"Niezadowolony" prezes z ponad półwiecznym stażem

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu: Jerzy Wieczorek (w środku)
Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu: Jerzy Wieczorek (w środku)
zdjęcie autora artykułu

Od 52 lat Jerzy Wieczorek jest prezesem Odry Głoski. To pierwszy polski klub w Lidze Mistrzów i dominator w superlidze na początku XXI wieku.

[b]

Redakcja PZTS: Zna pan szefów klubów sportowych dłużej pełniących funkcję?[/b]

Jerzy Wieczorek: Nigdy o tym nie myślałem, ale chyba staż i wiek nie są najważniejsze. Mając 73 lata mam wrażenie, że cały czas się uczę i dowiaduję czegoś nowego. Potrafię poruszać się w internecie, wypełniać wnioski online, więc nie jest źle. Moja dewiza jest następująca: będę prezesem tak długo, jak uznam, że jestem z siebie niezadowolony. A na poważnie, w zarządzie klubu są młode osoby, zatrudniam też młodych trenerów. Oni będą przyszłością Odry. Nastawiamy się na szkolenie dzieci i młodzieży, a nie wyniki seniorskie. Kiedy zdobywaliśmy tytuły drużynowego mistrza Polski budżet klubu wynosił ok. 450 tysięcy złotych. Dziś najlepsi mają po kilka milionów.

Swego czasu w nazwie kluby były też inne miejscowości: Miękinia i Księginice.

Klub założyłem w 1971 roku w rodzinnych Księginicach, położonych 3 km od Głoski, w której były najlepsze warunki do treningów. W gminnej, podwrocławskiej miejscowości Miękinia przez 25 lat byłem wójtem. Dziś mamy szkółki w Lutyni, Miękini i Pisarzowicach, a wyselekcjonowana grupa najzdolniejszych osób trenuje dwa razy dziennie w Głosce.

Wójtowi łatwiej było o pieniądze na tenis stołowy, o sponsorów, ale czy mieszkańcy nie mieli pretensji?

Pewnie, że było łatwiej o środki finansowe, o umożliwienie trenowania w dobrych warunkach, salę w Głosce od dawna mamy na wyłączność, 24 godziny na dobę dla tenisistów stołowych. Nie mieszam się do polityki, ale i dziś kluby i samorządy mają dużo możliwości zdobycia pieniędzy na działalność sportową z różnych projektów, programów, fundacji itp.

Odpowiadając pytanie o głos ludzi, żartowaliśmy wspólnie, że w naszej gminie są trzy kategorii dzieci i młodzieży: grających obecnie i wcześniej w ping-ponga, a także tych, którzy również będą uprawiali nasz sport.

Spotykałem się ze zrozumieniem w wielu trudnych sprawach, jak likwidacja maleńkich szkół. Na 28 miejscowości, aż w 16 były szkółki z niewielką liczbą uczniów, czasem po 3-4 osoby w klasie. Bardzo dużo wydawaliśmy na pensje nauczycieli.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przyjrzyj się dokładnie. Skradła show w centrum miasta

Skąd pańska pasja do tenisa stołowego?

Zaczynałem jako piłkarz, potem wiejski działacz w futbolowym zespole Odry Księginice. Miałem instynkt strzelecki i przydomek "Gerd Mueller", a każdy starszy kibice wie o kogo chodzi. To niemiecki bramkostrzelny napastnik z czasów Laty i Tomaszewskiego. Wiedziałem gdzie się ustawić w polu karnym, by piłka mnie znalazła. Ale denerwowało nas, że już wtedy piłka była przesiąknięta nieuczciwością. Aby coś wygrać, trzeba było dogadywać się z sędziami, jednemu czy drugiemu coś postawić, bo inaczej karnego dostawali rywale... Nie mogłem tego znieść. W technikum kolejowym we Wrocławiu zakochałem się w tenisie stołowym. W tej dyscyplinie nie było miejsca na machlojki, wygrywa lepszy, proste.

Czyli założył pan sekcję pingpongową po powrocie do Księginic?

Mocno się zaangażowałem, a jednocześnie pracowałem w przedsiębiorstwie robót kolejowych. Potem skończyłem studia magisterskie, kierunek germanistyka i na 10 lat zamieniłem się w naukowca, oczywiście jednocześnie działając w tenisie stołowym. Zawodowo zajmowałem się niemiecką literaturą starszą. Natomiast od 1982 do 2007 roku byłem wójtem.

Jaka była droga Odry na krajowy szczyt?

W 1997 roku awansowaliśmy do 1 ligi, a dwa lata później do ekstraklasy, dzisiejszej superligi. W debiucie wywalczyliśmy wicemistrzostwo, powtarzając sukces w 2001 roku. Finałową rywalizację przegrywaliśmy z klubami z Ostródy i Grudziądza.

Co było przełomem? Sześć razy z rzędu zostaliście mistrzami kraju.

Ponad 20 lat temu ściągnąłem z Chin Wandżiego, świetnie znanemu każdemu kibicowi Wang Zeng Yi. Potrzebowałem lidera, który poprowadzi zespół na szczyt. Jego transfer był strzałem w dziesiątkę. Wandżi wygrywał ligę wspólnie m.in. z Marcinem Kusińskim, Bartkiem Suchem, potem także z Tang Yu, a sam przez 3 lata nie przegrał ani jednego pojedynku. Dostał polski paszport, trafił do reprezentacji i grał w niej kilkanaście lat, w tym w igrzyskach olimpijskich.

W 2005 roku, jako pierwsza polska drużyna, zaczęliście występować w Lidze Mistrzów.

Miejscowe hale nie spełniały europejskich wymogów, dlatego graliśmy w Brzegu Dolnym. Na meczu z Borussią Duesseldorf było 1,5 tysiąca kibiców, co w tenisie stołowym jest znakomitą frekwencją. Więcej miało być na spotkaniu z innym niemieckim zespołem Goennern, ale okazało się, że nie przyjadą gwiazdy Rosskopf i Boll. Z kolei w belgijskim Royal Vilette Charleroi grali znakomici Saive i Samsonow. Odebrałem ich z lotniska we Wrocławiu, a następnie zakomunikowałem, że do Brzegu Dolnego... popłyniemy promem, bo nie było jeszcze mostu. Podróż krótka, ale Samsonow cały czas stał przy kole ratunkowym, tak się bał. Wesołek Saive cieszył się jak dziecko z takiego transportu.

Które mecze szczególnie pan zapamiętał?

Z pewnością zwycięstwo u siebie nad Borussią 3:2. Natomiast jesienią 2004 roku, jeszcze w rundzie kwalifikacyjnej, pokonaliśmy na wyjeździe hiszpańską Granadę, a Marcin Kusiński ograł He Zhi Wena. Z Polaków mało kto potrafił pokonać "Juanito".

Zagraniczni zawodnicy zgłaszali się do Odry?

Nie, to nie był jeszcze czas agentów, menedżerów, wielkich transferów i pieniędzy. Pensje w naszym klubie wynosiły po 4 tysiące złotych, więc jaki obcokrajowiec byłby zainteresowany? Dopiero od pewnego czasu najlepsi pingpongiści w Polsce zarabiają lepiej niż na zachodzie Europy.

Dlaczego w pewnym momencie Odra spadła z superligi?

Problemy finansowe sprawiły, że z drużyny walczącej o mistrzostwo staliśmy się zespołem próbującym uniknąć spadku. Po sezonach 1 lidze czasem udało się wrócić do elity, lecz to był już łabędzi śpiew. Teraz gramy w 2 lidze i tak musi pozostać. Cieszy nas dobre szkolenie, dobre warunki do gry, odpowiednie oświetlenie 2500 luksów i podłoga gerflor. Na miejscu mamy siłownię i odnowę biologiczną oraz obiekt hotelowy. Wychowankowie trenowani przez trzech młodych szkoleniowców mogą skupić się na rozwoju sportowym.

Pingpongiści już nie mieszkają w domu rodzinnym prezesa?

Mieszkają, mieszkają, nic się nie zmieniło. Jestem otwartym człowiekiem, dlatego zawodnicy zawsze mieli u mnie dobrze, a np. Wandżi spędził u Jerzego Wieczorka 7 lat. Jesteśmy jak rodzina.

Zapytam o pańskie zdrowie.

Dziękuję, nie narzekam. Dodam, parafrazując Marka Twaina, że informacje o śmierci Odry są nieprawdziwe. Pewnie, że drużynowym mistrzem Polski już raczej nie zostaniemy, ale będziemy cieszącym się dobrą opinią klubem z Dolnego Śląska. Podkreślę znów, że zależy nam na szkoleniu i dobrej atmosferze. Jedna z zaprzyjaźnionych piekarni funduje tort na urodziny każdego z naszych trenujących dzieciaków. To sprawia, że jesteśmy jak przyjaciele.

Przeczytaj także: Wrócił po kontuzji i wygrał Grand Prix Polski

Źródło artykułu: Informacja prasowa
Komentarze (0)