Nałogowy palacz, mistrz olimpijski, piłkarz Chelsea. Zapomniana historia wielkiego sportowca

Taki talent rodzi się raz na sto lat. Z równą łatwością wygrywał mecze tenisowe w Wimbledonie, co strzelał gole najlepszym zespołom ligi angielskiej.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

- Gdyby miał się nigdy nie urodzić, z pewnością ktoś by go wymyślił - tak Mick Collins opisał Maxa Woosnama w książce "All Round Genius: The Unknown Story of Britain's Greatest Sportsman".

Peter Shilton, Bobby Charlton, David Beckham, Frank Lampard, Bobby Moore... Brytyjski sport od zawsze kojarzy nam się głównie z futbolem. Najwybitniejsi piłkarze wryli się w pamięć kibiców na całym świecie. Fachowcy zajmujący się historią sportu na Wyspach Brytyjskich mają inne zdanie. W ich opinii jedną z największych legend jest Max Woosnam. Kto to? Kiedy żył? Czym się zajmował?

Nożem do krojenia chleba przy stole tenisowym

- Skoro jesteś taki cwaniak, to zagrajmy mniejszą piłeczką! - Charlie Chaplin aż krzyknął w stronę Woosnama.

Chwilę wcześniej słynny komik i jednocześnie całkiem utalentowany tenisista przegrał z kretesem "partyjkę" na korcie. Spojrzał więc na stół do tenisa stołowego. "Tutaj z pewnością się odegram" - pomyślał.

ZOBACZ WIDEO: Polska mistrzyni olimpijska z Rio: To była miłość od pierwszego wejrzenia

- Nie ma sprawy, z jednym zastrzeżeniem - odpowiedział Woosnam.

- Jakim? Co kombinujesz?

- Zamiast rakietki zagram nożem do krojenia chleba, aby dać ci większe szanse - słowa Woosnama wywołały zdziwienie wśród licznie zgromadzonej w ogrodzie Chaplina publiki.

- Nie rozśmieszaj mnie, graj sobie czym chcesz, tylko potem nie narzekaj, że szanse nie były równe - prychnął Chaplin.

Kilkanaście minut później komik siedział na ziemi ze wzrokiem wbitym w bliżej nieokreślony punkt. Obok Woosnam odbierał gratulacje.

"On jest niesamowity, nigdy nie widziałem kogoś takiego" - taka myśl przebiegła przez głowę Chaplina.

Król Sportu

Komik miał rację. Każdy, kto widział w akcji Woosnama podkreślał, że jest sportowcem wybitnym. Dla niego wybór dyscypliny sportowej nie miał większego znaczenia. Piłka nożna, tenis ziemny, krykiet, bilard, a nawet squash - we wszystkim był najlepszy. "Max Woosnam: Król Sportu" - taki tytuł w jednym ze styczniowych wydań w 2012 roku zamieścił "Mirror". I nie ma w tym cienia przesady.

Urodził się w zamożnej rodzinie w Liverpoolu - 6 września 1892 roku. O jego dzieciństwie niewiele wiemy. Pierwsze ślady wyjątkowego sportowego talentu można odnaleźć w szkolnych i studenckich kronikach. W szkole średniej błyszczał w zespole krykieta. Podczas nauki na Uniwersytecie w Cambridge pokochał tenis ziemny. I właśnie w tej dyscyplinie osiągnął największe sukcesy. Zdobył dwa medale olimpijskie - złoto i srebro - w 1920 roku (w grze podwójnej i mikście), triumfował w Wimbledonie (również w deblu), grał w największych turniejach na świecie.

