Maciej Kot: Może sędziowie nie są do końca czujni

Maciej Kot, obecnie 6. zawodnik PŚ, w wywiadzie dla WP SportoweFakty odniósł się do ostatnich kontrowersji wokół not sędziowskich. Opowiedział też o tym, od kogo nauczył się cierpliwości.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
PAP / PAP/Grzegorz Momot
WP SportoweFakty: W sobotę po raz pierwszy w historii PŚ wygraliście konkurs drużynowy i to w dodatku w Niemczech - w kraju, który jest potęgą w skokach narciarskich. Słuchanie Mazurka Dąbrowskiego na podium było zatem dla was szczególne?

Maciej Kot: - Zwycięstwo na skoczni jednych z naszych najgroźniejszych przeciwników w Pucharze Świata zawsze smakuje dobrze. Oczywiście radość byłaby jeszcze większa, gdybyśmy ten sukces osiągnęli w Polsce, przed własnymi kibicami. Najważniejsze jest jednak to, że wygraliśmy po bardzo dobrych skokach. Pokazaliśmy rywalom, iż jesteśmy mocni, a na tym też nam zależało.

Mamy przed oczyma obrazek z soboty - ekspresyjna wasza radość po kolejnych dalekich skokach, a w gnieździe trenerskim spokój i opanowanie Stefana Horngachera. Jego zachowanie bardzo pozytywnie wpływa na was. Zgadza się pan z taką tezą?

- Zdecydowanie tak. Osobiście mi się bardzo podoba tak postawa naszego szkoleniowca. Teoretycznie wydaje się ona pozbawiona emocji. W praktyce Stefan przeżywa jednak każdy konkurs, ale w momentach próby potrafi zachować chłodną głowę, szybko analizuje skoki i wyciąga z nich właściwe wnioski. Wyniki nie są dla niego sprawą najważniejszą. Przede wszystkim liczy się jakość skoku.

ZOBACZ WIDEO: Szczere słowa Wojciecha Fortuny: nie uniosłem ciężaru popularności

- Po sobotniej drużynówce trener zwrócił się do nas tymi słowami: "Ok, cieszmy się z wyniku, ale musimy zejść na ziemię. Co się stało? Wygraliśmy, ale to tylko jeden konkurs, a przed nami daleka droga do Planicy. W niedzielę kolejne zawody, przed nami regeneracja i czas na realizację następnych celów". Właśnie chłodna analiza i odebranie takiego rezultatu jako coś codziennego daje nam siłę.

Czy przez stratę dwa razy z rzędu podium, które było tak blisko, może zabraknąć panu cierpliwości?

- Na razie cierpliwości mam dużo. Przede wszystkim łatwiej jest czekać na to pierwsze podium, gdy skacze na poziomie ścisłej czołówki. Na pewno trudniej byłoby, gdybym osiągał słabe wyniki. Na razie realizuję jednak plan, który założyłem sobie przed sezonem. Od początku jestem blisko najlepszych, zadomowiłem się w czołowej dziesiątce Pucharu Świata i teraz można łatwiej myśleć o ataku na czołową trójkę w konkursie.

- Co prawda, i w Kuusamo, i w Klingenthal, wydawało się po pierwszych seriach, że to podium jest już pewne. W skokach nie można mieć jednak takiej pewności. Trzeba zatem pamiętać o cierpliwości. Takową mam, m. in. dzięki Stefanowi Horngacherowi, i ze spokojem czekam na następne zawody.

Po niedzielnej wiktorii liderem PŚ jest Domen Prevc. 17-latek skacze bardzo agresywnie. Wielu ekspertów obawia się o jego dalsze losy na skoczni. Czy pan jako zawodnik podziela tę opinię, że skoki młodego Słoweńca są niebezpieczne?

- Tak. Uważam, że ten jego styl będzie jednak zdawał egzamin tylko do czasu. Wielu młodych zawodników, którzy masę ciała mają niewielką, tak właśnie skacze. Jeśli chodzi o lot, w tej chwili tak jak Domen skacze tylko Jakub Janda, a jeśli chodzi o odbicie, to brat Słoweńca Peter. Przed trenerami trudne zadanie, aby utrzymać formę Domena, gdy jeszcze urośnie i przybierze na masie.

- Należy także zwrócić uwagę na nierówną formę lidera. Inauguracja zwycięska, ale drugi konkurs już nieudany. W sobotniej drużynówce Domen także nie zachwycał, by dzień później już wygrać. Na pewno jego forma jest trochę uzależniona od warunków. Przy mocniejszym wietrze w plecy taki styl skakania, jaki pokazuje obecnie Słoweniec, już nie do końca sprawdza się.

