Agnieszka Radwańska: Długo żyłam nadzieją

- Trudno być w dobrej formie mentalnej, jeżeli z bólu nie mogłam otworzyć oczu. Walczyłam z tym parę miesięcy - mówi nam Agnieszka Radwańska.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Na zdjęciu Agnieszka Radwańska Getty Images / Robert Prange / Na zdjęciu Agnieszka Radwańska
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Szukasz adrenaliny, którą miałaś w tenisie?

Agnieszka Radwańska: Wcale nie brakuje mi tych emocji. Mija już piąty rok, odkąd zakończyłam zawodową karierę i czuję się z tym dobrze. Na pewno jestem mniej zmęczona. A czy brakuje mi adrenaliny? Chyba tak. Śmiałyśmy się z Martą Domachowską na turnieju padla w Portugalii, że musimy grać decydujące mecze, że musimy mieć trochę presji, bo to nas bardziej motywuje. Im grałyśmy więcej, tym wchodziłyśmy na wyższy poziom.

Pytałem o presję i napięcie, bo te emocje mocno doskwierały ci pod koniec kariery.

W padlu czuję delikatny, pozytywny prąd. Jest w tym wszystkim uśmiech. Miło jest czerpać radość z wysiłku i nie kojarzyć sportu z zawodowym graniem, bo to zupełnie inne podejście. Nawet w jednym procencie nie czuję się teraz tak, jak kiedyś.

Uwolniłaś się od tamtych emocji?

Tak, absolutnie, zresztą myślę, że tak ma każdy, kto rywalizuje na najwyższym poziomie, gdzie wymaga się wciąż więcej, walczy z samym sobą, z presją i ciśnieniem. Mnóstwo jest tych zobowiązań. Sezon jest cholernie długi, ciągle jesteś w podróży po całym świecie, walczysz z wirusami, jet lagiem, graniem po nocach. To cały szereg rzeczy, których nie widać w telewizji.

Teraz mogę sobie pozwolić na inne sporty. Po niedawnym turnieju padla w Portugalii dałam sobie tydzień wolnego, żeby zatęsknić za wysiłkiem. Nie miałam takiej możliwości grając zawodowo w tenisa. To było całe moje życie. Wszystko podporządkowywałam pod sport. Często nie było miejsca nawet na jeden dzień wolnego.

Rozmawiałem z Joanną Jędrzejczyk, która po karierze robi piętnaście rzeczy naraz i ciągle jej mało. Też wpadłaś w taki wir nowych obowiązków, czy jednak wolisz usiąść wygodnie w fotelu?

Znam Aśkę, ona faktycznie ma taki charakter, że u niej cały czas musi się coś dziać. Dziewczyna dynamit. Ja zdecydowanie potrzebowałam spokoju. W ostatnich miesiącach kariery doszło do tego, że mój organizm już w ogóle się nie regenerował. Miałam dwa tygodnie przerwy, a nadal nie mogłam wstać z łóżka, bo tak mocny ból mnie prześladował.

"Ból mentalny" również?

To wszystko się łączy. Trudno być w dobrej formie mentalnej, jeżeli z bólu nie mogłam otworzyć oczu. Walczyłam z tym parę miesięcy. Organizm bronił się od wysiłku. Nie byłam w stanie trenować. W ostatnim sezonie jechałam na turniej praktycznie bez treningu. I gdzie w tym jakikolwiek sens? Zawsze wychodziłam z założenia, że albo rywalizuję na swoim poziomie, który prezentowałam przez dziesięć lat, albo w ogóle. Mnie interesowała najlepsza dziesiątka rankingu.

ZOBACZ TAKŻE: Polacy ostro po blamażu kadry z Czechami

Jak to możliwe walczyć ze sobą tak długo?

Cały czas wierzyłam, że ból minie i będzie lepiej. Długo żyłam nadzieją. Ostatecznie to mój organizm podjął decyzję o zakończeniu kariery. Po wielu miesiącach w końcu wygrał z głową i sercem. Co z tego, że ja chciałam, jak nie byłam w stanie zmusić się nawet do lekkiego wysiłku. Jedyną alternatywą była przerwa.

Której jednak nie chciałaś.

Bo wiedziałam, że podczas przerwy nie do końca uwolnię się od tego wszystkiego. Znam siebie, moja głowa cały czas myślałaby o powrocie. Drugą kwestią jest powrót do formy - to bardzo długi proces. Zdałam sobie sprawę, że mimo chęci już nie jestem w stanie kontynuować kariery. A zamierzałam pograć jeszcze rok, dwa.

Dlatego nie szukałam niczego konkretnego po tenisie. Wiedziałam, że muszę wejść na inne obroty. Niecały rok później zaszłam w ciążę. Kolejny etap życia bardzo szybko się otworzył i absolutnie się nie nudzę. Mam w domu trzylatka, za którym trzeba gonić. Od zawsze po karierze chciałam zostać mamą.