Studia to nie tylko tenis ziemny. Był reprezentantem uczelni (a trzeba przyznać, że poziom sportowy w Cambridge był bardzo wysoki) w pięciu dyscyplinach! W 1914 roku, mając 22 lata, popłynął do Brazylii, jako zawodnik londyńskiego klubu piłkarskiego Corinthian. Tournée zostało jednak odwołane, bowiem rozpoczęła się I wojna światowa. Statek z angielskimi piłkarzami zacumował w Rio de Janeiro jedynie na kilka godzin i wrócił na Wyspy Brytyjskie. Piłkarze zostali wcieleni do armii.

Nie chciał zostać zawodowcem Wojna nie zatrzymała kariery Woosnama. Po jej zakończeniu osiągnął największe sukcesy tenisowe, o których była mowa w powyżej. Rozwinęła się także jego kariera piłkarska. Co ciekawe, w formie nie przeszkadzał mu nałóg. Woosnam palił papierosy. Kilkadziesiąt dziennie!

W 1919 roku został zawodnikiem Manchesteru City, choć walczył o niego również Manchester United. Tym samym odszedł z Chelsea. Skąd taki wybór? - Chciałem zostać amatorem, nie ciągnęło mnie w stronę zawodowstwa, a United nie wyobrażali sobie, abym pracował - opowiadał. - Dla mnie profesjonalizacja sportu była wulgarna.

Rzeczywiście, Woosnam równocześnie z przejściem do City, podjął pracę - jako inżynier - w jednej z firm chemicznych. Raz zdarzyło się, że dyżur w pracy kolidował z meczem ligowym. Kiedy koledzy z zespołu się o tym dowiedzieli, zagrozili właścicielowi przedsiębiorstwa, że zorganizują strajk generalny. Od tego momentu Woosnam nie miał problemów z dostosowaniem grafiku swojej pracy z treningami i meczami.

Na zdjęciu Max Woosnam. Na zdjęciu Max Woosnam.
Jako amator dostąpił niezwykłego zaszczytu. W 1922 roku został kapitanem reprezentacji Anglii w meczu z Walią. - Kiedy dowiedział się od trenera, płakał w szatni, jak dziecko - można przeczytać w jednej z relacji prasowych. - Koledzy z zespołu próbowali go uspokoić, on jednak zalewał się łzami. Tak to przeżywał.

Zmarł w zapomnieniu

Woosnam był u szczytu kariery. Medalista olimpijski, świetny piłkarz, kapitan reprezentacji - angielscy kibice go kochali. Pisały o nim największe dzienniki w kraju, był sławny. Mimo że nadal łączył pracę zawodową ze sportem. Miał 30 lat i pewnie jeszcze kilka sezonów przed sobą, gdy występując w meczu przeciw Sheffield Wednesday złamał nogę. Ciężka kontuzja wyeliminowała go na wiele miesięcy.

Wrócił. Zagrał jeszcze kilkanaście meczów w barwach Manchesteru City, potem przeniósł się do mniej znanego Northwitch Victoria. Mając 33 lata zakończył czynną karierę. Już nigdy nie wrócił do najwyższej formy. - To było ciężkie złamanie, lekarze zrobili, co mogli, ale noga już nigdy nie była tak sprawna - mówił kilka lat później, kiedy robił karierę, tym razem biznesową w Londynie.

Jako inżynier znalazł intratną posadę w zarządzie jednej z największych firm chemicznych w Anglii. Sportowi kibice szybko o nim zapomnieli. Stał się dla nich biznesmenem, a nie byłym sportowcem. W 1965 roku zmarł z powodu niewydolności oddechowej. - Nie mogę zrozumieć, jak tak wielki sportowiec został zapomniany - zastanawia się w swojej książce Mick Collins. - Jedynym śladem po tylu latach jest jedna, mała uliczka w Manchesterze: Max Woosnam Walk.

- Gdyby Woosnam urodził się 80 lat później byłby stawiany w jednym szeregu z: Michaelem Jordanem, Diego Maradoną czy Michaelem Schumacherem - tak "Times" zakończył artykuł dotyczący tego wyjątkowego sportowca.

Marek Bobakowski



Inne teksty autora

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×