Krzysztof Leśniak. Pasja, która przekracza bariery
Pasja wymaga od Krzysztofa Leśniaka mnóstwa czasu i energii. Pochłania też niemało pieniędzy. Ale to nieważne, bo skoki narciarskie to niemal całe jego życie. Nawet teraz, w wieku 28 lat.
"Hopki" na osiedlu
Zaczął późno, mając 16 lat. Na osiedlu w podkrakowskiej Skawinie budował "hopki" ze śniegu. Pomagał mu przyjaciel, też pasjonat skoków. Zainspirowani sukcesami Adama Małysza pobijali kolejne rekordy na osiedlowych "skoczniach". - Czasami udało się osiągnąć nawet granicę ośmiu metrów. Najpierw jednak trzeba było trafić w "hopkę". To nie było łatwe, bo nie zawsze udało się ulepić tory najazdowe. Ale narty, zwykłe - nieprzystosowane do skoków, smarowaliśmy różnymi smarami - zwiększaliśmy prędkości najazdowe - wspomina Krzysztof Leśniak. Chłopaki trenowali nawet na lekcjach WF. Bez nart, na sucho. Skakali z niewielkich wzniesień na płaski grunt.
Po kilku miesiącach ich drogi rozeszły się. Krzysztof chciał zrobić krok w stronę skoczni. Tych prawdziwych.
Dzisiaj 28-latek trenuje w tym samym klubie. Ćwiczy na siłowni trzy razy w tygodniu. Na nartach skacze, w miarę możliwości, co siedem dni. Skocznie dla dzieci zamienił na większe obiekty - K60, K70, K85. - Zdarzało się skakać na Średniej Krokwi w Zakopanem. Miałem jednak problemy z pozycją najazdową, a przez to w powietrzu trudno jest utrzymać stabilność. Ale niedługo znowu spróbuję. Marzę o treningach na Wielkiej Krokwi [K120 - przyp. red.].
28-latek najbardziej dumny jest ze swojego sukcesu na zawodach w Gilowicach. Rozegrano trzy konkursy w różnych miesiącach, wyniki zsumowano. Leśniak wygrał też w Goleszowie na Memoriale Leopolda i Władysława Tajnerów. - To było wielkie przeżycie. Pokonałem nawet zawodników, którzy trenują regularnie na co dzień. Gratulacje odebrałem z rąk Apoloniusza Tajnera, prezesa Polskiego Związku Narciarskiego.
Ewenement na skalę kraju
28-latek na co dzień pracuje na stacji paliw w Skawinie. Sporą część wypłaty przeznacza na skoki, ale, jak zaznacza, nie jest to tak droga dyscyplina, jak mogłoby się wydawać. - Sprzęt w dalszym ciągu mogę kupić w klubie. Używany, więc nie jest drogi. Najgorsze są dojazdy.
Skakać jak Noriaki
Idolem dla skoczka ze Skawiny jest Noriaki Kasai. Zapytany o to, kiedy zamierza kończyć swoją przygodę ze skokami, odpowiada szybko: - Nie myślę o tym. Cieszę się, że jestem coraz lepszy. Małymi krokami, ale jednak - idę w dobrym kierunku. Nie składam broni. Nie poddam się. Wciąż będę startować w zawodach i uczestniczyć w treningach. Moje marzenie jest takie, żeby zakończyć karierę w zdrowiu, na wzniosłych osiągnięciach. Jeśli Kasai może tak długo skakać, dlaczego ja miałbym nie móc? Oczywiście nie na takim poziomie, ale są też zawody weteranów, w których kiedyś chciałbym wziąć udział. Jeszcze mam dużo do zrobienia. Wiem, że dla wielu osób stałem się inspiracją. Tego typu zawodnikiem jestem chyba jedynym w Polsce.
- Trzeba robić swoje, nawet wtedy, kiedy nie wszystko wychodzi. Pasje i wyzwania niosą ze sobą wyżyny, ale też trudne chwile. Jeśli jest wsparcie ze strony bliskich, kryzys nie może cię złamać. On mija. A powroty zawsze są na wyższym poziomie. Cierpliwość popłaca.
22 lutego na świat przyszedł syn Krzysztofa. - Jestem bardzo za tym, aby mój syn uprawiał skoki. Oczywiście, tylko jeśli będzie tego chcieć, nic na siłę. Ale miło byłoby zarazić go tym sportem. Jeśli tylko będzie mieć odpowiednie warunki i duże samozaparcie, może być zawodnikiem na wysokim poziomie. Ja jestem otwarty, mogę z nim jeździć na treningi. A jak będzie trzeba - poskaczemy razem!
Dawid Góra
Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)