Po finale panów - myśli nieuporządkowane

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Kilkanaście luźnych myśli dotyczących spotkania Nadala z Djokoviciem, jego ewentualnych konsekwencji i kilku przyczyn takiego obrotu spraw. Na gorąco, zanim rozgrzana po meczu głowa ostygnie.

* Rozstrzygnięcie turnieju mnie zaskoczyło. Przed jego rozpoczęciem nie postawiłbym złamanego grosza, że Nadal zakończy go jako zwycięzca, grał niepewnie, przegrał z Djokoviciem w Rzymie i wyglądał najsłabiej od lat. Po ćwierćfinałach też nic się nie zmieniło, bo z Ferrerem Hiszpan grał źle, a bekhend fruwał po korcie bez kontroli.

Malowana była wizja Serba, który pewnie zmiecie kolejnych rywali, a w finale w brutalnej bitwie wydrze królowi koronę, niszcząc go bekhendem po linii i zabijając słabe drugie serwisy Rafy. Po półfinałach miałem trochę wątpliwości, ale takiego rozwoju wydarzeń na pewno się nie spodziewałem. [ad=rectangle] * Sam finał był dość rozczarowujący, głównie za sprawą słabej postawy Novaka. Spotkania Nadala i Djokovicia ogląda się źle, bo od pierwszej do ostatniej piłki wiadomo, wokół jakich czterech uderzeń będzie się ono kręcić. Oczywiście, tytani wydolności zawsze kilkukrotnie zaimponują szybkością i sprawnością, czasami będą się ganiać jak szaleńcy przez cały mecz, ale zazwyczaj kończone błędami wymiany, prowadzone w średnim tempie, dość szybko nużą. Było jak w boksie: Djoković, jako pretendent, musiał pokazać więcej, żeby wygrać z mistrzem na punkty. Nie pokazał, więc i nie wygrał.

* Nie sądziłem, że dożyję dnia, gdy na korcie Philippe'a Chatriera kilkanaście tysięcy gardeł będzie skandować "Rafaaaaaa!". A jednak, w finałowym meczu z Djokoviciem to Hiszpan miał po swojej stronie publiczność. Przed turniejem Steve Tignor napisał, że wcale niewykluczone jest, iż z niechęci francuskich kibiców majorkański wojownik przez lata czerpał dodatkową siłę. Po dziesięciu latach Francuzi chyba ostatecznie zaakceptowali Rafę. Albo pogodzili się z faktem, że pewne w życiu są śmierć, podatki i wygrana Nadala w Paryżu.

* Choć kibice byli za Nadalem, trzeba na chwilę zatrzymać się przy ceremonii wręczenia pucharów. Kilkuminutowa owacja, którą dostał Djoković, stojąc na podium ze srebrną tacą dla przegranego, naprawdę mnie poruszyła. I nie tylko mnie, po policzkach Serba płynęły łzy.

* Skoro przy łzach już jesteśmy, to tenis wyjątkowo przyciąga wzruszające momenty. Płakali francuscy debliści po zwycięstwie, płakał prezes francuskiej federacji, płakali Djoković i Nadal. Po wielkich zwycięstwach i bolesnych porażkach tenisiści pękają z zadziwiającą regularnością. I dlatego biały sport jest taki piękny.

* - Wynagrodziłem sobie to, co wydarzyło się w Australii - mówił po wygranym finale Nadal, nawiązując do szokującej porażki ze Stanislasem Wawrinką. Przyznam, że dziwiła mnie skala echa, jakim w głowie Hiszpana odbiła się ta porażka. Po siedmiu kolejnych klęskach z Djokoviciem Rafa wrócił jeszcze silniejszy, tymczasem jeden mecz ze Szwajcarem całkowicie zachwiał jego tenisową równowagą.

* "Może gdybym był leworęczny, to bym wygrał" - Novak Djoković, zapytany, czy w finale pomogłyby mu wolniejsze warunki.

* Trofeum dla zwycięzcy wręczał Björn Borg. Szwed regularnie pojawia się na różnych turniejach i imprezach, choć jego ostatni publiczny występ nie należał do udanych - podczas nowojorskiej gali zorganizowanej na 40-lecie ATP zdecydowanie przesadził z "elementem baśniowym" i na scenie plątał mu się język.

Ciekawa wypowiedź Rafy, zapytanego, czy sam byłby chętny wręczyć zwycięzcy Puchar Muszkieterów: - Z wielką przyjemnością. […] Spędziłem prawie całe moje życie na grze w tenisa. Jeśli będę zdrów i nic mi się nie przytrafi, to na pewno jeszcze tu wrócę.

* Po raz kolejny obaj zawodnicy dość słabo znieśli trudy fizyczne pojedynku, który przecież ani nie porywał intensywnością, ani nie trwał dłużej niż przeciętne tenisowe sumo Hiszpana z Serbem. Gdy Nadal wbiegł na trybuny, by celebrować triumf ze swoim obozem, szepnął na ucho wujowi, by wezwał lekarza. Nie wiedział, ile jeszcze utrzyma się na nogach.