Czasem ktoś jeszcze zapyta: "Kiedy wracasz na kort?". Uśmiecham się wtedy, bo zawodowy sport jest mi teraz bardzo daleki.

Ale prawda jest taka, że i bez dziecka nie byłam już w stanie grać. Naprawdę jestem pełna podziwu dla dziewczyn, które wróciły na kort po macierzyństwie. Przecież nawet na wyjazd do Paryża, na mecze legend, musiałam wziąć zastrzyk w bark, bo dostałam tak ostrego zapalenia kaletki, że nie byłam w stanie otworzyć drzwi.

Cały czas walczysz ze zdrowiem?

Tak, nawet teraz. To nie jest tak, że przestałam grać, jestem zdrowa i nic mi nie dolega. Dopiero po latach wychodzą nowe rzeczy. Staram się oczywiście być w formie. Jestem w stanie zrobić cały trening, czy zagrać seta na swoim poziomie. No, może z serwisem byłoby trochę gorzej.

A ile razy w tygodniu budzisz się bez żadnych dolegliwości?

Dobre pytanie, niech pomyślę... Rzadko. Żeby nie bolało, to najpierw muszę nad tym popracować. Gdy ominę wizytę u fizjoterapeuty przynajmniej raz w tygodniu, to robi się spory problem, rusza domino.

Jak podoba ci się normalne życie?

Fajne jest pójść do sklepu, zrobić obiad, spędzić razem wigilię - w końcu! Przed podjęciem decyzji o rozstaniu się z tenisem najbardziej bałam się, czy odnajdę się po karierze, w normalnej codzienności.

Z miesiąca na miesiąc tylko się utwierdzałam, że podjęłam najlepszą możliwą decyzję. Najgorsze było dla mnie spędzanie większości czasu u fizjoterapeutów, lekarzy, na prześwietleniach. Na sam koniec tylko w taki sposób mogłam jakkolwiek funkcjonować i to mnie przerosło.

Gdybyś mogła cofnąć czas, poluzowałabyś sobie śrubkę w reżimie treningowym?

Po czasie wyszły lata młodzieńcze i to, że nie potrafiłam odpoczywać. Nakładałam na siebie tak dużo obowiązków, że to mnie później zjadło. Nawet w wolnych chwilach wymyślałam sobie zajęcia: dodatkowo biegałam, ćwiczyłam. Zaczynałam w czasach, gdy świadomość profilaktyki, treningu i prewencji dopiero raczkowała. Niczego nie było.

Dwadzieścia lat temu nikt w Polsce nie wiedział, jak to wszystko ma wyglądać. Formę robiłam w górach, biegając po Tatrach w śniegu po pas. Był moment, że próbowałam cięższego treningu siłowego, ale traciłam przez to zwrotność na korcie. W kraju nie miałam nawet kogo podpatrywać, uczyłam się na własnej skórze.

Przetarłaś w tenisie szlak, jak Robert Lewandowski w piłce.

Tak, inni tenisiści zobaczyli, że można wyjść z naszego podwórka.

Pamiętasz błędy, które popełniłaś?

Planowanie każdego roku kariery wpływało na szereg zdarzeń. Mając już doświadczenie, rozkładałam na czynniki pierwsze, jak trenuję, w których zawodach gram, które odpuszczam, w jaki sposób odbudowuję dyspozycję po kontuzji lub po chorobach, jak ćwiczę poza kortem, na korcie, co jem. Tenis to nie tylko trening, to styl życia. Jeżeli ktoś chce być zdrowy przez 15 lat kariery, musi na to pracować całą dobę.

Ja na początku nie do końca działałam w ten sposób i przyszły konsekwencje. Organizm stał się nieodporny. Cały czas byłam chora, na każdym kontynencie łapałam wirusy, lądowałam w szpitalach. A dwa dni później wychodziłam na kort, gdzie byłam w tak agonalnym stanie, że powinnam zrezygnować z następnych dwóch turniejów.

Ale chciałam. Myślałam tu i teraz, a nie o tym, co wydarzy się za parę miesięcy. Po takich przygodach organizm bardzo obrywa.

A jak teraz żyje Agnieszka Radwańska?

Spokojniej. Nie muszę mieć wypełnionego kalendarza dwanaście miesięcy do przodu.

Tak się da?

Znałam swój terminarz czasem i na dłużej niż rok do przodu. Miałam w nim rozpisane wszystkie turnieje, cykle treningowe, obowiązki. Moje życie było temu podporządkowane. Obecnie jest w nim więcej "spontanu". Nie chciałabym funkcjonować na takich obrotach, jak kiedyś.

Teraz planujesz z dnia na dzień?

Ogromną przyjemność sprawia mi uczestniczenie w tenisowych eventach. W tym roku grałam trzy szlemy. Przy okazji chodzę po kortach, oglądam mecze. Nie spieszę się nigdzie. Nie biegnę do pokoju, by odpoczywać przed kolejnym meczem, bo na zewnątrz jest gorąco.

