"Ból psychiczny i fizyczny przemija". Janowicz wraca do gry i stawia warunek

Jerzy Janowicz nie składa broni. Choć gra w turniejach niższej rangi, śledzonych tylko przez pasjonatów, to po zwycięstwach cieszy się tak samo jak wtedy, gdy pokonywał najlepszych tenisistów świata. A może i jeszcze bardziej.

Szymon Adamski
Szymon Adamski
Jerzy Janowicz Materiały prasowe / Biuro Prasowe Kozerki Open / Na zdjęciu: Jerzy Janowicz
Mecz pierwszej rundy challengera w Kozerkach (pula nagród 67,9 tys. euro) z udziałem Jerzego Janowicza zgromadziło na trybunach około stu kibiców. To relatywnie dobra frekwencja. Spotkania pozostałych zawodników nie cieszyły się takim zainteresowaniem. Zdarzało się, że oglądali je tylko trenerzy rywalizujących na korcie tenisistów. Kibiców często przerasta odległość, jaką trzeba pokonać - 40 kilometrów z Warszawy, 100 z Łodzi.

Również dla telewizji nie jest to łakomy kąsek, mimo to zdecydowała się przeprowadzić transmisję, poczynając od półfinałów. Dla znacznej części naszych reprezentantów była to (niewykorzystana, nikt nie dotarł do tego etapu) rzadka okazja, żeby pokazać się szerszej, telewizyjnej publiczności.

Na drugim biegunie jest Janowicz. On już był na ustach całej sportowej Polski, Przede wszystkim ze względu na zwycięstwa z czołowymi tenisistami rankingu ATP, ale też nieszablonowego zachowania na korcie czy cięty język. Później zniknął za sprawą problemów zdrowotnych. Mogło wydawać się, że na zawsze, lecz ostatnie wydarzenia każą postawić znak zapytania.

ZOBACZ WIDEO: Na ten dzień czekaliśmy. Tylko spójrz, co zrobiła Anita Włodarczyk

- Na pewno czuje się lepiej niż rok, dwa, trzy czy cztery lata temu - mówi Janowicz, który ostatni pełny sezon rozegrał w 2017 roku. Zakończył go w listopadzie... grając na jednej nodze. - Wyszedłem dzisiaj na kort tylko dlatego, że zawsze lubię podjąć próbę walki - mówił w rozmowie z portalem tenis.net.pl po wygranych meczach w Bratysławie. Przez kolejne dwa lata zdrowie nie pozwoliło mu na rozegranie ani jednego meczu w zawodowych rozgrywkach, Gdy w 2020 roku podjął próbę powrotu i odniósł kilka wartościowych zwycięstw, szybko została ona zniweczona przez pandemię koronawirusa i wstrzymanie rozgrywek.

Na swoich zasadach

Wiele osób wątpi, że misja powrotu Janowicza zakończy się sukcesem. Nawet ci, którzy go znają i mu kibicują, mają obawy. - Jest niesamowicie utalentowany. Dobrze mu życzę, ale wejście do pierwszej setki będzie bardzo trudne - mówi Joanna Sakowicz-Kostecka w rozmowie z Tenis  Magazynem. Na razie Janowicz jest 1430. z dwoma punktami na koncie. Zawodnik numer 100 ma ich 519...

Challenger w Kozerkach, wsi położonej pod Grodziskiem Mazowieckim, daje jednak nadzieję. Janowicz na kortach, na których na co dzień trenuje, pokonał 6:4, 6:4 Tiago Seybotha Wilda, zwycięzcę turnieju ATP w Santiago sprzed dwóch lat, ostatnio notującego jednak znacznie gorsze rezultaty. Radość była ogromna. Po ostatniej piłce Polak był wręcz wzruszony. Chodziło o coś znacznie więcej niż 8 punktów do rankingu, które notabene są największą nagrodą od przeszło dwóch lat. Chodziło o udowodnienie sobie, że potrafi, że wciąż może.

- Niby malutki krok, ale dla mnie personalnie to coś bardzo dużego - takim opisem opatrzył Janowicz nagranie piłki meczowej w poście na Instagramie. To samo mówił w rozmowie z dziennikarzami, przy okazji odważnie deklarując, że nie zamierza schodzić niżej niż poziom challengerów. Wcześniej dwa razy wziął udział w turniejach ITF i zdobył w nich wspomniane dwa punkty. Najwyraźniej uznał, że nie tędy droga.

