Stefan Horngacher dla WP SportoweFakty: Szczęścia w tym sezonie nie mieliśmy

O sprytnym zabiegu w pierwszej serii konkursu drużynowego, powodach, dla których nasi zawodnicy skaczą w takiej, a nie innej kolejności i o tym, jak zbudować silne zaplecze kadry A rozmawiamy z trenerem naszych skoczków, Stefanem Horngacherem.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
PAP / Grzegorz Momot

WP Sportowefakty: Dzięki pana decyzji o obniżeniu belki startowej dla Piotra Żyły przed jego pierwszym skokiem prowadziliśmy w konkursie drużynowym od samego początku. To był sprytny, ale i ryzykowny ruch. Dlaczego się pan na niego zdecydował?

Stefan Horngacher: Widziałem, że seria próbna zaczęła się od belki numer 9 lub 8, jury zdecydowało jednak, że zawody zaczną się z 10. Według mnie prędkości na progu, które osiągali skoczkowie, były za duże. Markus Eisenbichler i Michael Hayboeck skoczyli bardzo daleko, więc pomyślałem, że może warto nacisnąć przycisk i obniżyć belkę. To zawsze jest ryzykowne, ponieważ zawodnik musi osiągnąć co najmniej 95 procent rozmiaru skoczni, żeby dostać bonifikatę za obniżony rozbieg. Ale ja wiedziałem, że Piotrek jest w dobrej formie. Skoczył daleko i dzięki temu już na starcie zyskaliśmy małą przewagę. Myślę, że to była dobra decyzja. Przyznaję jednak, że nie jest łatwo nacisnąć ten przycisk i obniżyć rozbieg. Trener powinien naprawdę szybko rozważyć wszelkie za i przeciw.

Znani komentatorzy, chociażby Martin Schmitt, szybko zaczęli mówić, że Polacy skakali w swojej lidze, a reszta walczyła o drugie miejsce. Schmitt stwierdził, że dla niego walka o złoto skończyła się już po skoku Macieja Kota w pierwszej serii.

- W pierwszej serii na pewno tak było. W stabilnych, sprawiedliwych warunkach, niemal bez wiatru, daliśmy pokaz pięknego skakania. Ważna była każda próba. Dawid Kubacki oddał w Lahti wiele dobrych skoków, ale ten pierwszy w konkursie drużynowym był chyba jego najlepszym na tych mistrzostwach. Zostawił najlepszy skok na właściwy czas.

Dawid spisał się świetnie, ale w pierwszej kolejce to Maciej Kot najmocniej "skopał tyłki" rywalom w swojej grupie.

- No tak, to był "bomba" skok. Bardzo, bardzo dobry.

Fachowcy przypisali wam złoto już po czterech skokach, dla pana nerwy skończyły się chyba znacznie później?

- Z zewnątrz łatwo wystawiać szybko oceny. Gdy jesteś na wieży trenerskiej, denerwujesz się do ostatniego skoczka. Gdy pojawia się wiatr, natychmiast rośnie niepewność i tak było w drugiej serii: Eisenbichler skoczył daleko, Piotrek Żyła dobrze, ale nie na tyle, żeby być spokojnym. Zawody miały nagłe zwroty. Niemcy odpadli, Norwegia najpierw poniosła duże straty, a potem wróciła na podium. Dopiero przy naszym prowadzeniu z przewagą 20-25 punktów przed ostatnią serią byłem pewien, że Kamilowi tyle wystarczy.

Zobacz wideo: Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy

Jak ustala pan kolejność skoczków w konkursie drużynowym? Dlaczego zwykle zaczyna Żyła, potem jest Kubacki, Kot, a na końcu Stoch? Może to wydaje się oczywiste, ale proszę powiedzieć, jak pan na to patrzy.

- Zawsze zaczynamy od Piotra, gdyż on po prostu gwarantuje nam mocny początek, a w konkursie drużynowym dobre otwarcie się liczy. Kolejność w drugiej grupie tym razem zmieniliśmy, zwykle skakał w niej Maciej, tym razem Dawid. Zadecydowaliśmy o tym dzień przed zawodami, ale do tej zmiany nie przywiązywałbym wielkiej wagi. W końcu i tak najważniejsze pozostają dobre skoki, niezależnie od kolejności.

Czy zgodzi się pan, że Dawid Kubacki i Piotr Żyła to skoczkowie, którzy więcej dają z siebie w konkursach drużynowych, niż w zawodach indywidualnych?

- Nie, tak nie jest. Zawsze skaczą na sto procent. Może jest im trochę łatwiej, kiedy startują w drużynie, ale dają z siebie wszystko niezależnie od tego, w jakiego rodzaju zawodach biorą udział.

Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner stwierdził, że kolejny rok będzie jeszcze lepszy. Zgadza się pan?

- Ja też jestem zawsze optymistą. Mistrzostwa świata to nie jest koniec naszej drogi. Wciąż jest wiele do zrobienia, wiele rzeczy możemy robić lepiej i o to będziemy się starać. Wszyscy wiemy jednak, że w skokach nie ma gwarancji stałych sukcesów.

Co trzeba zrobić, by powtórzyć sukces z Lahti za rok, na igrzyskach w Pjongczang?

- Do startu olimpijskiego jest jeszcze dużo czasu, wiele treningów, wiele zmian w sprzęcie, więc nie myślę wiele o Pjongczang. Jeszcze na to za wcześnie.

Jak procentowo określiłby pan znaczenie dla sukcesu w tej pracy takich elementów jak taktyka, sprzęt, ciężka harówka i szczęście?

- Szczęścia to my w tym sezonie za bardzo nie mieliśmy. Wiele razy moi zawodnicy musieli skakać w złych warunkach. Na szczęście jednak nie zwracam uwagi. Albo robimy coś dobrze, albo nie i ja tak na to patrzę. Najważniejsze jest to, że utrzymujemy się na bardzo wysokim poziomie. Musimy pracować wspólnie i zachować dyscyplinę wewnątrz zespołu.

Teraz jest wielka radość ze złotego medalu w drużynie i znakomitych występów polskich skoczków w każdym kolejnym konkursie, ale nie możemy zapominać przy tym o tym, jak wyglądają nasze skoki narciarskie z szerszej perspektywy. Kadra A jest bardzo silna, ale dalej tak dobrze już nie jest. Choćby Aleksander Zniszczoł, Klemens Murańka i Jakub Wolny niedawno zdobywali medale mistrzostw świata juniorów, a teraz na skoczni ogromnie się męczą. Z kolei młodsi od nich zawodnicy nie wykazują takiego talentu. Ma pan plan, jak powiększyć grono mocnych zawodników, jak zapewnić wsparcie i konkurencję tej grupie, którą pan ma?

- Nie zgadzam się, że brakuje zdolnej młodzieży. Mamy naprawdę dobrych juniorów, jak chociażby Pawła Wąska. Drużyna była blisko medalu na ostatnich mistrzostwach świata juniorów i wykonuje bardzo dobrą pracę. Przyznaję natomiast rację, że są pewne problemy z kadrą B, z wymienionymi przez pana chłopakami. Zbadamy dlaczego i postaramy się opracować dla nich lepszy system pracy na kolejny sezon. Wiele zależy jednak od samych zawodników. Muszą być profesjonalistami, chcieć się rozwijać, a oni być może nie zawsze pokazują pełen profesjonalizm. Trzeba o tym porozmawiać z samymi skoczkami i z ich trenerami, i znaleźć sposób, żeby zbudować silniejsze zaplecze kadry A.

Na zmarnowanie takich talentów, jak Zniszczoł, Murańka i Wolny nie możemy sobie pozwolić. Przecież oni jeszcze w swojej grupie wiekowej wygrywali ze Stefanem Kraftem, Andreasem Wellingerem, czy Danielem-Andre Tande. Może pan zapewnić, że uda się ich przywrócić na wysoki poziom?

- To prawda, tych zawodników nie możemy stracić. Mają naprawdę duże możliwości, a naszym zadaniem jest im pomóc. Spróbujemy wszystkiego, ale potrzebujemy czasu. Dla przykładu, Wolny półtora roku temu doznał poważnej kontuzji kolana, długo nie trenował i musi dostać czas, żeby wrócić do formy. Severin Freund miał podobny uraz i kiedy wrócił nie było tak, że wygrywał i dominował. Freund jest tu dobrym przykładem - był mistrzem świata juniorów w drużynie, ale kiedy zaczął skakać z seniorami, szło mu kiepsko. Z każdym rokiem stawał się jednak coraz lepszy, potrzebował czterech, pięciu lat, żeby stać się skoczkiem na miarę końcowego zwycięstwa w Pucharze Świata. Przed naszymi młodymi zawodnikami też jest długa i trudna droga, ale jeśli podejmą wyzwanie i będą walczyć o to, żeby stać się dobrymi zawodnikami, to się nimi staną.

Rozmawiał w Vierumäki - Grzegorz Wojnarowski

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy złoty medal polskiej drużyny w Lahti to największy sukces w historii naszych skoków narciarskich?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×