Oprócz tego prowadzę hotel "Aga Tenis Apartment", w którym pokoje zrobione są tematycznie - zawierają w sobie historię turniejów, które wygrałam. Do tego mam też kilka innych inwestycji, ale niezwiązanych ze sportem.

Doceniasz siebie za to, co osiągnęłaś?

Gdy grasz, to o tym nie myślisz. Pojawia się rutyna, funkcjonujesz z treningu na trening, z meczu na mecz. Są miłe momenty - na przykład, gdy ludzie na trybunach witają cię owacjami lub gdy podnosisz puchar. Ale ja traktowałam tenis jak pracę.

Wracając do pytania - doceniłaś?

Chyba nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, że coś osiągnęłam. Ale gdyby ktoś powiedział mi przed rozpoczęciem kariery, ile zrobię, to bym nie uwierzyła. To było wręcz niemożliwe dla nas, bo w naszym kraju nigdy nikt wcześniej nie grał w tenisa na takim poziomie.

Euforii w twoim głosie nie słyszę.

OK, faktycznie - dałam radę. To były świetne lata, zrobiłam, co mogłam. Zawsze zostawiałam sto procent na korcie, a polski tenis urósł. Udało się pokazać, że jednak można, nawet mimo braku zaplecza.

Magda Linette poruszyła niedawno ważny wątek postrzegania siebie poprzez wynik. To duży problem w sporcie?

Powszechny. Dobrze, że o tym powiedziała. Każdy wychodzi na kort, boisko czy halę, żeby wygrać. Jeżeli ciężko harujesz i przegrywasz któryś mecz z rzędu, to samopoczucie spada tak bardzo, że człowiek czuje się sam ze sobę fatalnie.

To takie poczucie, jakbyś wszystko wykonywała źle, a tak nie jest. Dlatego widzimy, jak wielu sportowców nagle znika. Tenis jest w szczególności trudnym sportem - to jedenaście intensywnych miesięcy w roku i ciągła presja. Trzeba być bardzo mocnym psychicznie, by radzić sobie z uczuciem, że nie zawsze idzie po naszej myśli.

Idze Świątek grozi taki dołek?

Myślę, że na razie nic takiego jej nie grozi. Z presją radzi sobie znakomicie. Pod tym względem jest jedną z lepszych, a nawet - powiedziałabym - najlepszych na świecie. Pokazała to w tym roku, gdy w ostatnim turnieju odzyskała miejsce na szczycie rankingu. Z pewnego poziomu nigdy nie schodzi. Nawet jak przytrafiają się jej gorsze mecze, potrafi je wygrywać. To jest wielka sztuka.

To jest sport i trudniejsze momenty zawsze będą. Najważniejsze, że cały czas robi swoje, jest pracowita, profesjonalna i mimo młodego wieku bardzo doświadczona .

To fenomen w polskim tenisie?

Tak - warunki fizyczne pozwoliły jej bardzo szybko wejść na szczyt, a jej siła mentalna pozwala to udźwignąć. Za to wszystko Idze należą się wielkie brawa. Wielu tenisistów miało jeden dobry sezon, ale utrzymać jedynkę przy swoim nazwisku tak długo, do tego ciągle bronić tytułów, to już najwyższy poziom sportowy.

Wspominałaś o padlu. To twoja nowa pasja?

Tak chyba można powiedzieć. To taki miks tenisa ze squashem. Padel jest nawet łatwiejszy, bo wszystko dzieje się na cztery razy mniejszym korcie. To dużo prostsza i bardziej towarzyska gra.

Ale w tym miesiącu w parze z Martą Domachowską doszłyście do półfinału turnieju w Portugalii.

A jechałyśmy tam z przeświadczeniem, że szybko przegramy. Padla trenujemy raz w tygodniu. W Portugalii grałyśmy z każdą parą jak równy z równym. Tylko jedna dziewczyna siała spustoszenie - była z najlepszej dziesiątki w rankingu. Rozegrałyśmy dziewięć meczów w sześć dni. Ostatni raz taki wysiłek miałam w 2016 roku. Czułam się jak na obozie kondycyjnym, bo doszłam niemal do granicy skurczów. Ale świetnie się bawiłam i bardzo chętnie wybiorę się na taki turnieju jeszcze raz.

Syn pójdzie w ślady mamy?

Kubuś ma dopiero trzy lata, ale... ma już rakietę. Także, zobaczymy. Na koniec mam jeszcze jedną prośbę, a bardziej apel.

Jaki konkretnie?

Proszę, by nie wyciągano z moich wypowiedzi pojedynczych zdań z kontekstu i nie zlepiano ich tak, by wzbudzały kontrowersje czy też skłócały ludzi. Szanujmy siebie i nie szukajmy na siłę sensacji. Dziękuję.

Burza po słowach Radwańskiej. Jest odpowiedź jej męża

rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×