Stefan Gawlikowski: Polska była światową potęgą, wojna wszystko zniszczyła

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
I miał gest.

- Dla niego pieniądz, które zarobił w Polsce, to była nic nie warta kupa papierów. Przyjeżdżając do Warszawy, spotkał się z przyjacielem Lopkiem Krukowskim. A ten był umówiony z kolegami, więc cały zespół zaprosił do Grand Hotelu. Jedli, pili, bawili się pół nocy. Najdorf zapłacił za wszystkich 30 dolarów za około 30 osób. On zapytał: "Co tak mało ludzi zaprosiłeś". Dla niego to były grosze, a dla Polaków fortuna. Ja w 1989 roku zarabiałem miesięcznie równowartość 30 dolarów po kursie czarnorynkowym. Za dolara płacono 100 złotych. Moja całomiesięczna pensja to jest to, co Najdorf mógł dać jako napiwek.

Wojna zniszczyła polskie szachy?

- Sukcesy rodzą drugie pokolenie. Był świetny Wojciechowski z Poznania, był Regedziński z Łodzi…

Który podpisał volkslistę.

- Ale to dlatego, że gdy pojechał do Buenos Aires, wybuchła wojna. Wrócił i miał prosty wybór. Albo dołączy do rodziny, albo zostanie rozstrzelany. Skoro ryzykował życie, by dotrzeć do rodziny, żony i małego syna (2-letniego Norberta - przyp. red.), to trudno mu się dziwić. A był z rodziny niemieckiej. Po czym gdy Hansa Frank zaproponował mu, by trenował niemieckich szachistów, odmówił. Wylądował na froncie wschodnim, jako że znał kilka języków, dostał się do jakiejś kancelarii. Po wojnie dorwali go komuniści. Dostał parę lat więzienia. To zniszczyło jego zdrowie. Wyszedł i wkrótce zmarł. Ale wstawiała się za nim Roża Hermanowa, wspaniała lekarka, która przetrwała getto warszawskie.

To nowe pokolenie szachów to był też m.in. pański ojciec.

- Tak. Gdy Makarczyk w 1948 roku został mistrzem Polski, mój ojciec zajął drugie miejsce. Mieli jechać w 1952 roku na olimpiadę do Helsinek, ale nie pojechali bo władze zadecydowały o wysłaniu Pytlakowskiego, który pracował w UB i Litmanowicza, który był sędzią i skazywał na śmierć żołnierzy AK.

Różni ludzie grywają w szachy.

- Po wojnie bardzo mocnym graczem był autentyczny hrabia Kazimierz Plater. Był też inny niezły szachista, niejaki Izaak Grynfeld. Plater zawsze, gdy z nim grał, widział z nim jego pochodzenie żydowskie. Ten z czasem zmienił nazwisko na "skromne" Ignacy Branicki. A więc magnackie. Podczas meczu Plater wpisał na kartce: "Białymi gra Kazimierz Plater, czarnymi Izaak Grynfeld". Na co Grynfeld odpowiada: "Panie Plater, ja nie jestem już Grynfeld a Ignacy Branicki". Na co Plater odpowiada głośno cieniutkim dyszkantem: "Dla mnie i tak zawsze będziesz pan Żydem".

Antysemityzm był powszechny?

- Ale nie wśród szachistów. Przedwojenny świat szachów łączył a nie dzielił. Ale po wojnie pojawiały się antysemickie nastroje, ponieważ w czasach stalinizmu wielu Żydów przyjechało do Polski z całym aparatem. Ja akurat antysemitą nigdy się nie stałem, choć po wojnie mój ojciec był prześladowany przez Litmanowicza. Był zwalniany z pracy, pozbawiony możliwości zarabiania. Litmanowicz powiedział mojej matce wprost, że zniszczy naszą rodzinę, że nie będziemy mieli co jeść. I nie mieliśmy. Ojciec był antykomunistą, a Litmanowicz robił karierę po linii partyjno…

...drańskiej.

- Dokładnie, to pan powiedział. Ojciec założył miesięcznik "Szachy", po czym na jego miejsce wskoczył z nadania partyjnego Litmanowicz i go zwolnił. Przez 3 lata ojciec był bez pracy, co w PRL oznaczało biedę. Ja byłem wtedy w planach. Na fali przemian gomułkowskich ojciec wrócił do pracy, gdzie przetrwał do 1965 roku, po czym Litmanowicz go zwolnił. Ojciec już do końca życia, do 1981 roku, nie miał pracy. A w momencie zwolnienia miał 45 lat. Mama pracowała, ale w PRL wszystko było skonstruowane w ten sposób, że musiały pracować dwie osoby w rodzinie. Ojciec zarabiał pisząc okazyjnie artykuły, które były marnie opłacane. Pamiętam, że w 1970 roku wydał "Olimpiady Szachowe". Babcia chorowała na Alzheimera. Mama pod koniec miesiąca nie miała już ani grosza. I to dosłownie. Wyciągała od babci jakieś grosze, uzbierała kilka złotych, kupiła ziemniaki, margarynę i chleb. Było na weekend. A w poniedziałek ojciec przyniósł ogromne honorarium, 20 tysięcy złotych za książkę. Przez całe życie był pogodnym człowiekiem, choć stracił olbrzymie ziemie i piękne mieszkanie na Wspólnej. Rodzice stracili kolejne mieszkanie przy Długiej. Zaczynał od zera i był całe życie niszczony przez komunistów. Ale kumulował w sobie to przez wszystkie lata i zmarł na zawał, mając 61 lat.

A Litmanowicz?

- Jeszcze chwilę pożył, ale w końcu też szczęśliwie umarł.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×