Mijają trzy lata od upadku Lukasa Muellera na Kulm. Austriak wciąż śni o lotach narciarskich

Barbara Toczek
Barbara Toczek
Po trzech latach od wypadku Mueller nie ma już złudzeń: resztę życia spędzi na wózku, ale nie ma zamiaru robić z tego tragedii. - Jestem teraz w sytuacji, w której nie tylko chcę się poddawać terapii i rehabilitacji, ale w której znów chcę "żyć" - mówi. Nie są to słowa bez pokrycia. Austriak gra w drużynie rugbystów poruszających się na wózku, jest zaangażowany w firmie Manner, a oprócz tego działa na własny rachunek jako doradca majątkowy. Przy okazji wymienia też kilka innych zawodów, które, w razie czego, mógłby wykonywać.

Wraz z Thomasem Morgensternem startuje także w charytatywnym biegu Wings For Life World Run, z którego dochód przeznaczony jest na prowadzenie badań nad urazami rdzenia kręgowego. - Oczywiście nie jestem jeszcze w stanie wieść normalnego, codziennego życia, ale to jest z pewnością mój cel - dodaje.

Marzenia, jakie ma teraz skoczek, dają do myślenia i przypominają, że gdyby ludzie rzadziej ograniczali pole widzenia do czubka własnego nosa, tym, którzy nie są w pełni sprawni, żyłoby się łatwiej. Wtedy odpowiednie przystosowanie szeroko rozumianej infrastruktury pewnie nie musiałoby być ich życzeniem.

- Marzeń jest kilka… Chcę mieć na tyle stabilny stan zdrowia, by możliwe było stanie i chodzenie o kulach. Przy trudnych warunkach wciąż jeszcze mam problemy z utrzymaniem się na nogach. Na przykład gdy jest zimno lub gdy jest śliskie podłoże.
Poza tym życzyłbym sobie, aby zdrowi ludzi zastanowili się czasem nad likwidowaniem barier. Mam na myśli chodniki, hotele, publiczne toalety - uważam, że usuwanie wszelkich przeszkód byłoby dobre dla wszystkich. Chodzi mi także o te elementy, które są utrudnieniem dla matek z dziećmi lub z wózkami dziecięcymi - tłumaczy.

Gdyby nie skoki narciarskie, Lukas Mueller byłby dziś pewnie zdrowym 27-latkiem, przed którym świat rozwijałby wachlarz nieskończonych możliwości. W końcu upadek na Kulm nie jest jego pierwszym. Sygnał ostrzegawczy dostał już przecież dwa lata wcześniej. Nie ustał wtedy treningowego skoku w Bischofshofen i przewracając się, złamał obojczyk. Mimo tych negatywnych wydarzeń, sport, w którym zakochał się jako dziecko, jest dla niego niezmiennie ważny.

- Oczywiście, że śledzę zawody. Przez prawie 12 lat była to część mojego codziennego życia. Jasne, że czasem sprawia mi to ból, przy czym słowem, które to lepiej opisuje, byłoby raczej "melancholia" i "smutek", bo w końcu nie jestem robotem. Ochota, by skakać na nartach, wciąż jest, tak jak wcześniej. Od czasu do czasu w nocy śnię o skakaniu.

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×