W Klingenthal panowały idealne warunki do skakania. W drugiej serii niedzielnego konkursu pan i Kamil Stoch mieliście dodane jednak nieco więcej punktów niż ostatecznie czołowa trójka Domen Prevc, Daniel Andre Tande i Stefan Kraft. Podczas lotu rzeczywiście czuliście, że wiatr trochę dociska was do zeskoku?

- Było to odczuwalne. Po drugim skoku rozmawiałem z Kamilem, który zapytał mnie, czy odczuwałem jak na dole skoczni mnie ssało do zeskoku? Odpowiedziałem, że czułem. Mimo błędu, który popełniłem, myślałem iż odlecę dalej, a tymczasem musiałem lądować wcześniej. Różnica w dodawanych punktach za wiatr była niewielka, ale czasami to też ma znaczenie. Punkty nie do końca rekompensują warunki, ale podkreślę, że to nie zdecydowało o moim ostatecznym miejscu w tych zawodach. Gdybym skoczył tak jak w pierwszej serii, to mimo mocniejszych ruchów powietrza w plecy, uzyskałbym wystarczającą odległość do wygrania konkursu.

Pojawiły się głosy, że w Klingenthal miał pan problemy z zachowaniem równowagi podczas dojazdu do progu.

- Często jest tak, że np. treningi poza skocznią są mocniejsze i wówczas ciało jest mniej elastyczne. Właśnie takie niuanse mogą lekko zmienić czucie w pozycji dojazdowej. Wpływa na to też słabszy dzień skoczka, czy np. temperatura powietrza, która oddziałuje na kombinezon. Dążymy do tego, by pozycja była idealna. Nie jest to jednak proste. Mimo wszystko nawet z małymi błędami na dojeździe można daleko skakać, co najlepiej pokazały właśnie zmagania w Klingenthal. Uważam, że w Lillehammer zrobię znów krok do przodu jeśli chodzi o sylwetkę na dojeździe i tam nie będzie już z tym problemów.

Po sobotnim konkursie drużynowym w WP SportoweFakty sporo miejsca poświęciliśmy na kontrowersyjne noty po pierwszym skoku dla Markusa Eisenbichlera. Niemiec, mimo że wylądował telemarkiem, jeszcze przed linią do której oceniany jest styl mocno się zachwiał, a dostał noty średnio po 18 punktów. Jakby pan odniósł się do takich, nie po raz pierwszy w tym sezonie, kontrowersyjnych ocen?

- Przede wszystkim sędziowie podchodzą do tego różnie. Zwróćmy uwagę, że w Kuusamo Aleksander Zniszczoł upadł już za linią, a dostał bardzo niskie noty. Z kolei, tak jak pan wspomniał, w sobotę u Markusa Eisenbichlera problemy na odjeździe było widać, ale nie znalazły one odzwierciedlenia w notach. Szczerze mówiąc nie potrafię powiedzieć, z czego to wynika. Być może sędziowie nie są do końca czujni i nie patrzą do końca skoku, przez co umykają im czasami błędy zawodników. Powinno być to bardziej ujednolicone - albo odejmujemy za kłopoty na odjeździe, albo nie odejmujemy.

W Kuusamo i Klingenthal zawody przeprowadzono bardzo sprawnie. Słaby wiatr ułatwił regularne puszczanie zawodników, ale do konkursów bardzo dobrze była dobierana również belka startowa. W związku z tym Borek Sedlak, nowy asystent dyrektora PŚ dobrze wywiązuje się ze swojej roli?

- Rzeczywiście pod względem belek podczas obu weekendów było bardzo dobrze. Oczywiście na treningach rotowano nimi, ale od tego są serie próbne. W konkursach dobierano już właściwy numer rozbiegu i to świetna wiadomość dla skoczków i kibiców. Zawody są bardziej przejrzyste oraz sprawiedliwe. W tym miejscu warto pochwalić właśnie Borka Sedlaka, który spisuje się świetnie. Pamiętajmy jednak, że to zasługa nie tylko Czecha. Całe jury podejmuje decyzje o rozbiegu. Być może odbyło się zebranie osób odpowiadających za przeprowadzenie zawodów, by w stosunku do poprzednich sezonów mniej rotować długością najazdu.

Rozmawiał Szymon Łożyński

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy Maciej Kot przynajmniej w jednym konkursie PŚ w Lillehammer stanie na podium?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×