Natychmiast wróciłem myślami do pamiętnego finału Australian Open 2012. Obaj tenisiści wtedy przekroczyli granicę swojej wytrzymałości i chyba boją się, żeby przypadkiem tam nie wrócić. Zresztą, w dłuższej perspektywie czasu, zapłacili za tamten mecz wysoką cenę.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz! [nextpage] * Przyjeżdżając do Paryża mówiło się, że przez porażki w Monte Carlo i Barcelonie pewność Hiszpana jest nadwątlona. Patrząc na to, jak wykończył go finałowy mecz, do tego po bardzo łatwej marszrucie do finału, zaryzykuję stwierdzenie, że te dwie klęski (i wczesna przegrana w Indian Wells) to najlepsze, co Nadalowi mogło się trafić. Rafa mówił, że nie wytrzymałby w niedzielę piątego seta i nie wiem, czy kryzys nie przyszedłby wcześniej, gdyby miał za pasem jeszcze pięć meczów. [ad=rectangle] * Dziewięć triumfów na kortach Rolanda Garrosa, bilans 66-1 i 90-1 we wszystkich meczach granych do trzech wygranych setów na kortach ziemnych. Chyba można oficjalnie ogłosić, że pokonanie Nadala na ceglanej mączce w formule best-of-five to nie tylko największe wyzwanie tenisa. To największe wyzwanie współczesnego sportu.

* Doskonale pamiętam dzień, w którym po prawej stronie powyższych bilansów pojawiła się jedynka. Niczym nieprzejęty, spodziewając się kolejnego dnia rutynowych zwycięstw faworytów, nawet nie włączyłem odbiornika i przez ładnych kilka dni dochodziłem do siebie, gdy wreszcie zobaczyłem wyniki. Moje odczucia były trochę zbliżone do tych po finale Wimbledonu 2008 - zakończyła się pewna era. Wyszło na to, że Söderling tak naprawdę rozpoczął kolejną.

* Robin Bo Carl Söderling. Niedługo miną trzy lata od ostatniego pojedynku wielkiego Szweda w głównym cyklu. Sprawca jednej z największych sensacji w erze open wciąż przegrywa walkę z mononukleozą i nic nie wskazuje na to, by miał wrócić na kort. Kolos z Tibro nie jest jednak jeszcze gotów do ostatecznej kapitulacji: - Wiecie, dlaczego jeszcze chcę wrócić? Chcę skończyć karierę na moich warunkach, chcę skończyć, gdy będę miał dość. A wciąż nie mam dość - powiedział w niedawnej rozmowie ze Sports Illustrated. Czekamy, bo męskie rozgrywki bardzo dużo tracą na jego nieobecności.

* Po finale w Paryżu bilans Djokovicia w finałach turniejów Wielkiego Szlema jest negatywny i wynosi 6-7 (2-7 poza Australią). Nie wiem, jak potoczy jego się jego kariera i ile jeszcze wygra (a wygra coś na pewno), ale czegoś Serbowi brakuje w tych najważniejszych meczach i nie widać, by miał na to lekarstwo. Tenisiście z Belgradu wieściłem swego czasu dwucyfrową liczbę wielkoszlemowych triumfów, ale zaczynam mieć wątpliwości.

* Kolejna statystyka: Serb przegonił w niedzielę Federera. Do tegorocznej edycji Rolanda Garrosa obaj mieli z Nadalem na Rolandzie Garrosie bilans 0-5, teraz Djoković przegrał sześć spotkań. Patrząc na to, jak kolejny wielki rywal Rafy bezsilnie wali głową w paryski mur, dochodzę do wniosku, że szansy na klasycznego Wielkiego Szlema Federer wcale nie przegrał przy próbie wygrania 28. meczu w latach 2006, 2007 i 2008, tylko w roku 2004, pokonany przez Kuertena. Swoją drogą, ciekawe, jakby Szwajcar zareagował, gdyby dziesięć lat temu ktoś mu powiedział po meczu, że właśnie zaprzepaścił największą szansę na to osiągnięcie w swojej karierze.

* Znowu finał wielkoszlemowy, znowu te same twarze. Półtora roku temu pisałem, że ATP potrzebuje świeżej krwi i w zasadzie nic się od tego czasu nie zmieniło. Znakomity progres Dominika Thiema wiosny nie czyni, wokół czołówki orbitują wciąż ci sami zawodnicy. Żadnej nowej nadziei, a określenia "młody zdolny" używa się wobec 23- i 25-latków, którzy młodzi i zdolni byli też pięć lat temu. Nie jest dobrze.

* Zawsze dziwnie się czuję, gdy po raz ostatni opuszczam biuro prasowe. Korty są puste, kibiców już dawno nie ma, krzątają się technicy i sprzętowi. Wczoraj do tego było ciemno i niebo co chwilę rozjaśniały błyskawice. Następny Roland Garros dopiero za rok, a po tym zostają napisane teksty, kilka nagrań na dyktafonie i szkice paru artykułów, które pewnie nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Robert Pałuba
robert.paluba@sportowefakty.pl

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Źródło artykułu: