15 godzin walki i taki finisz! Ten mecz oczarował całą Wielką Brytanię

Steven Davis osiągnął w snookerze wszystko, ale najbardziej z całej kariery pamięta mecz, który przegrał, i to mimo prowadzenia 8-0. Jego starcie z Dennisem Taylorem w finale mistrzostw świata 1985 roku to najsłynniejszy mecz w historii tego sportu.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Dan Mullan /Getty Images Getty Images / Dan Mullan /Getty Images

"Mogę to wbić!" - pomyślał Steve Davis, gdy jego rywal nie wykorzystał dobrej okazji do zakończenia finału mistrzostw świata i zdobycia tytułu. Piętnasta godzina decydującego meczu dobiegała własnie końca. Taylor, rubaszny Irlandczyk o wyglądzie safandułowatego nauczyciela, w ogromnych, komicznych okularach na nosie, właśnie spartaczył najważniejsze, jak wtedy mu się wydawało, uderzenie swojego życia i ofiarował szansę przeciwnikowi.

Davis, najlepszy z najlepszych, rudowłosy automat do wbijania kolorowych bil, mimo młodego wieku już trzykrotny triumfator mistrzostw, miał przed sobą dość proste zadanie. Czarna bila stanęła niedaleko lewej dolnej kieszeni, wystarczyło lekko ją ściąć i zabrać ze sobą okazały puchar po raz czwarty. Jednak już kilka kroków, jakie 27-letni Anglik wykonał podchodząc do stołu, uświadomiło mu, że nie jest dobrze. Jego ciało było jak sparaliżowane.

"Cokolwiek zrobisz, nie uderz czarnej zbyt grubo" - powtarzał sobie Davis. "Nie uderz jej grubo, nie uderz grubo, nie uderz grubo". Uderzył za cienko, chybił. Taylor, który był przekonany, że obrońca tytułu nie pozwoli mu wrócić do stołu, tym razem wykorzystał prezent i w geście triumfu uniósł w górę snookerowy kij.

Był poniedziałek, 29 kwietnia 1985 roku, dziewiętnaście minut po północy. I właśnie zakończył się najsłynniejszy mecz snookera w historii, a zarazem jeden z najbardziej niezwykłych pojedynków o tytuł mistrza świata w całej historii sportu w ogóle. Pojedynek, który dziennik "Daily Mail" uznał za ikonę lat 80. w takim samym stopniu jak zespół "Duran Duran", yuppie, futbolowe chuligaństwo i walka Margaret Thatcher ze związkami zawodowymi.

Droga pod brytyjskie strzechy

Połowa lat 80. to w Wielkiej Brytanii szczyt popularności snookera. Najlepsi zawodnicy tamtego okresu jak Davis, Alex Higgins, Jimmy White czy Ray Reardon, byli prawdziwymi gwiazdami - Brytyjczycy często czytali o nich w kolorowej prasie (zwłaszcza o Higginsie i White'cie), a dzięki programowi "Pot Black" regularnie oglądali ich w telewizji. To był czas, gdy eleganccy panowie w kamizelkach i z muszkami pod szyją przegrywali wśród robotników z doków, górników czy gospodyń domowych tylko z piłkarzami.

Jeszcze półtorej dekady wcześniej snooker był dyscypliną niszową, sportem, którym interesowali się nieliczni pasjonaci. Siła telewizji była wtedy jednak ogromna, a specjaliści od wbijania czerwonych, czarnych i różowych bil mieli trochę szczęścia. To właśnie ich wybrała BBC do pochwalenia się nową technologią - transmisjami w kolorze. Pierwsza edycja "Pot Black" ruszyła w 1969 roku.

Anglicy pokochali ten dynamiczny, pełen emocji program, w którym snookerzyści pokazywali nie tylko precyzję, inteligencję i przebiegłość, ale też dowcip i talent do zabawiania publiczności. Rok po roku coraz więcej osób wiedziało, co to jest odstawna, ile wynosi brejk maksymalny i w jakiej kolejności należy wbijać bile kolorowe.

I tak dochodzimy do momentu, w którym snooker stał się rozrywką dla mas. Sportem tak popularnym jak skoki narciarskie w Polsce w czasach największych triumfów Adama Małysza. Davis, Higgins, Tony Knowles czy Dennis Taylor byli dla poddanych Elżbiety II jak dla nas Małysz, Martin Schmitt, Sven Hannawald czy Janne Ahonen. Znał ich niemal każdy, nawet, jeśli specjalnie się tematem nie interesował.

