Cztery lata temu miał wypadek, był w śpiączce. Dziś niemiecki piłkarz jest odizolowany od świata
Przez osiem tygodni był w śpiączce. Po wybudzeniu ciężko pracował nad powrotem do normalnego życia. Marzy, by znów zagrać w piłkę. O dramacie, jaki przeżył Boris Vukcević, nie chce jednak nikomu opowiadać. Unika publicznych wystąpień.
28 września 2012 r. kibice TSG 1899 Hoffenheim usłyszeli tragiczne wieści. Boris Vukcević, wówczas 22-letni pomocnik drużyny z Rhein-Neckar-Arena (rozegrał w niej 78 meczów, strzelił 6 goli), uległ koszmarnemu wypadkowi w drodze na trening. Na drodze B 45 w okolicach Bammental mercedes prowadzony przez piłkarza zjechał na przeciwległy pas i zderzył się czołowo z 40-tonową ciężarówką.
To cud, że przeżył
Auto należące do reprezentanta niemieckiej młodzieżówki (rozegrał sześć spotkań w kadrze U-21) było doszczętnie zniszczone. Trudno było rozpoznać, co to za marka i model. - To, że wydobyto z niego żywego człowieka, jest cudem - pisał "Bild". Vukcevicia przetransportowano helikopterem do szpitala w Heidelbergu.
W szoku byli nie tylko kibice, ale także koledzy Borisa z zespołu. Dzień po feralnym piątku mieli do rozegrania mecz ligowy z Augsburgiem. Niektórzy potrzebowali pomocy psychologa. Ówczesny trener Hoffenheim, Markus Babbel , miał powiedzieć w szatni przed meczem tylko dwa słowa: "Dla Borisa". Piłkarze wyszli na boisko w białych koszulkach z numerem 7, który należał do Vukcevicia. Zremisowali 0:0.
Wszystko przez hipoglikemię
Wszyscy myślami byli z walczącym o życie kolegą. Po dwóch tygodniach stan Vukcevicia nieco się ustabilizował. Wiadomo było, że najgorsze minęło. - Sytuacja jest nadal bardzo niepokojąca, ale mamy wielką nadzieję, że Boris z tego wyjdzie - podkreślał menedżer Hoffenheim, Andreas Mueller.
Rodzice poszkodowanego sportowca - Sonja i Dragan Vukceviciowie (rodzina pochodzi z Chorwacji, krótko po narodzinach Borisa przeprowadziła się do Niemiec) - czuwali przy łóżku syna, dziękowali klubowi i kibicom za wsparcie. Wreszcie po ośmiu tygodniach doczekali się lepszych wieści. Boris został wybudzony ze śpiączki. Rozpoznał swoich bliskich, był w stanie z nimi rozmawiać. - Cieszymy się, że robi postępy - komentowali jego rodzice.
Gdy Vukcević znajdował się jeszcze w śpiączce, media informowały o zakończeniu śledztwa w sprawie wypadku. Okazało się, że powodem tragedii była hipoglikemia. Piłkarz Hoffenheim chorował na cukrzycę. 28 września 2012 r. poziom cukru w jego organizmie spadł poniżej bezpiecznego poziomu. Niemiec nie był w stanie kontrolować swoich reakcji. To dlatego skierował samochód na przeciwległy pas, wprost pod koła ciężarówki.
Przy okazji wyszło na jaw, że już wcześniej - w październiku 2010 r. - Vukcević spowodował wypadek z tego samego powodu. Na autostradzie A 6 z Mannheim do Norymbergi najpierw kilkakrotnie uderzył w bariery ochronne, a następnie wjechał w przyczepę ciężarówki. Doznał lekkich obrażeń, a w szpitalu stwierdzono u niego hipoglikemię. Klub o wszystkim wiedział, ale sprawę zatuszowano. Skończyło się na wykroczeniu, a Vukcević zachował prawo jazdy.
Chciał poczuć atmosferę Bundesligi
Po opuszczeniu kliniki zawodnik Hoffenheim rozpoczął żmudną rehabilitację. Uczył się na nowo chodzić. Jego rodzice rok po wypadku mówili w jednym z wywiadów - Nic już nie jest takie, jak było dawniej. Musieliśmy zmienić nasze życie, by być przy Borisie.
Ich syn nie chciał pokazywać się publicznie. Zrobił jednak kilka wyjątków. Pierwszy - na początku kwietnia 2014 r., gdy odwiedził kolegów z drużyny na treningu. Dwa tygodnie później przyszedł na Rhein-Neckar-Arena, na mecz ligowy z Augsburgiem.
NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., DLACZEGO VUKCEVIĆ NIE CHCE UDZIELAĆ WYWIADÓW I CO STAŁO SIĘ Z JEGO KOSZULKĄ Z NUMEREM 7.