Puchar Davisa treścią życia - rozmowa z Jackiem Muzolfem, prezesem PZT

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak
Jeśli słyszy pan Sandrę Zaniewską, która przebija się do turnieju wielkoszlemowego i utyskuje na PZT...

- To jest mi przykro.

...dalej Janowicza w Paryżu, gdzie młody polski tenisista staje się znany, a świat słyszy o sprzedawaniu przez jego rodzinę sklepów, bo rodzimy związek nie pomaga. Czy jakieś zagraniczne media kontaktowały się z panem, by skonfrontować te informacje?

- Nie, ale ich to chyba nie interesuje.

A nie powinno? Mamy tenisistkę i debel w czołówce światowej, a polskie media są praktycznie nieobecne na granych przez nich turniejach poza Wielkim Szlemem. Nasz paryski korespondent w Bercy objaśniał zagranicznym dziennikarzom lukę dziejową między Fibakiem a Janowiczem.

- Swego czasu czescy zawodnicy chcieli zmieniać obywatelstwo - żeby grać dla Polski i dostawać takie pieniądze jak nasi, bo sami nie mieli takiego wsparcia, a u nas tenisiści z rankingami 300, 400, 500 na świecie dostawali niezłe pieniądze... Jest nam bardzo, bardzo przykro, jeśli zawodnicy zapominają o tym, ile dostali pieniędzy i wsparcia. To nie jest tak, że pomagał im pan Ryszard Krauze: ktoś tego pana Krauzego musiał znaleźć, ktoś musiał go namówić, żeby zechciał finansować tenis, ktoś musiał mu napisać programy, i ktoś musiał go przekonać, żeby sponsorował tenisistkę Radwańską, a nie na przykład triathlonistkę Kowalską. To myśmy rekomendowali tych zawodników.

Dzisiaj, jeśli tacy zawodnicy jak Rafał Gozdur czy Błażej Koniusz kończą karierę, z różnych powodów, także finansowych...

- Ależ Koniusz swego czasu nie chciał od nas pieniędzy! Sam jest sobie winien. Nie zagłębiając się zbytnio w te kwestię: był otoczony takimi ludźmi, jakimi był. Tak samo Marta Domachowska, która też mogła mieć podobne finansowanie jak Agnieszka Radwańska, ale, nie wiem, może chciała nam zrobić na złość? - podpisała umowę z innymi sponsorem i do dzisiaj chyba jest z nim w sądzie.

Czy PZT czuje się odpowiedzialny, i w jakim stopniu, za tych którzy przedwcześnie zakończyli kariery?

- My możemy dzielić te pieniądze, które mamy. Dostajemy określone środki. Gdy były teamy, to wspieraliśmy tych, których po pierwsze: uważaliśmy za rokujących nadzieję, po drugie: chcieli z nami współpracować. Były czasy, kiedy Sandra Zaniewska też niechętnie chciała z nami współpracować, podobnie jak Koniusz. Gozdur współpracował, był w ośrodku centralnego szkolenia, ale zrezygnował. Jest więcej zawodników, o których pan nie wspomniał, a którzy dostawali olbrzymie pieniądze, po kilkaset tysięcy złotych, i w tym momencie o nich nie słyszymy, ale w sporcie zawsze jest tego typu ryzyko. Szacujemy, że dany zawodnik dobrze rokuje, tylko że musi być determinacja, chęć do pracy i uczciwe podejście do tego, co się robi. Zostaje - nie powiem, że garstka, ale kilku zawodników, niemal dziesiątka, którzy coś osiągnęli. Jest gdzieś tam jednak również kilkunastu zawodników, którzy też wzięli duże pieniądze, ale niestety niewiele osiągnęli: Kiszczyńska, Kołat, Brózda, Urban - to są ci, którzy dostawali duże wsparcie, i którzy, gdybym im pokazał ile dostali, to by się pewnie zdziwili... Gdy nasi najlepsi debliści się dowiedzieli, ile otrzymali pieniędzy, to też się zdziwili: nie zdawali sobie sprawy z wielkości tych kwot.

Procent z zysków uzyskanych z sukcesów starszych finansuje rozwój młodszych: to byłby idealny układ także dzisiaj?

- Pod warunkiem, że mielibyśmy zawodników, którzy rzeczywiście zarabialiby na korcie duże pieniądze. Najlepszy układ byłby jednak taki, że po prostu mielibyśmy odpowiednie środki, żeby dać młodym - i do tego dążymy. Walczymy w ministerstwie o dodatkowe fundusze, które poszłyby na najzdolniejszych zawodników. W każdej kategorii wiekowej mamy tak zwane perełki; to są tenisiści, którzy - jeśli ich wesprzemy finansowo - mają szansę pójść śladami sióstr Radwańskich i Janowicza.

Dla najmłodszych PZT przygotował tenisowe Orliki. Ale ktoś się postawi: dlaczego kort, a nie pływalnia?

- Tenis na Orlikach jest bardzo prosty i tani. To są specjalne zestawy do mini tenisa, zajmują raptem jeden Orlik, ten mniejszy. To kwestia wyposażenia za około dwa tysiące złotych: kupuje się cztery zestawy do mini tenisa, rozkłada szybciutko na boisku w poprzek, są rakietki, są znaczniki, i się gra. To nie jest żadna większa inwestycja. Odnotowujemy olbrzymie zainteresowanie tą ideą. Nasz pomysł jest taki: na tym, co jest, dodać wyposażenie, żeby dzieci mogły grać w tenisa.

PZT zorganizował szkolenia dla nauczycieli. To zaczęło się we Wrocławiu.

- Bo tutaj trafiło na podatny grunt. Tutaj są ludzie, którzy zdecydowali się to rozpropagować, byli na tyle prężni, że namówili władze miasta, władze szkolne. Okazało się, iż nauczyciele byli bardzo zadowoleni, bo mogli uatrakcyjnić nielubiane lekcje WF-u. Dzieci zaczęły chętniej przychodzić, mogły pograć w tenisa, który staje się dzięki sukcesom coraz popularniejszy. Miałem dzisiaj taką rozmowę, że praktycznie we wszystkich szkołach podstawowych, w pierwszych trzech klasach, będzie tutaj funkcjonował program Tenis10.

I w rezultacie ludzie przyszli na mecz Pucharu Davisa. Co dalej z programem? Inne miasta w to wejdą?

- Jak będziemy mieli dopracowany pilotaż, to wtedy pójdziemy z tym do innych samorządów. Pokażemy im, że we Wrocławiu to funkcjonuje. Pozbieramy opinie nauczycieli, będzie nam łatwo wtedy namówić inne miasta, inne samorządy, żeby u siebie też chcieli to zorganizować.

Zdarzało się, że podczas turniejów wielkoszlemowych polscy trenerzy spotykali na trybunach nieznane im osoby z plakietkami PZT na szyi. Czy związek ciągle handluje takimi przepustkami?

- Zapewniam, że od kiedy jestem w zarządzie PZT, coś takiego nie miało miejsca. Oczywiście, dystrybuujemy pewną pulę biletów na turnieje wielkoszlemowe wśród środowiska tenisowego, ale robimy to bez zysku. Sprzedaż badge'ów? Kompletna bzdura!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×