twardy, walczyć. To, czy się uda dostać na sam szczyt, to też oczywiście kwestia szczęścia. Sukces to taki cały system czynników.

Wiara też pomaga? Pytam w nawiązaniu do fragmentu, w którym opisuje pan wzruszającą wizytę w kościele.

-Wiara, hm… Kiedy człowiek nagle znajduje się w takiej sytuacji, wtedy zaczyna się wierzyć w wiele rzeczy. Szuka się pomocy. Gdy teraz porównuję na przykład mój upadek z upadkiem Lukasa Muellera, który miał miejsce w ostatnim tygodniu, czy przed dwoma tygodniami, to wtedy myślę sobie, że powinienem być każdego dnia wdzięczny za to, że mogę się obudzić, wstać, i mogę tylko dziękować, że jestem teraz taki, jaki jestem. Za to, że wszystko jest w porządku, że jestem zdrowy, że mogę się ruszać i przede wszystkim jestem wdzięczny, że dostałem drugą szansę.

Wspomniał pan o Lukasie Muellerze. To pana dobry kolega, prawda?

- Lukas pochodzi z tego samego regionu co ja, ze Spittal. Znam go odkąd był małym dzieckiem, potem młodym chłopakiem. Trenowałem z nim dużo jeszcze jak byliśmy dziećmi, wtedy było to narciarstwo alpejskie. On zawsze powtarzał, ze jestem przyczyną, dla której zaczął skakać. Ja go do tego zainspirowałem, a on teraz leży w szpitalu, albo będzie siedział na wózku. Trudno to zaakceptować, ale mam nadzieję, że wkrótce znów stanie na nogi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×