17-letni Polak zadziwił świat. Apel matki: "jestem przestraszona"

- Chciałabym zaapelować do ludzi. Mój syn ma dopiero 17 lat. Nie jest jeszcze żadną gwiazdą. Naprawdę jestem przestraszona skalą zamieszania wokół niego - mówi Magdalena Sawicka, mama 17-letniego polskiego tenisisty, Tomasza Berkiety.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Tomasz Berkient Newspix / Piotr Kucza / FotoPyk / Tomasz Berkient

W poniedziałek o młodym zawodniku zrobiło się niezwykle głośno. W meczu drugiej rundy juniorskiego Australian Open Berkieta zaserwował z rekordową prędkością 233 km/h. Wśród seniorów taki wynik dawałby mu drugie miejsce, za Zhizhen Zhangiem. Wyczyn Polaka odnotowały największe tenisowe serwisy na świecie.

- To całe zamieszanie do niego dociera. Syn ma dopiero 17 lat, i tak dźwiga na swoich barkach bardzo dużo. Dlatego staram się go chronić, jak mogę - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty mama tenisisty, Magdalena Sawicka.

W meczu o awans do ćwierćfinału Berkieta przegrał z Haydenem Jonesem.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Po rekordowym serwisie z prędkością 233 km/h musi pani czuć dumę z syna?  

Magdalena Sawicka, matka polskiego tenisisty Tomasza Berkiety: Cieszę się, ale przede wszystkim jestem przestraszona. Zrobił się szum, a kiedy ma się 17 lat, trudno sobie z nim momentami poradzić. Zainteresowanie mediów jest ekscytujące, lecz jednocześnie zwiększa presję. Sprawia, że oczekujesz od siebie coraz więcej. Paradoksalnie to dla syna trudny moment. Musi podołać temu, co się dzieje wokół. Artykuły, wpisy w mediach społecznościowych - to wszystko do niego dociera. Dlatego naprawdę trochę boję się o syna.

Rozmawiała pani z nim o tym?

Po meczu po prostu się cieszyliśmy, że Tomkowi udało się wygrać. Później przyszła informacja, że zmierzono rekordowy serwis. Jedziemy autobusem, a tu w lokalnej rozgłośni mówią o Tomku. Znajomi co chwilę wysyłają wiadomości z linkami do artykułów na jego temat. Próbowałam to w jakiś sposób stonować. Mówiłam, że serwis to nie wszystko. I że trzeba się teraz skoncentrować i uspokoić. Wcześniej syn posyłał serwisy z prędkością 232 km/h, więc w poniedziałkowym meczu była to dla Tomka normalna prędkość. Niemniej wywołało to spore poruszenie. Staram się, by syn czytał o sobie jak najmniej artykułów. Boję się presji nie tylko jako trenerka Tomka, ale przede wszystkim jako matka. Bo dźwiga na barkach coraz więcej. 

Czytałem, nie tylko w polskich mediach, że rośnie nowa tenisowa gwiazda.  

Jesteśmy realistami. Na podsumowanie turnieju trzeba jeszcze zaczekać. Bardzo chciałabym o to zaapelować. Pisanie o 17-latku, że jest nową gwiazdą, następuje po prostu za szybko, bez głębszej analizy. Wiemy, jak długa droga jeszcze przed nami. I mamy świadomość, ile rzeczy może się wydarzyć. Przewidywanie czegokolwiek mija się z celem. Chciałabym stonować nastroje. W tym momencie można jedynie uznać, że Tomek ma potencjał i warunki fizyczne, by stać się bardzo dobrym zawodnikiem. Przed nim trudny etap - przejście z juniorskiego tenisa na seniorski. Niektórzy mają problem, by się w nim odnaleźć. W życiu nie powiedziałabym teraz, że mój syn będzie drugim Hurkaczem.  

Jakie są pani zdaniem szanse, że zrobi karierę?  

Kluczowe będą najbliższe dwa lata. Może się zaraz okazać, że syn straci ranking juniorski, bo będziemy próbowali sił w seniorach. Z kolei tam nie wejdzie przecież od razu do pierwszej setki. Trzeba przestawić się z bycia w czołówce do mozolnego torowania sobie drogi w dorosłym tenisie. Jeszcze wczoraj byłeś blisko szczytu, a dzisiaj startujesz z czystą kartą. Sport bywa naprawdę brutalny.  I psychika wtedy może cierpieć. A ktoś popatrzy w tabelkę i stwierdzi: "tak się świetnie zapowiadał i zniknął". Wiemy, ile nasza droga będzie wymagała wyrzeczeń i samozaparcia, lecz ludzie, którzy będą oceniali Tomka – niekoniecznie. Wielu lubi popadać ze skrajności w skrajność. Widać to ostatnio na przykładzie Huberta Hurkacza. Jeśli wygra – wszyscy biją brawo. A jak nie – sam może pan sprawdzić nagłówki w mediach. Każdy widzi tylko suchy wynik. Dla każdego sportowca, zwłaszcza młodego, to bardzo trudne. Umiar jest tutaj bardzo potrzebny, dla ich dobra. Jeśli chcemy, żeby wygrywali to dajmy im to do tego przestrzeń. Oceniajmy grę, ale nie wpadajmy w skrajności.

Mieliśmy już sytuację, jak przed wyjściem na kort Tomek przeczytał krytyczną opinię pod adresem organizatorów - chodziło o przyznanie mu dzikiej karty. Podczas meczu chciał za wszelką cenę udowodnić, że zasłużył na miejsce w turnieju. Po spotkaniu przyznał mi się, że to negatywnie na niego wpłynęło. Usztywniło go to i sparaliżowało. Im mniej szumu, tym lepiej. Ale wiem, jak się kręci tenisowy świat. Jeśli przyjdą kolejne sukcesy, do tego szumu będziemy musieli przywyknąć.  

ZOBACZ WIDEO: Rzadki widok. Messi wszedł do sklepu i się zaczęło

Dlaczego moment po spektakularnym zagraniu jest szczególnie trudny?  

Euforia bywa niebezpieczna. Czytasz o sobie artykuły, które podsyłają Ci znajomi, cieszysz się, że fajnie piszą. A później wychodzisz na kort, biegasz dwie godziny w słońcu. Nie wszystko wychodzi. Adrenalina buzuje. Zmęczenie rośnie. Znów pojawiają się silne emocje, tym razem negatywne. I trzeba zejść na ziemię. W wieku siedemnastu lat jest to szczególnie trudne. Dlatego staram się chronić syna, jak mogę. Pilnować, by presja dodatkowo nie rosła.

Wspomniała pani, że w lokalnym radiu mówili o serwisie Tomka. Były jeszcze jakieś momenty, które mocno was zaskoczyły?  

Najbardziej zaskoczyła nas ogólnie skala zainteresowania synem po jego serwisie. Rano się obudziliśmy, a telefon ciągle brzęczał. O Tomku napisało bardzo wiele zagranicznych serwisów. Francja, Włochy, Hiszpania... Oficjalna strona Australia Open też odnotowała zagranie syna. On to wszystko śledzi, nie zabiorę mu przecież telefonu. W ten sposób kontaktuje się ze znajomymi, a to forma odreagowania. Dziś poprosiłam go jednak, by całkowicie odciął się od mediów społecznościowych. Szum wyczerpuje psychikę. Jednocześnie rozumiem, że dla syna to coś nowego i ekscytującego. To naturalne.  

Boi się pani wody sodowej u syna?  

Trudno powiedzieć, czy to realne zagrożenie. Przez lata było u nas spokojnie. O synu zaczęło być głośno rok temu, gdy dotarł do półfinału juniorskiego Australian Open. Teraz niejako mamy powtórkę z rozrywki. Jeśli przez moment zachłyśnie się medialnym zainteresowaniem, jestem pewna, że szybko wróci na właściwe tory.  

