Ma na koncie dwa zabójstwa, współpracował z Gołotą. Ten człowiek to demon

Jego gwiazda obecnie nieco przyblakła, ale to jedna z najbardziej wpływowych osób w historii boksu. Dochodził do celu po trupach i mało kto wspomina go z sympatią. Jednak trudno odmówić mu skuteczności.

 Redakcja
Redakcja
Fot. AFP


Zaczynał od zera. Zyskał sławę dopiero w 1974 roku, kiedy zorganizował walkę między Muhammadem Alim a George'em Foremanem w Zairze. To na rzecz tego starcia powstało hasło reklamowe "Rumble in the Jungle" ("Bijatyka w dżungli"). Don King lubił takie chwyty marketingowe - rok później, przy walce Alego z Joe Frazierem, wymyślił "Thrilla In Manila" ("Thriller w Manili").

Był nikim, nie miał żadnych układów i znajomości. Zdołał wyciągnąć Alego spod opieki giganta promotorów, Boba Aruma, wykształconego żydowskiego prawnika po Harvardzie. W połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku odkrył Mike'a Tysona, szalonego łobuza z Brooklynu. Obaj doszli na szczyt. Potem spotykali się w sądach, a bokser nazywał swojego promotora "śliskim, nędznym skurw... gadem".

Tak miał przez cały czad - na początku zawodnicy go chwalili, potem nim pogardzali. Na kolejnych podstronach poznasz niesamowitą historię Dona Kinga.

Polub SportowyBar na Facebooku
ESPN
Zgłoś błąd
Komentarze (1)
  • menas Zgłoś komentarz
    moze i oszust ale golota mu sporo zawdziecza mimo ze nie wywalczyl tytulu.... chociaz fakt faktem ze walki z ruizem i z byrdem, andrew powinien wygrac na punkty