Tu jest problem

Kolejnym rywalem Janowicza w Kozerkach był Harold Mayot. 20-latek uznawany przed pandemią za bodaj największy talent we francuskim tenisie. I tak jak nad Sekwaną nie doczekali się na jego eksplozję, tak nad Wisłą nie doczekaliśmy się na kolejny wybuch radości Janowicza. Łodzianin grał jak równy z równym z zawodnikiem notowanym ponad tysiąc miejsc wyżej w rankingu, lecz ostatecznie uległ mu 4:6, 7:5, 3:6, po blisko trzech godzinach gry.

Występ Janowicza rozbudził apetyt, ale na kolejny mecz trzeba będzie nieco poczekać. Polska jest gospodarzem tylko trzech imprez challengerowych. Żeby zagrać za granicą, 31-latek musi liczyć na przychylność organizatorów i "dziką kartę". Spotykał się już z odmowami, bo choć przedstawiać się nie musi i wszyscy pamiętają jego półfinał Wimbledonu, to niektórzy wolą przyznać specjalną przepustkę dobrze zapowiadającym się młodym graczom. Takie ich prawo. Dopóki Janowicz nie przebije się do trzeciej, czwartej setki, będzie to znaczący problem, dodatkowo utrudniający powrót.

Na razie potwierdzony jest udział Janowicza w turnieju w Sewilli (5-11 września). Tydzień później Janowicz znów zaprezentuje się przed polską publicznością. Pytanie, czy w Szczecinie podczas kolejnego challengera, czy w reprezentacji Polski, która równolegle będzie walczyć z Indonezją w Pucharze Davisa. Na tym etapie kariery zdecydowanie atrakcyjniejszy wydaje się występ w Szczecinie.

Szopy odeszły w niepamięć

Kolejnym problemem jest upływający czas. W listopadzie Janowicz skończy 32 lata. Okres, który często określany jest jako najlepszy dla profesjonalnych tenisistów, spędził w gabinetach lekarskich, salach operacyjnych i rehabilitacyjnych. Po tym trudnym czasie wrócił do gry jako... najstarszy Polak notowany w rankingu singlistów. Dla naszych młodszych zawodników jest kolegą z reprezentacji, ale zdarza się, że także doradcą. Zwłaszcza Maks Kaśnikowski i Kacper Żuk czerpią z jego doświadczenia.

Janowicz może trochę żałować, że nie jest ich rówieśnikiem. Na konferencji przed turniejem w Kozerkach rozpływał się nad warunkami do treningu. - Moja konferencja-legenda, na której kiedyś mówiłem, że nie mamy warunków do treningów, odeszła w niepamięć - zaczął Janowicz. - Korty w Kozerkach to znak, że "granie po szopach" się skończyło. Cieszę się, że tak blisko domu mam obiekt ze wszystkim co potrzeba. Mogę tu spędzić 6-7 godzin, trenować na korcie, na siłowni, ale też zregenerować się. W końcu nadeszły czasy, że mamy taki obiekt i klub z prawdziwego zdarzenia - nie szczędził miłych słów doświadczony tenisista. Nie tylko on ma tak dobre zdanie. Jedna z tenisistek, na co dzień trenująca w Stanach, powiedziała, że gdyby wokół kortów rosły palmy, poczułaby się właśnie jak w USA.

Biorąc pod uwagę wszystkie perypetie, ale i ostatnią poprawę sytuacji, nasuwa się pytanie, jak daleko sięgają na ten moment marzenia Janowicza. Tenisista, spytany o to po wygranym meczu z Seyboth Wildem, szelmowsko się uśmiechnął i odparł: "wrócić do domu i napić się piwa". Po chwili padły z jego ust o wiele (po)ważniejsze słowa.

- Ciśnienie, które ciążyło na mnie od kilku lat, a także ból psychiczny i fizyczny, powoli przemijają. Chcę się cieszyć każdym meczem. Jeśli nie będę sobie radził na tym szczeblu ani na wyższym, będę się żegnał - powiedział Janowicz.

Zobacz też:
Pogromcy Polaków w półfinale. Życiowy sukces Tunezyjczyka w Kozerkach

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×