W tamtym okresie snooker oferował wielu ludziom to, co przestała im dawać piłka nożna - miło spędzony czas. Angielski futbol niszczyło wówczas chuligaństwo, normalni ludzie mieli dość smutnych, nieraz tragicznych wiadomości (miesiąc po finale Davis - Taylor miała miejsce tragedia na Heysel) i zieleń piłkarskiej murawy zamienili na bardziej relaksujące, też zielone, sukno snookerowego stołu. I wtedy, w apogeum popularności, wydarzył się najpiękniejszy, najbardziej niezwykły i najbardziej emocjonujący finał w historii mistrzostw świata w snookerze.

Steven Davis i Dennis Taylor/BBC2 Steven Davis i Dennis Taylor/BBC2

Dominator kontra ulubieniec kibiców

Długo, naprawdę długo nic nie wskazywało na to, że turniej z 1985 roku zostanie zapamiętany na zawsze, a Anglicy, Irlandczycy, Walijczycy i Szkoci, którzy dziś mają czterdzieści i więcej lat, będą bardzo dobrze znali odpowiedź na pytanie: Gdzie byłeś i co robiłeś, gdy Steve Davis i Dennis Taylor rozgrywali ostatniego frejma finału? Turniej był po prostu nudny. Brakowało dramatycznych spotkań, niemal w komplecie wygrywali faworyci. Davis, numer 1 światowego rankingu, triumfator z 1981, 1983 i 1984 roku, pewnie zmierzał po czwarty w karierze tytuł.

Jedyną nadzieją tych, którzy lubią niespodzianki, był Taylor. Reprezentant Irlandii Północnej miał wtedy już 36 lat, nigdy wcześniej nie był mistrzem świata, a do finału dotarł tylko raz, w 1979 roku. Wtedy był faworytem, ale sensacyjnie uległ Walijczykowi Terry'emu Griffithsowi, listonoszowi, górnikowi i kierowcy autobusu, który tuż przed mistrzostwami przeszedł na zawodowstwo.

Sześć lat później Taylor szedł przez turniej jak burza, w ćwierćfinale rozbił turniejową "trójkę" Cliffa Thorburna 13-5, a w walce o finał rozbił 16-5 rozstawionego z dwójką Knowlesa.

27 kwietnia 1985 roku Taylor przystąpił do finałowego pojedynku z Davisem. Murowanym faworytem był Anglik. Rudowłosy 27-latek o wyglądzie wyniosłego kujona, który zawsze dostaje najlepsze oceny i co gorsza nie daje ściągać, od kilku lat dominował w światowym snookerze. Każda jego porażka była sensacją.

Tacy zawodnicy nie mogą liczyć na miłość kibiców, ci czekają raczej, aż w końcu powinie im się noga. I pewnie dlatego większość fanów snookera na Wyspach od nieomylnego prymusa wolała jego rywala. A Dennisa Taylora dało się lubić.

Irlandczyk, niewysoki, krępy, ze skłonnością do zabawnych zachowań i gestów, w odróżnieniu od Davisa przypominał wujaszka-wesołka, albo lubianego belfra ze szkoły. Takiego, co to ciekawie opowiada, nie pyta zbyt często, rzuci młodzieżowym żartem, a na ważnym egzaminie podpowie, co trzeba. Finał roku 1985 był dla niego życiową szansą. Kibice od dawna go uwielbiali i w tym meczu byli po jego stronie.

Davis za nic miał brak uwielbienia tłumów. 27 kwietnia od początku ostro dobrał się rywalowi do skóry. Bił go niemiłosiernie. Wynik otwierającej finał serii: 7-0 dla Anglika. Potem było nawet 8-0 i każdy rozsądny fan snookera był wtedy przekonany, że sprawa mistrzostwa jest rozstrzygnięta, że taki as nie roztrwoni olbrzymiej przewagi. Wtedy Taylor rozpoczął jedną z największych pogoni w historii sportu.

Na kolejnej stronie przeczytasz jak zakończył się finał mistrzostw świata 1985 roku, jak zażartował Steve Davis po zakończeniu spotkania i skąd wzięły się niezwykłe okulary Dennisa Taylora. 

Kto wygra tegoroczne mistrzostwa świata w snookerze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×