Sukces w tenisie to długofalowy proces. Łatwiej jest w krajach, które mają znacznie większe zaplecze turniejowe. Niestety my startujemy z niższego pułapu, jeśli chodzi np. o możliwość otrzymania dzikich kart na turnieje. Mamy trzy challengery. Nawet gdyby Tomek wystąpił w każdym, nie zagra tyle ile młody zawodnik z Hiszpanii, który turniej ma co tydzień. Od razu wiedzieliśmy, że musimy się przygotować na dłuższą drogę. 

Sam wyczyn Tomka – serwis z taką prędkością - nie jest dla pani zaskakujący?  

Znam go od małego, trochę czasu na korcie już z nim spędziłam. Dla mnie to normalne, że on tak serwuje. Wręcz jestem zdziwiona, że jego serwis wywołał w świecie tenisowym takie poruszenie. Tomek ma bardzo dobre uwarunkowania genetyczne. Nie musieliśmy mocno pracować, by uderzał z odpowiednią siłą. On po prostu to ma. Lubi grać mocno. Gdy obserwujesz coś na co dzień, już nie robi to na tobie takiego wrażenia.  

Opowiadała pani, że Tomek od małego bawił się tenisem. Na takim poziomie można jeszcze traktować sport jako zabawę?  

Uważam, że tak. Tomek rzeczywiście zawsze bawił się na korcie. W ostatnim okresie może wyglądało to trochę inaczej, ale wracamy do tego, by odczuwał jak największą radość. Wtedy gra się łatwiej, luźniej. Syn bardzo ciężko pracuje, schodzi z treningów z mokrą koszulką. Oczekiwania rosną, a wokół mamy bardzo profesjonalną otoczkę. Ale treningi nadal mogą być dobrą zabawą. 

Sporo mówiła pani o uczuciach syna. Jak pani radzi sobie emocjonalnie na Australian Open?  

Cieszę się, a jednocześnie jest mi w obecnej sytuacji trudno. Potrzebuję czasu, by przywyknąć do medialnego zamieszania. Ze względu na ogromne emocje nie oglądam meczów syna. Do Australii zabrałam trzy książki. Siadam gdzieś w kąciku daleko od kortu i pogrążam się w lekturze. Wyłączam się. Nie chcę nawet wiedzieć, jaki jest wynik. Poznaję go dopiero po meczu. Nie ma co ukrywać - dla mnie jako mamy to duży stres. 

Naprawdę nie oglądała pani spotkań syna na Australian Open?  

Tak. W przeszłości denerwowałam się, jeśli coś nie wychodziło. Gdy oglądam mecz, wychwytuję błędy syna, zamiast skupić się na wyniku. Czasem mogę nie wiedzieć, jaki jest rezultat, ale doskonale pamiętam, w którym momencie popełnił błąd i z czego on wynikał. Moja nieobecność na meczach to układ idealny: Tomek nie stresuje się, że mama go ocenia, a ja się nie wkurzam, że czasem robi głupoty! A mówiąc poważnie, wydarzenia na korcie dzieją się bardzo szybko. Nie da się wszystkiego zrobić idealnie. A ja w nerwach chciałabym, by wszystko było perfekcyjnie. Dlatego lepiej, jak mnie nie ma.  

Skąd pani dowiaduje się później, co się działo na korcie?  

Podzieliliśmy się z mężem rolami. On się świetnie czuje na turniejach, lubi oglądać mecze. Nauczył się, jak to wszystko funkcjonuje. Czasami robi statystyki. Przekazuje mi swoje spostrzeżenia i na tej podstawie staramy się poprawiać grę Tomka.  

Co będzie pani czytała podczas następnego meczu syna? 

Nie wiem. Ale mam nadzieję, że książka uspokoi moje nerwy.

Rozmawiał: Dariusz Faron, WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×