Torunianie od 10 lat z medalami

Od 2014 roku Konrad Kulpa i Tomasz Kotowski nie schodzą z podium indywidualnych mistrzostw Polski. Sukcesy w tych zawodach odnosił też ich trener z Energi Manekina Toruń Grzegorz Adamiak.

JF
Na zdjęciu zespół KST Energa-Manekin Toruń Materiały prasowe / PZTS / Na zdjęciu zespół KST Energa-Manekin Toruń

Redakcja PZTS: Jak wypadli pańscy podopieczni w 92. IMP w Gdańsk?

Grzegorz Adamiak: Jak policzyliśmy, to już 11. turniej tej rangi z rzędu, w którym Konrad Kulpa i Tomasz Kotowski zdobywają medale. Mają na koncie złote w deblu, obydwaj wygrywali w mikście, na podium stawali w singlu. Tym razem wystąpili w finale gry deblowej, a Tomek walczył także o złoto w mieszanej z Katarzyną Węgrzyn. Ostateczny dorobek to dwa srebra. W tamtym roku w Płocku było lepiej, gdyż mieliśmy tytuł Tomka razem z Zuzanną Wielgos.

W singlu nieźle, ale nie nadzwyczajnie.

Niedosyt. Tomek z Konradem dotarli do ćwierćfinału, a zwłaszcza Kulpa miał szansę na medal. O półfinał z późniejszym triumfatorem Samuelem Kulczyckim prowadził 3:2. Za gładko przegrał dwa ostatnie sety. Na pochwałę zasłużył 18-letni Dawid Michna, który wygrał z Patrykiem Lewandowskim i Jarosławem Tomickim. W skali szkolnej, oceniłbym swoich zawodników na mocną czwórkę. Do piątki zabrakło jednego złota.

Równo 30 lat temu to o trenerze Adamiaku było głośno...

Byłem młodym, 23-letnim zawodnikiem, który podczas IMP w Brzegu Dolnym wywalczył trzy brązowe krążki – w singlu, deblu z Marcinem Kusińskim i mikście z Izabelą Frączak. Największą niespodziankę sprawiłem w grze pojedynczej, docierają do czwórki. Pokonałem m.in. znacznie wyżej notowanego Piotra Skierskiego, olimpijczyka z Barcelony, który jako jeden z niewielu Polaków ograł słynnego Jana-Ove Waldnera.

W półfinale spotkałem się z Piotrem Szafrankiem, który był faworytem meczu. Wykorzystał moje słabsze strony. Byłem zawodnikiem lepiej czującym się w ataku, a kiedy zostałem zmuszony do obrony zbyt szybko traciłem punkty...

ZOBACZ WIDEO: Herosi WP. Jóźwik, Małysz, Świderski i Korzeniowski wybrali nominowanych

Co ciekawe, Grzegorz Adamiak i Piotr Szafranek są szwagrami.

Tak więc wszystko zostało w rodzinie. Chociaż wtedy jeszcze nie byliśmy szwagrami. Zdarzyło się też w 2002 roku, że razem z Piotrkiem stworzyliśmy trochę przypadkowo duet podczas Międzynarodowych Mistrzostw Polski – Polish Open w Warszawie. Stylowo nie pasowaliśmy do siebie, ale wtedy nie było wyjścia. W mistrzostwach kraju grałem z kolei m.in. z Marcinem Kusińskim, Darkiem Kichem, Marcinem Czerniawskim. I właśnie z Marcinem sięgnąłem po swój ostatni medal, w 2014 roku. Miałem 43 lata.

Można powiedzieć o zmianie pokoleniowej, bowiem wówczas po złoto sięgnęli młodzi zawodnicy toruńskiego klubu Jakub Dyjas i Konrad Kulpa.

W pewnym momencie zdecydowałem, że nie będę jako trener występował w turniejach razem ze swoimi pingpongistami. Była taka sytuacja, że w singlu MP wygrałem z Kubą Dyjasem. To niezręczne i kłopotliwe, gdy walczy się z podopiecznym.

Dawny pański partner deblowy Marcin Kusiński, dziś szkoleniowiec kobiecej reprezentacji, występował w IMP do 50. roku życia.

Z Marcinem Kusińskim była inna historii, bo on – faktycznie był trenerem klubowym, ale w Nadarzynie prowadził dziewczyny, więc nie musiał z nimi rywalizować w zawodach. Choć na pewno kłopotliwe było prowadzenie pań i jednoczesne uczestnictwo w turnieju jako zawodnik.

Z Marcinem też stworzyliśmy ciekawą parę deblową, a najważniejszym osiągnięciem było srebro w 1995 roku, po finałowej porażce z Lucjanem Błaszczykiem i Piotrem Skierskim.

Przypomnijmy, jak wyglądała kariera Grzegorza Adamiaka od początków w rodzinnym Sanoku.

Na rodzinnych wakacjach zacząłem odbijać i tak mi się spodobał tenis stołowy, że koniecznie chciałem grać po powrocie do domu. Tata z bratem zaprowadzili mnie do klubu i złapałem bakcyla. W latach 70. i 80. każde dziecko uprawiało jakiś sport, na podwórku lub w szkole. Nasz trener Marian Nowak miał też doświadczenie w innych dyscyplinach, ale ja zafascynowałem się ping-pongiem.

Zwiedził pan i spory kawałek naszego kraju, i Europy.

Z Sanoka przeniosłem się do Krosna, później Tarnobrzega i Radomia. Grałem także w Lęborku, Piasecznie, Grudziądzu i Zielonej Górze. Następnie wyjechałem do Hiszpanii, gdzie reprezentowałem trzy kluby i przez trzy lata mieszkałem na stałe. Kilka lat spędziłem w drużynach niemieckich, a grałem też w Luksemburgu. Broniłem barw także Torunia, Białegostoku i Olesna oraz Bielska-Białej i Ostrzeszowa. Łącznie kilkanaście klubów, najdłużej 4 lata w Zielonej Górze, czyli dawnym ZKS Drzonków.

Z czego wynikała częsta zmiana klubów?

Jak to w życiu, pojawiała się lepsza propozycje, to ją przyjmowałem. Z drugiej strony nie paliłem za sobą mostów i zawsze była furtka do powrotu jako zawodnik lub trener.

W pierwszej połowie lat 90. nie było mocnych na Euromirex.

Mieliśmy świetną pakę z Leszkiem Kucharskim, Marcinem Kusińskim, Piotrem Skierskim, Dariuszem Kichem, stąd trzy tytuły mistrza kraju. Trenowaliśmy w Gdańsku, a do Radomia jeździliśmy na mecze. Po złoto drużynowych MP sięgnąłem także w Piasecznie i Grudziądzu na przełomie 20. i 21. wieku. Bardzo blisko końcowych zwycięstw byliśmy także w Lęborku i Zielonej Górze. Tak więc mam przyjemność opowiadać teraz o wielu wspaniałych sezonach, kiedy z różnymi zespołami zdobywałem medale. Pewnie, że nie zawsze było super, lecz wyniki były zdecydowanie na plus.

Gdzie treningi odbywały się na miejscu?

Świetną bazą był wspomniany Gdańsk, a znakomitym miejscem także ośrodek w Zielonej Górze. Na początku trenowałem w Sanoku, Krośnie i Tarnobrzegu. Nie było konieczności podróżowania na spotkania ligowe. Bardzo cieszą wszystkie sukcesy, lecz mogło być więcej. Pamiętam pojedynek finałowy DMP z Kubą Kosowskim, z którym wygrywałem cały sezon. W decydującej grze zaś przegrałem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×