Świątek chce pomagać polskim tenisistkom. Na razie niewiele z tego wychodzi

Trzeci rok z rzędu Tomasz Świątek organizuje największy tenisowy turniej w Polsce. W tak krótkim czasie zdążono już zmienić lokalizację, nawierzchnię, a nawet dyrektora zawodów. Niezmienny pozostaje cel, którego jednak nie udaje się zrealizować.

Szymon Adamski
Szymon Adamski
Martyna Kubka Materiały prasowe / PZT / Na zdjęciu: Martyna Kubka
Ojciec liderki kobiecego tenisa powtarza jak mantrę, że to impreza organizowana z myślą o polskich tenisistkach. Od 2021 roku ma stanowić trampolinę dla niżej notowanych, z której jednak żadna z naszych zawodniczek nie jest w stanie się wybić. Dość powiedzieć, że w trzyletniej historii turnieju w kwalifikacjach mieliśmy 12 spotkań z udziałem naszych reprezentantek. Jedenaście z nich kończyło się porażkami 0-2 w setach.

W tym roku szansę dostały Weronika Falkowska, Martyna Kubka, Olivia Lincer i Stefania Rogozińska-Dzik. Tylko pierwsza z nich dostała się do rozgrywek dzięki rankingowi. Do pozostałych albo uśmiechnęło się szczęście, albo organizatorzy turnieju wręczający "dzikie karty".

Szybko się okazało, że żadna z nich furory w Warszawie nie zrobi. Najbliżej szczęścia wydawała się być Kubka, która miała nawet dwie piłki setowe w starciu z notowaną ponad 300 pozycji wyżej Maddison Inglis. Spośród naszych reprezentantek zielonogórzanka może nie grała najlepiej, ale na pewno najrówniej na przestrzeni i całego spotkania. Wraz z kolejnymi gemami zdawała się wręcz rozkręcać, dlatego tym większa szkoda, że nie udało jej się wykorzystać jednej z dwóch szans na doprowadzenie do trzeciej partii. W pozostałych meczach Polek kierunek był odwrotny. Im dalej w las, tym mniej było wiary w zwycięstwo.

Osoby wnikliwie śledzący polski turniej mogły mieć deja vu. W zeszłym roku na starcie stanął co prawda zupełnie inny zestaw tenisistek: Katarzyna Kawa, Weronika Baszak, Zuzanna Bednarz, Weronika Ewald i Anna Hertel. Efekt był jednak ten sam. Same przegrane mecze, bez promyka radości w postaci choćby wygranego seta.

Aby przypomnieć sobie zwycięstwo naszej reprezentantki w eliminacjach, trzeba cofnąć się do pierwszej edycji, względem której niemal wszystko zdążyło się już zmienić. Turniej z Gdyni przeniesiono do Warszawy, nawierzchnię ziemną zastąpiono twardą, a Tomasza Wiktorowskiego na stanowisku dyrektora zawodów zmienił Mariusz Fyrstenberg. Wtedy to Weronika Falkowska wygrała z wyżej notowaną Jamie Loeb i mimo że przegrała kolejny mecz, do turnieju głównego dostała się jako szczęśliwa przegrana. Uśmiech fortuny wykorzystała i sprawiła bardzo miłą niespodzianką, wygrywając też jeden mecz w głównej części zawodów.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jak tego nie strzelił?! Koszmarny kiks przed pustą bramką

Tych miłych akcentów polskiemu turniejowi jednak bardzo brakuje. W tym roku jest to nadwyraz widoczne, bo nieskuteczność kwalifikantek poszła w parze z absencją pozostałych naszych reprezentantek: Magdy LinetteMagdaleny Fręch i Katarzyny Kawy.

Osobną historię stanowi oczywiście ruszający w poniedziałek turniej główny. W nim, oprócz Igi Świątek, dla której turniej ma olbrzymie znaczenie, lecz niekoniecznie pod kątem czysto wynikowym, zobaczymy Maję Chwalińską i Weronikę Ewald. Nikt nie odbiera im szans, natomiast pierwsza nie wróciła jeszcze do optymalnej formy po problemach zdrowotnych, przez które pauzowała od września ubiegłego roku do marca 2023, a druga ma ledwie 17 lat i dopiero zadebiutuje na tak wysokim poziomie. Faworytkami zatem nie będą.

Szymon Adamski, WP Sportowe Fakty

Zobacz też:
Znamy drabinkę turnieju w Warszawie
Rosjanka nie dotarła na turniej w Warszawie

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×